niedziela, 8 stycznia 2017

Sen sto trzynasty - Widmo

Lecąca z słuchawki prysznicowej woda stopniowo robiła się coraz chłodniejsza. Krople szybko spływały po skórze tworząc na niej niezliczoną ilość cienkich strumyków. Wisiały na końcu kosmyków włosów do momentu, aż spadały na jego twarz, ciało, bądź rozbijały się tuż u jego stóp o dół prysznica. Rozbijały się o umięśnione ciało, które stało nieruchomo, jakby zostało zamienione w kamień. Brunet stał niczym posąg, a jedyne co świadczyło w tamtej chwili o tym, że jest istotą żