wtorek, 2 stycznia 2018

Sen sto dwudziesty dziewiąty - Odwiedziny

Alice przyglądała się z uwagą obrazom wyświetlanym na ekranie aparatu fotograficznego. Naciskała przycisk nakazujący urządzeniu pokazanie kolejnego zdjęcia, powtarzając tą czynność tak długo, aż wróciła do pierwszego z nich. Mimo to nie oddała urządzenia, a zaczęła przeglądać wszystko jeszcze raz, nie kryjąc swego zachwytu.
- Naprawdę masz talent - powiedziała do nastolatka nie mogąc wyjść z podziwu, jak Arthurowi udało się wykonać wszystkie zdjęcia tak dobrze, by występ o ojcach założycielach nabrał zupełnie innych barw i sprawiał wrażenie naprawdę niesamowitego, a wręcz niezwykłego wydarzenia. Udało mu się przedstawić sztukę w innym świetle, niż sama ją dostrzegała obserwując ją z miejsca suflera.
- Dzięki, chociaż przede mną jeszcze sporo pracy - odrzekł skromnie, nieśmiało podchodząc bliżej rozmówczyni, by rzucić okiem na wyświetlacz, w który ta wciąż wbijała wzrok. - Na przykład to zdjęcie... - zaczął mówić wskazując na wyświetlacz. - Nie wyszło moim zdaniem najlepiej
- Ja nie mam nic do zarzucenia - uśmiechnęła się życzliwie i przełączyła na następny obraz. - Albo to, sfotografowałeś mało ważny drobiazg, a wygląda to niesamowicie
- Kwestia zabawy perspektywą i ostrością - zaśmiał się nieśmiało, jednak po chwili westchnął czując frustrację podczas obserwowania kolejnych zdjęć. - Szkoda, że niewiele z tego nada się do twojego portfolio - przyznał markotnie, co rozmówczyni szybko zripostowała
- Byłam suflerką i nic z tym nie mogłeś zrobić - rzekła stanowczo jednocześnie oddając aparat właścicielowi. - Nawet z twoją "mocą fotografa" - dodała żartobliwie. W odpowiedzi brunet zaśmiał się szczerym śmiechem, który po chwili został zagłuszony przez dźwięk dzwonka na lekcje, jaki rozniósł się po sali teatralnej, w której przebywali.
- W takim razie pozostaje czekać, aż uda mi się uchwycić twoją "moc aktorki", gdy już wystąpisz na scenie - powiedział po tym, gdy hałasujący w stałym, monotonnym rytmie dzwonek ucichł.
- Na ten temat musisz porozmawiać z panem Williamem - zawtórowała śmiechem
- Chyba nie sądzisz, że znowu obsadzi cię na suflerkę
- Nie - machnęła ręką w geście lekceważenia takiej możliwości. - Już mi zdradził jaką rolę dostanę
- Ah tak? - zapytał wyraźnie zainteresowany, spojrzeniem sugerując, by teraz ona zdradziła i jemu tę informację, jednak nie miała zamiaru tego uczynić.
- Tak, ale to tajemnica - rzuciła z szelmowskim uśmiechem. - Powiem dopiero, gdy już oficjalnie dostanę scenariusz
- Niech będzie - przystał nie chcąc naciskać, jednak nie mniej licząc na szybkie wieści, czego dziewczyna się domyślała. Póki co oboje ulegali wrażeniu, że pozostałe osoby osiągnęły większy progres w kwestii pracy nad portfolio. - Tak czy inaczej będziemy musieli się jeszcze umówić na jakieś sesje - spostrzegł wyraźnie nieśmielej gubiąc swoje niewielkie pokłady pewności siebie wraz z każdym kolejnym wymawianym wyrazem. Alice jedynie przytaknęła skinieniem głowy nie odezwawszy się słowem, nie wiedząc, że tym milczeniem dołożyła chłopakowi kolejną dawkę onieśmielenia. Nie potrafił wytrzymać wymiany spojrzeń, więc posyłał swoje wszędzie indziej, niż na niebieskie oczy towarzyszki, jedynie zerkając na nią kątem oka jakby sprawdzając, czy ta wciąż ma utkwiony swój wzrok na nim.
- A propos pana Williama... - zaczął w końcu. - Chciałem pokazać mu na przerwie te zdjęcia, ale nigdzie go nie widać, a już zaczęła się lekcja - mruknął z niezadowoleniem
- Wiesz, to chyba nie jest dobry moment - przyznała z żałosnym uśmiechem, który chłopak skwitował pytającym spojrzeniem. - Wciąż przeżywa ten występ, a raczej zastanawia się, czy pani Berkowitz daruje mu życie
- Rozumiem - odparł niemal natychmiast po tym, jak padło nazwisko nauczycielki. - No nic, to przyjdę do niego później, albo kiedy indziej - wzruszył ramionami zdając sobie sprawę, że nic nie wskóra w zaistniałej sytuacji.

- Pani Berkowitz idzie! - krzyknęła Tosha najgłośniej jak potrafiła w momencie, gdy wkroczyła do sali teatralnej. Momentalnie rozległy się hałasy przewracanych przedmiotów, zupełnie jakby nauczyciel chcąc jak najszybciej wyjść do nastolatki staranował wszystkie wieszaki i rekwizyty po drodze.
- Idzie!? Jest zła? Zadowolona? - pytał z ogromnym przejęciem, jakby miało zależeć od tego jego życie, chociaż w jego mniemaniu tak właśnie było. Uczennica w odpowiedzi jedynie wybuchnęła śmiechem pozostawiając nauczyciela bez odpowiedzi.
- Zadowolona Berkowitz? To oksymoron - zwróciła uwagę Margaret, na co niektórzy zareagowali śmiechem i rozpoczęły się docinki i komentarze odnośnie nauczycielki, jednak mężczyźnie nie było ani trochę do śmiechu
- Tosha! - jęknął bez cienia uśmiechu. Po chwili stanął prosto, chociaż wciąż przerażenie malowało się na jego twarzy. - Powiedz, jak się sprawy mają - rzekł w sposób, jakby czekał właśnie na wyrok, jednak tym sposobem jedynie spotęgował śmiech dziewczyny
- Ojejku, ale ja tylko żartowałam. Nie widziałam dzisiaj Berkowitz - odpowiedziała dopiero spostrzegłszy kamienną twarz Williama rozumiejąc, jak bardzo okrutny był to żart. - Proszę pana? - zwróciła się nauczyciela, który wręcz osłupiał.
- Tosha, zepsułaś pana Williama - burknął Ben podchodząc do mężczyzny, który bez słowa, niemal machinalnie, obrócił się na pięcie i odszedł znikając za sceną. Uczniowie odprowadzili go wzrokiem w czasie gdy nastolatka do nich dołączyła. - Zadowolona? - rzucił do niej, jednak mulatka usiadła bez słowa w pierwszym rzędzie ignorując całe zajście.
- Całą godzinę siedział na zapleczu załamany - spostrzegła z troską Lizabeth zerkając porozumiewawczo po rówieśnikach
- Dziwisz mu się? Michael w czasie występu tak się zapowietrzył, że na scenę wyszedł cały siny
- Nie prawda - burknął wspomniany chłopak, jednak bez najmniejszego przekonania
- Co "nie prawda"? Stary, myśleliśmy, że zemdlejesz - szturchnął go łokciem, jednak wcale nie było mu do śmiechu. Lada chwila przedrzeźnianie zamieniło się w kłótnię, od której Alice chciała być jak najdalej.
- Może pójdę porozmawiać z panem Williamem - oznajmiła głośno, przebijając się przez gwar jaki zapanował na sali, jednak przez większość osób została tak czy inaczej zignorowana
- Powodzenia, my już próbowaliśmy - usłyszała oddalając się powoli od hałasu przekrzykujących się uczniów.
Mężczyzna siedział rozłożony na wygodnym, dużym fotelu, z głową zarzuconą do tyłu na tyle, jakby pragnął obserwować nie tyle sufit, lecz ścianę za jego plecami. Od razu usłyszał, że ktoś przyszedł, jednak nie poświęcił temu najmniejszej uwagi. Był zbyt pochłonięty myślami, huczącymi głośno w jego głowie, jakby dawały koncert rockowy. Nie potrafił ich uciszyć, ani się przez nie przebić i chociaż wszyscy tkwili w przekonaniu, że to pani Berkowitz wpędziła go w taki podły stan, to rzeczywistość była zupełnie inna, a właściwie to wkraczała do strefy śnienia. Oba wymiary przenikały się nawzajem, jedno napędzało drugi jak stykające się koła zębate, a cały ten mechanizm mężczyzna widział oczami wyobraźni między innymi przez straszną wizję, jaką miała Josephine.
- Proszę pana? - postanowiła zwrócić na siebie uwagę wychowawcy, którego umysł w momencie dobycia się głosu Alice przedstawił brunetowi obraz mechanizmu pracującego na pełnych obrotach. Jedno wydarzenie napędzało drugie, mające miejsce w realnym świecie. "Niedługo zderzy się wymiar śnienia z rzeczywistością", pomyślał czując dokuczającą mu niemoc. Bezsilność tak ciężką do zniesienia, że trudno było się powstrzymywać od podejmowania jakichkolwiek działań.
- Tak? - pchnął głowę do przodu, by spojrzeć na uczennicę, która niepewnie przekroczyła powalone rekwizyty dużym susem i stanęła naprzeciw rozmówcy
- Wszystko w porządku, proszę pana? - zapytała nie wiedząc jak inaczej ma podjąć temat, który mężczyzna momentalnie pociągnął
- Nie, Alice. Nie jest w porządku - burknął pełen oburzenia. - Panna Berkowitz swoją choinkę udekoruje moimi flakami jeśli nie wygramy - rzucił ponuro, pozwalając każdemu tkwić w przekonaniu, iż naprawdę nauczycielka jest powodem jego załamania, nawet jeśli tak nie było. Nawet Alice nie mogła dowiedzieć się, co jest przyczyną jego zmartwienia, a raczej przede wszystkim ona.
Twarz blondynki wykrzywiła się w wyraźny grymas w odpowiedzi na brutalne słowa mężczyzny
- Bez przesady... - mruknęła zdegustowana. - Nie może być tak źle. Przecież przedstawienie dobrze wypadło
- Proszę cię - machnął ręką lekceważąco i z powrotem zawiesił głowę na oparciu fotela. - To koniec!
- Niech pan się weźmie w garść, uczniowie na pana czekają. Zabieramy się za kolejną sztukę? - zapytała niezwykle ochoczo i energicznie, chcąc tym samych zachęcić nauczyciela do pracy i zarazić optymizmem, jednak to było na nic. Jedynie machnął dłonią do blondynki, jakby chcąc ją tym gestem odgonić. - Panie Williamie - powiedziała surowym tonem, przyjmując nową taktykę
- Ja tu cierpię, Alice!
- Los dał ludziom odwagę znoszenia cierpień - zacytowała podniośle i chociaż brunet próbował to ukryć, to od razu dostrzegła budzące się w nim zainteresowanie
- Homer - mruknął markotnie, patrząc na uczennicę cielęcym wzrokiem
- Homer - odparła z szerokim uśmiechem. - Jeśli pan chce, mogę zapytać przyjaciela, czy nie wie może w jakim stanie jest pani Berkowitz - powiedziała, a ten poderwał się z miejsca niczym wystrzelony z armaty
- Mogłabyś? - zapytał z błyskiem w oczach i głosem pełnym nadziei
- Tak. Pani Berkowitz jest chyba jego wychowawczynią
- Biedny chłopak... - na jego twarzy odmalował się silny grymas, jakby odczuł ogromny ból. Po chwili westchnął głęboko i wyprostował się dając pokaz, że już wszystko w porządku. - W takim razie na przerwie od razu pobiegnij do niego i niech wszystko ci powie, ze szczegółami - rzekł poprawiając krawat. - Zrozumiano, sierżancie? - spojrzał po chwili na uczennicę i zadał pytanie niczym generał, na co ta przystała, idąc za jego śladem
- Tak jest - zasalutowała podejmując się małego teatrzyku wychowawcy, sprawiając mu tym samym niezwykłą radość. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, czując dumę prawie jak ojciec patrzący na swoje dziecko. Wtem wizja Josephine powróciła do jego głowy niczym grom z jasnego nieba
- Wykonać - grał dalej, starając się przy tym odsunąć od siebie myśl o stracie, jaka ściskała jego serce
- Tak - rzekła głośno, stanąwszy na baczność
- Spocznij - odrzekł biorąc kilka piankowych piłek wielkości dłoni
- Po co to panu? - zapytała zmieszana w chwili, gdy rozmówca ją minął
- To nasze kule armatnie - odparł jedynie, szybkim krokiem oddalając się od zdezorientowanej dziewczyny. Starając się dotrzymać tempa wychowawcy, ruszyła za nim żwawo, by zobaczyć już tylko, jak ten mierzy w Toshę. Nim mulatka się zorientowała, została trafiona gąbkowatą, miękką piłką. Podskoczyła wystraszona wciąż nie do końca wiedząc, co się właśnie stało.
- Co pan...!? - zapytała robiąc wielkie oczy, lecz wtem kolejna piłka przecięła powietrze trafiając w cel
- Zdrajca! - okrzyknął głośno, zyskując tym samym uwagę całej klasy
- Zbijak! - zawołał ochoczo Ben podłapując leżącą przy rówieśniczce piankową piłkę.
...
Pomimo trwającej przerwy na sali gimnastycznej wciąż roznosił się dźwięk tupotu wielu stóp, a także kozłowanej piłki do koszykówki. Tabun uczniów ruszył całą grupą za zawodnikiem kierującym się pod kosz przeciwnika, nie dając sobie chwili wytchnienia od gry.
Alice zaraz po przyjściu wytężyła wzrok za czarnowłosym chłopakiem, którego nie była w stanie znaleźć. Przerzucając spojrzenie po otoczeniu udało jej się jednak dostrzec Grace rozmawiającą z Blaine'em, wtem wręcz osłupiała. Zachodziła w głowę, o czym mogliby rozmawiać, jednak nic nie przychodziło jej do głowy, a przynajmniej nic dobrego.
Nie czekając chwili dłużej zaczęła się kierować do rówieśników, podczas gdy umysł nasuwał jej różne scenariusze wizyty brunetki u chłopaka, zaczynając od próby matkowania uznawanego za przesadną troskę i teksty typu: "Masz być dla niej dobry i ani mi się waż ją skrzywdzić", po typową swatkę. Obie wersje przyprawiły Alice o dreszcze i błagania, by żaden nie okazał się prawdziwy.
- O, Alice! - okrzyknęła energicznie dziewczyna, nim ta zdążyła do nich podejść. Uśmiechnęła się żałośnie, szybciej zmniejszając odległość dzielącą ją od znajomych. - Co ty tu robisz? - zapytała całkowicie zwyczajnie, podczas gdy blondynka spojrzała na nią z niedowierzaniem, ale jednocześnie z dużym, sztucznym uśmiechem na twarzy
- Też chciałam cię o to zapytać - rzuciła niby radośnie. - O czym rozmawiacie?
- O balu - odpowiedziała Grace niezwykle ochoczo
- O balu? - powtórzyła zdezorientowana, mając nadzieję, że to tylko żart
- Ta - potwierdził od niechcenia brunet, najwyraźniej znudzony tym tematem. Spojrzała na niego zmieszana
- Oh... - wykrztusiła jedynie dość posępnie, ale w głowie wręcz krzyczała na Grace, na którą to po chwili przeniosła ukradkiem pytające spojrzenie
- Przyszłam do James'a, ale wyszedł na chwilę, więc tu czekam - przyznała niechętnie w tym samym momencie zerkając na przejście
- Ty też? - zapytała wielce zaskoczona, przywołując na powrót jej wzrok. Brunet spojrzał na dziewczyny ze zmieszaniem
- Jak to "ty też"? - zaśmiała się i wtem dostrzegła jak wyczekiwany nastolatek wkracza na salę w towarzystwie Larry'ego. - O, jest! - okrzyknęła energicznie i jak na znak spojrzenia zostały skierowane na wspomnianego ucznia. Momentalnie nastolatki ruszyły w jego kierunku, jednak nagle zatrzymał je głos bruneta
- Alice - wykrztusił dość niepewnie i niespodziewanie do blondynki, chociaż wprawdzie obie na moment przystały, jednak już po chwili Grace ruszyła przed siebie, na odchodne rzucając melodyjnie do przyjaciółki: "No to będę pierwsza". Nim ta się zorientowała, uczennica czmychnęła czym prędzej do James'a.
- Tak? - zapytała zmieszana, przez cały czas śląc pytające spojrzenie
- Odnośnie tego balu... - zaczął wręcz nieśmiało, wciąż jeszcze zbierając myśli i układając na szybko słowa w głowie, jednak nim dokończył myśl, momentalnie przerwała mu ją Alice
- Grace ci coś nagadała? - rzuciła pełna podejrzliwości, wnikliwie przyglądając się rozmówcy, jakby był na przesłuchaniu. Dostrzegła jednak tylko zaskoczenie malujące się na twarzy ucznia
- Grace? Pytała o James'a - odparł lekko skołowany. - Czemu...?
- Nie ważne, nie ważne - rzekła nerwowo, w popłochu ulegając przy tym poczuciu skretynienia i zażenowania. - Więc o co chodzi? - zapytała jednak za bardzo wybiła rozmówcę z rytmu, by mógł od razu podjąć się tematu na nowo. Zdziwiona przyuważyła, jak biega wzrokiem z jednego miejsca w drugie, jak gdyby tylko po to, by nie spotkać się z nią spojrzeniem i faktycznie tak było
- Nie, o nic takiego - rzucił w pierwszej chwili, lecz szybko wziął się w garść nie dając się zmieszaniu. - Po prostu chciałem ci powiedzieć... znaczy zapytać - pośpiesznie się poprawił, a Alice musiała się zmusić do powstrzymania śmiechu, jednak nie potrafiła ukryć uśmiechu, jaki momentalnie napłynął na jej twarz. Brunet westchnął czując się tak zażenowanym, jak tylko było to według niego możliwe.
- Tak? - rzuciła wesoło, na co momentalnie zareagował posyłając jej badawcze, właściwie to podejrzliwe spojrzenie. Tym bardziej powstrzymała się od zaśmiania się, ale jednocześnie czuła się jeszcze bardziej rozbawiona.
- Chciałem zapytać, czy nadal chcesz iść na bal bożonarodzeniowy - powiedział już całkowicie spokojnie. Blondynka przytaknęła skinieniem głowy. - To chciałem ci powiedzieć, że skoro plany się zmieniły i jednak nie idziemy polować w pełnię księżyca, to możesz iść na bal - oznajmił beznamiętnie
- Naprawdę? - zapytała jednak za tym słowem nie tliła się nawet nutka radości. Raczej cała symfonia rezygnacji i porażki, bo choć była to dobra wiadomość, to dziewczyna liczyła, że otrzyma zaproszenie na bal, a nie zezwolenie na pójście na niego. - Super...
- Coś nie tak? - była na tyle zmarkotniała, iż nawet nie dostrzegła chytrego uśmiechu, który nagle odmalował się na twarzy rozmówcy, tak samo jak nie zorientowała się jakim tonem zostało zadane pytanie
- Nie, nie - sfabrykowała pośpiesznie uśmiech. Role się odwróciły, a ona nawet nie zdała sobie z tego sprawy, ani z gry jakiej brunet się podjął
- Mówiłaś, że chcesz iść, więc to chyba dobre wieści
- Tak
- Tylko jest pewien haczyk
- Haczyk? - poderwała wzrok do rozmówcy unosząc pytająco brew. - Jaki haczyk?
- Tak czy inaczej bal bożonarodzeniowy odbędzie się w noc pełni księżyca - zaczął mówić w czasie gdy uczennica uważnie się mu przysłuchiwała wietrząc podstęp. - Wiesz co to oznacza dla łowców? - rzucił, jednak rozmówczyni nie podjęła się próby odpowiedzenia na to retoryczne pytanie, ani rozwinięcia tematu, więc brunet został zmuszony uczynić to samemu. - Nie powinni wychodzić z domu, bo to niebezpieczne
- Ah tak? - zaśmiała się, nie mogła się od tego powstrzymać. Blaine skinął potwierdzająco głową. - Więc mogę iść, czy nie? - podjęła się jego gry
- Zależy
- Od czego?
- Od tego czy pójdziesz ze mną - rzekł z szelmowskim uśmiechem szokując Alice, jednak wkrótce szok zastąpiła ogromna radość. W głowie już krzyczała ze szczęścia i powstrzymywała się od tego, by nie pójść na stronę i nie zacząć wesoło podskakiwać.
- Jakie mam opcje? - zapytała rozbawiona ich teatrzykiem
- Cóż, sporo - przyznał wzruszywszy ramionami. - Ale wiesz, wolę cię mieć na oku, jeśli chcesz tak ryzykować
- Czyli mam to uznać za zaproszenie? - zapytała z podstępnym uśmiechem, a brunet się zaśmiał. Spojrzał na rozmówczynię przygryzając dolną wargę, jakby dzięki temu miał zdobyć pokłady pewności siebie.
- Tak
... 
Było już po dzwonku, więc Alice z góry założyła, że zaraz po przekroczeniu progu drzwi znajdzie się na całkowicie pustym korytarzu. Dość gwałtownie otworzyła przejście, przez które przeszła szybkim, zdecydowanym krokiem. Chciała jak najszybciej wyjść z sali gimnastycznej, bo czuła, że radość już za bardzo w niej buzuje, by mogła dłużej ją więzić w sobie. W końcu poddała się ogarniającej ją euforii, która ukazała się poprzez głośny pisk nastolatki, jaka momentalnie zaczęła skakać w miejscu z rozpromienioną twarzą do momentu, aż usłyszała klaskanie. Zamarła. W jednej chwili radość zastąpiło zażenowanie. Uczucie wstydu przepełniło ją zastępując poprzedni stan, zamieniając ją w posąg niezdolny nawet do tego, by spojrzeć, kto poza nią znajduje się na korytarzu.
- Coś taka wesoła? - dobiegł do niej głos przyjaciółki, na którą błyskawicznie przeniosła gniewne spojrzenie
- Grace, zawału dostałam!
- Co? Czemu? - nie mogła się powstrzymać od śmiechu i minęła chwila, nim obie się uspokoiły.
Pomimo iż trwały zajęcia, dziewczyny stanęły przy oknie i pozwoliły sobie skraść kilka dodatkowych minut lekcyjnych, by poświęcić je na rozmowę, jakby czas stanął specjalnie dla nich w miejscu. O ile Alice raczej się nie martwiła konsekwencjami za spóźnienie na zajęcia teatralne, bo najpewniej takowych nie otrzyma, to zastanawiała się, czy Grace nie będzie mieć kłopotów. Jednak z drugiej strony znała ją na tyle dobrze, by być przekonana, że na tę chwilę jej przyjaciółka miała to głęboko w poważaniu.
- To powiesz mi skąd ten wybuch radości? - zapytała z figlarnym uśmiechem tym bardziej rozbawiona, gdy rumieniec na twarzy Alice robił się coraz wyraźniejszy.
- Zastanawiam się, czy nie miałaś z tym coś wspólnego - odparła unosząc dumnie podbródek, jakby miało to ją ochronić przed upokorzeniem, które już i tak czuła. Jednak autentyczne zdziwienie brunetki, jakie odmalowało się na jej twarzy od razu obaliło tezę dziewczyny.
- Ja?
- No, bo podobno rozmawiałaś z Blaine'em o balu, tak?
- Ah, to - rzuciła od niechcenia, jakby to było coś naprawdę nieistotnego. - Zoey nie ma dzisiaj w szkole, więc prosiła, żebym poszła osobiście do James'a zapytać go, czy idzie na bal i wypytać o kilku chłopaków z jego klasy - zaczęła mówić całkiem beznamiętnie, wręcz ze znudzeniem. - Przyszłam, a jego nigdzie nie było. Podeszłam więc do Blaine'a zapytać go, gdzie jest James. Odpowiedział mi, że poszedł po coś tam z kimś tam, bla bla - zakręciła dłonią wyraźnie pomijając zbędne szczegóły. - Tak czy inaczej zostałam zmuszona na niego zaczekać, więc nie chcąc marnować czasu wypytałam Blaine'a, ale jego odpowiedź zawsze brzmiała tak samo - rzekła po czym gwałtownie przeniosła zirytowane spojrzenie na rozmówczynię. - "Nie wiem" - zacytowała po czy ciężko westchnęła. - A ty co chciałaś od James'a?
- Zapytać o Berkowitz
- O Berkowitz? - rzuciła pytające spojrzenie
- Tak, ze względu na pana Williama. Źle przeżywa fakt, że po naszym występie nie mamy od niej żadnych wieści
- Cisza przed burzą? - rzuciła żartobliwie natomiast Alice wyobraziła sobie minę wychowawcy po usłyszeniu słów Grace, uznając to za wielce przykry widok
- James powiedział, że miał mieć dzisiaj godzinę wychowawczą, ale Berkowitz się nie zjawiła - oznajmiła, a ta zagwizdała. - Rozumiesz to? Pani Berkowitz nie ma w szkole
- Zjawisko równie rzadkie co spadająca gwiazda - stwierdziła żartobliwie. - I równie szczęśliwe
- Spadające gwiazdy zdarzają się częściej
- Możliwe
- Poza tym nie jestem pewna, czy uznać to za dobry omen
- Być może dla was nie, ale jej uczniowie musieli być zachwyceni, że mają zastępstwo. W sumie święta niedługo, więc można to uznać za prezent
- Pan William w takim razie na święta dostanie chyba zawału - westchnęła markotnie
- No, ale nie zmieniajmy tematu - spojrzała wyczekująco na Alice z szerokim uśmiechem. - Więc?
- Blaine zaprosił mnie na bal - powiedziała po chwili pauzy nie potrafiąc powstrzymać swoich kącików ust od uniesienia się w szeroki uśmiech
- Co!? - rzuciła radośnie, ale i ze zdziwieniem. - Jak? Czekaj, nie mów. Opowiesz mi jak będziemy u ciebie
- U mnie?
- Tak. Dzisiaj dekorujemy dom na święta
- Myślałam, że już udekorowaliście dom. Przecież opowiadałaś mi, że kłóciłaś się z bratem o bombki
- Mówię o twoim domu, głuptasie - powiedziała niezwykle wesoło, jednak rozmówczyni nie potrafiła podzielić jej radości
- Grace daj spokój - westchnęła nie chcąc mówić wprost, że nie chce świąt u siebie w domu, chociaż miała wrażenie, że brunetka i tak o tym wie. Nie rozumiała tylko, dlaczego na nią napiera i na to, żeby celebrowała święta chociaż w najmniejszym stopniu, skoro dla niej Boże Narodzenie nie było dla niej.
- Mówię poważnie, Alice. Co ci szkodzi kilka ozdób? Zawsze będzie lepiej na święta
- Grace, w święta chcę zapomnieć, że są święta, a nie dekorować dom, żeby mi o nich jeszcze bardziej przypominał - powiedziała to, chociaż zawsze urywała ten temat właśnie dlatego, by nie mówić tego typu rzeczy.
- Masz złe podejście
- Mam idealne podejście
- A gdzie ja położę prezent, hm? - zapytała podstępnie
- Jaki prezent?
- No przecież nie mogę ci powiedzieć jaki - prychnęła udając urażoną tym pytaniem. - Ale i tak go nie dostaniesz, jeśli nie będziesz mieć choinki, bo właśnie tam trafiają prezenty
- Szantażystka - skwitowała krótko, na co rozmówczyni zrobiła naburmuszoną minę
- To nie szantaż! To święta
- Grace...
- Alice, mówię poważnie. Tylko kilka małych ozdóbek, choineczka i tyle. Nic przesadzonego
- Ale dlaczego? - mruknęła zrezygnowana
- Bo to Boże Narodzenie, nawet jeśli spędzimy je we dwójkę
- Czekaj, jak to we dwójkę? - zapytała ożywiona. - Przecież wyjeżdżasz
- Specjalnie czekałam na korytarzu na ciebie dla tego momentu - zatarła ręce, po czym nabrała powietrza i stanęła wyprostowana naprzeciw przyjaciółki. - Miałam wyjechać już w poniedziałek, ale zależało mi chociażby na tym, żeby pójść z Ryanem na bal, a także żeby mieć jednak kilka dni więcej, by móc się jeszcze z tobą spotkać tuż przed świętami, dlatego przekonałam jakoś rodziców, a raczej mamę, żebyśmy wyjechali dopiero po balu bożonarodzeniowym - oznajmiła radośnie. - Więc chciałam zapytać czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli spędzimy u ciebie małą wigilię już w czwartek? - dodała nieśmielej, ale wciąż z przyjacielskim uśmiechem zdobiącym jej twarz. Blondynka zastygła zaskoczona propozycją, nie mogąc zdobyć się na to, by wykrztusić z siebie choćby słowo. - Co ty na to? - dopomniała się o odpowiedź nieco już przytłoczona milczeniem, jakie zastała, a wnet nastolatka mocno ją przytuliła
- Głupie pytanie, Grace - powiedziała trzymając przyjaciółkę w objęciach
- Wiem, ale wypadało je zadać - zaśmiała się odpowiadając na uścisk. - Więc dekorowanko?
- Dekoruj co tam sobie chcesz - również się zaśmiała
- Bomba, przyjdę w odwiedziny z kilkoma drobiazgami gdy tylko skończę lekcje - oznajmiła zerknąwszy na zegarek. - Boże, miałam się spóźnić tylko chwilę! - krzyknęła nagle i nim Alice zdążyła się odezwać słowem, ta już zaczęła gnać korytarzem na lekcję. - No to do zobaczenia! - rzuciła na odchodne szybko się oddalając.
...
Dziewczyna była przekonana, że mimo wszystko Grace poprzestanie na małych, symbolicznych ozdobach, jednak po otworzeniu jej drzwi i ujrzeniu jej z dużym pudłem, wypełnionym po brzegi najróżniejszymi rzeczami zaczęła w to wątpić.
- Ho ho ho! - przywitała ją ochoczo, imitując głos Mikołaja, na co blondynka jedynie przeniknęła ją wnikliwym spojrzeniem
- Czy to nie przesada? - zapytała zmieszana
- Tylko najważniejsze rzeczy!
- Jasne... - usunęła się z drogi dziewczynie, która podążyła w głąb mieszkania niosąc spory balast.
Po zaparzeniu ciepłej herbaty, będącej tym pyszniejszą, gdy na dworze panuje niezwykły ziąb, dziewczyny zabrały się za dekorowanie. Szczęśliwie blondynka wciąż była w posiadaniu sporej choinki, jednak spędziła ona większość swego czasu zamknięta w ciasnej klitce, nie wyjmowana nawet w okresie świątecznym już od dawna, a więc więcej można było na niej znaleźć kurzu niż dekoracji na choince Grace, która dekorowana przez całą rodzinę była tak wystrojona, że ledwie można było się w ogóle jej doszukać za tymi wszystkimi ozdobami. Nim nastolatki doprowadziły ją do porządku minęła zdecydowanie dłuższa chwila, a potem kolejne tyle zajęło im rozplątywanie lampek.
- Będzie cała rodzina? - rozmawiały w trakcie wieszania kolejnych bombek
- Większość. Prawdę mówiąc nie wiem jak my się pomieścimy w domu ciotki
- Więc Ryana nie zabierasz? - zażartowała, na co Grace w odpowiedzi głośno prychnęła
- Proszę cię. Po pierwsze, przede wszystkim zabrałabym wtedy też ciebie - oznajmiła stanowczo. - Po drugie, po tym jak tata nas nakrył razem to chyba zatłukłby go indykiem
- Co? - nie mogła powstrzymać śmiechu
- Mówię poważnie - odparła przez śmiech. - Poza tym, jesteśmy parą dopiero od niedawna, jeszcze przyjdzie czas na wspólne święta
- Fakt
- Ty Blaine'a nie zapraszasz na święta?
- Na tą naszą mini wigilię? - zaśmiała się, na co rozmówczyni udała oburzenie
- Przepraszam, ale to n a s z a wigilia, ani mi się waż go zapraszać tego dnia - powiedziała w żartach. - A teraz tak na serio, chodzi mi o święta. Spędza je z rodziną?
- Grace, o czym ty w ogóle mówisz? Ty nie spędzasz Bożego Narodzenia z Ryan'em, a ja mam z Blaine'em? Nie jesteśmy parą
- Szczegóły - szturchnęła nastolatkę łokciem z szelmowskim uśmiechem zdobiącym jej twarzy, jednak blondynka jedynie przewróciła oczami
- On nie obchodzi świąt
- Ty też nie, więc możecie ich "nie obchodzić" razem
- Grace, koniec tematu
- Jasne, jasne.
Choinka obwieszona lampkami, łańcuchami i bombkami rozlśniła jasnym blaskiem już dodając domowi świątecznego klimatu, a jednak brunetka nie chciała na tym poprzestać. Nim Alice się zorientowała, rówieśniczka już zaczęła grzebać w przyniesionym przez nią pudle w poszukiwaniu kolejnych dekoracji. Blondynka bez szemrania po prostu wzięła się za dalsze upiększanie domu różnymi mniejszymi i większymi ozdobami.
- Więc tak to wyglądało - mruknęła po wysłuchaniu krótkiej historii o tym, jak to Blaine zaprosił Alice na bal
- Dokładnie tak. Dlatego zastanawiałam się, czy aby czasem nic mu nie powiedziałaś
- Niby co takiego?
- No nie wiem, czegoś typu: "Ej, Alice chce iść na bal, więc masz ją zaprosić, albo nie będziesz mieć życia, rozumiesz?" - rzuciła niby żartobliwie, ale nie wykluczała takiej możliwości, bo w gruncie rzeczy uważała ją za wielce prawdopodobną
- Co? - Grace wybuchnęła śmiechem. - Spokojnie, nie powiedziałam mu nic takiego
- Na pewno?
- Na sto procent. Chociaż...
- Grace
- Powiedziałam, że przyjaciółka chce wiedzieć, czy James już z kimś idzie na bal bożonarodzeniowy - powiedziała spokojnie. - Ale przecież gdyby chodziło o ciebie, to raczej oczywiste, że powiedziałabym "Alice", a nie tajemniczo "przyjaciółka" - zaśmiała się
- Grace, ja cię tylko proszę, żebyś się nie bawiła w swatkę
- Przecież wiem, wiem - prychnęła jakby słyszała to tysiące razy. - Dobrze, że cię zaprosił - rzuciła po chwili całkiem wesoło
- Dlaczego? - zapytała nieco zmieszana tym stwierdzeniem
- Bo gdyby Zoey się dowiedziała, że nie idziecie, to nie dałaby nam żyć
- To akurat prawda - zaśmiała się nieznacznie
- Pamiętaj, że w ten weekend idziemy po sukienki. Wyobrażasz sobie jej płacz na wieść, że nie idziesz na bal?
- Oszczędziłam wam tego. Wam i sobie też
- Gdzie to zawiesić? - zapytała wyciągając duże świąteczne skarpety, na które dziewczyna jedynie krótko rzuciła okiem w międzyczasie podchodząc do kartonu
- Gdziekolwiek - odparła niezbyt tym zainteresowana. Brunetka idąc tym tropem zaczęła chodzić w tą i z powrotem szukając odpowiedniego miejsca. Niebieskooka w tym czasie sięgnęła po kolejną ozdobę.
- Grace
- Tak?
- Po co nam jemioła? - zapytała wyciągając przedmiot z pudła
- Buzi? - zażartowała i zrobiła dzióbek, wnet została posłana w jej kierunku poduszka. - Ej, ale bez bicia! - krzyknęła przez śmiech równie głośny co śmiech Alice. - Odłóż, skoro nie chcesz - podkreśliła dla żartu drugą część wypowiedzi, jakby była tym faktem oburzona
- Nawet nie wiedziałam, że masz jemiołę
- Szczerze, to ja też nie miałam o niej pojęcia - odparła podchodząc do opróżnionego pudła. - Wygląda na to, że robota odwalona
- Na to wygląda
- Trochę nam zeszło - odetchnęła głęboko, niczym po ciężkim wysiłku. - Zostałabym dłużej, ale muszę się jeszcze rozejrzeć za prezentami i coś załatwić - rzuciła przeciągając się, po czym zaczęła już kroczyć korytarzem w kierunku wyjścia. Włączyła światło rozświetlając otoczenie
- Może pójść z tobą po prezenty? - zaproponowała idąc w krok za rozmówczynią, która już zaczęła wkładać buty i ubierać powoli kurtkę
- Żartujesz? Żebyś wiedziała, co dostaniesz pod choinkę? Nie ma mowy!
- Więc jednak jeszcze prezent niegotowy - rzuciła z podstępnym uśmiechem czując się jak detektyw, który podłapał kłamstwo
- Prezent gotowy w znaczeniu, że już wiem, co to będzie, ale jeszcze trzeba po to pójść - odparła ze spokojem. - Nie wypytuj mnie, bo i tak ci nic nie powiem
- Jasne - zaśmiała się, wnet usłyszała hałasujący w kuchni czajnik
- Leć. Widzimy się jutro - powiedziała nastolatka dopinając wierzchnie nakrycie. Blondynka jeszcze przez chwilę stała nie wiedząc czy zaczekać do momentu, aż brunetka minie próg drzwi, czy już biec do kuchni. - No leć - usłyszała od przyjaciółki, która przegnała jej niezdecydowanie i ją samą
- Do jutra! - krzyknęła na odchodne i popędziła.
Po uspokojeniu czajnika, w którym gotowała się woda, dziewczyna zrobiła sobie herbatę. Zgasiła światło w kuchni, momentalnie zalewając tę część mieszkania ciemnością. Wyłoniła się z tego mroku z powrotem w światło przechodząc do salonu. Jedynie rzucała okiem na mijane otoczenie, większą uwagę poświęcając swojemu kubkowi w obawie przed rozlaniem jego zawartości.
- Eh, Grace - westchnęła spostrzegając pozostawione pudło na stole z jedynie jemiołą w środku, a także telefon komórkowy przyjaciółki, który pozostawiła tuż obok. Na zapominalstwo dziewczyny zareagowała już tylko wznosząc oczy ku niebu i sięgając po przedmiot.
W salonie biło jedynie niewielkie, dość słabe światło z jednej z lamp, w przeciwieństwie do tego, które oświetlało mocno korytarz. Blondynka jednak postanowiła je pozostawić, by w pierwszej kolejności odnieść na górę herbatę. Jej plany zmienił dopiero dźwięk drzwi wejściowych.
Już znajdowała się w połowie drogi na górę, gdy usłyszała ciche otwieranie drzwi, jakie jednak bez problemu dotarło do jej uszu zważywszy na panującą w domu całkowitą ciszę. Obróciła się spokojnie w drugą stronę, gotowa zejść na dół do przyjaciółki. "Czyżbyś coś zostawiła?" cisnęło jej się na usta, ale już po chwili dziękowała Bogu, że jednak tego nie powiedziała na głos.
Zdążyła jedynie zejść jedną nogą o schodek niżej, a już postać stanęła na skraju przedpokoju. Alice go nie widziała, ale bez problemu dostrzec mogła ostro zarysowany czarny cień i z pewnością nie należał on do Grace. Ten cień należał do wysokiego i postawnego mężczyzny.
Nieznajomy zatrzymał się, a dziewczyna obserwowała go jedynie poprzez wpatrywanie się w rzucany przez niego cień. Rozglądał się dookoła, jakby czegoś szukał. "Czegoś, albo kogoś", ta myśl uderzyła w dziewczynę niczym strzał z pistoletu, przeszywający na wylot pierś, sprawiający, że serce przestaje bić. W istocie jej serce zdawało się, jakby zamarło, choć tak naprawdę po prostu zaczęło uderzać wolno, ale mocno i głośno niczym dzwon kościelny.
Blondynka zamarła w całkowitym bezruchu, jakby zamieniła się w posąg, jej mięśnie skamieniały nie pozwalając jej wykonać żadnego ruchu. Stała niby nieruchomo, a jednak już po chwili cała drżała, gdy mężczyzna zrobił krok do przodu. Włosy na karku stanęły jej dęba, a po całym ciele przebiegł dreszcz. W jednej chwili jej serce zaczęło uderzać jak szalone, dając Alice złudne wrażenie, iż uderza tak mocno i głośno, że nawet włamywacz je słyszy. Już tylko zdrowy rozsądek mógłby podważyć tę teorię, ale zdrowy rozsądek był zagłuszany przez trwogę.
Nieznajomy zrobił kilka szybkich kroków przed siebie, szedł w głąb mieszkania zbliżając się coraz bardziej do schodów. Dziewczyna w panice cofnęła nogę z niższego stopnia, przenosząc swój ciężar ciała z powrotem na nogę jaka znajdowała się na stopniu wyżej, wtem deska zaskrzypiała. Ten dźwięk był cichy i chwilowy, ale tak czy inaczej rozległ się i na jego brzmienie mężczyzna się zatrzymał. W żyłach blondynki buzowała adrenalina, wypełniało ją całkowicie przerażenie. Widziała po rzucanym przez nieznajomego cieniu, że ten obrócił głowę w kierunku schodów. "Wie, że tu jestem. Wie, że jestem na górze", pomyślała nie mając pojęcia co w tej chwili zrobić.
Nie potrafiła się w zaistniałej sytuacji zdobyć na szybkie, trzeźwe i logiczne myślenie. To nie był Wymiar Snów, nie była łowczynią tylko zwyczajną nastolatką, pozbawioną mocy i broni. Czuła swoją bezradność. Wiedziała, że jest bezbronna. Myślała co zrobić, jakie ma w ogóle opcje. Ruszyć teraz biegiem nie zważając na nic i zamknąć się w łazience na górze, zadzwonić na policję, albo stać dalej jak słup soli. Nie, druga opcja nie wchodziła w grę, była co do tego pewna. Była pewna, a jednak sparaliżowana strachem stała w bezruchu mimowolnie wybierając tę opcję, której nie chciała wybrać.
Nieznajomy jeszcze chwilę pozostawał w miejscu, po czym zrobił krok w przeciwnym kierunku od schodów. Dziewczyna wspięła się o kolejny schodek najciszej jak potrafiła z głęboką nadzieją, że tym razem jej wędrówce nie będzie towarzyszyć żadne skrzypienie czy też inny dźwięk. Po części się udało, bo żadne skrzypienie się nie rozległo. Stając na palcach najciszej jak mogła pokonała dwa stopnie, gdy nagle telefon Grace zaczął rozbrzmiewać niezwykle głośno rockową muzykę. To koniec.
Mężczyzna błyskawicznie obrócił się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Już nie było różnych możliwości, pozostała tylko jedna. Nie zważając na nic Alice zaczęła wbiegać po schodach na górę. Nie zwracała nawet uwagi na wrzątek, którym się polała przemierzając kolejne stopnie. Kubek padł na schody, rozbijając się
- Alice! - usłyszała męski głos, na dźwięk którego się obróciła całkowicie zmieszana, nie do końca ufając swojemu zmysłowi. Wytężyła wzrok dopatrując się w postaci mężczyzny znajomego łowcy, bo nie wierzyła, że to naprawdę on
- Christopher!? - wrzasnęła nie wiedząc, czy jest bardziej zszokowana, czy zdenerwowana. - Chcesz, żebym dostała zawału!? Co ty tutaj w ogóle robisz!?
- Przyjechałem - odparł spoglądając na nastolatkę, która migiem zeszła na dół, ale nie do rozmówcy, ale czym prędzej do kuchni, chcąc zalać zimną wodą poparzone miejsca
- "Przyjechałem"!? - wrzeszczała wściekła. - Co to znaczy "przyjechałem"?
- Że zostanę tu na kilka dni
- Tu!? - gwałtownie obróciła się do mężczyzny wytrzeszczając w zdziwieniu oczy. - Ale jak to? Dlaczego? Jak pan w ogóle... Ehh... - westchnęła głęboko, czując jak głowa zaczyna ją boleć od nadmiaru pytań. Wzięła wdech i wydech uspokajając się i spoglądając na lejącą się z kranu zimną wodę. - Po kolei
- Przyjechałem w odwiedziny
- Nazywasz to odwiedzinami? - parsknęła z niedowierzaniem, zerkając na rozmówcę. - Dlaczego nie pukasz? - spróbowała, by wcale w jej głosie nie było słychać gniewu graniczącego z nienawiścią, ale nie była pewna, czy się udało, bo złość w niej buzowała
- Później ci wszystko wyjaśnię
- Co to w ogóle za odpowiedź!?
- Ochłoń, zaraz wszystko ci wytłumaczę - zapewnił, choć nienawistne spojrzenie blondynki nie świadczyło o tym, by ten moment miał szybko nadejść. - Jestem tu, by zapewnić ci ochronę na czas pełni
- Chyba żartujesz - prychnęła
- Z tego co widzę, to nie do końca czujesz się bezpiecznie nawet we własnym domu
- Nie potrzebuję bodyguarda
- Potrzebujesz - odparł krzyżując ręce na piersi. - Tylko, że jeszcze o tym nie wiesz - oznajmił z całkowitą powagą, aż nastolatkę przebiegł dreszcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine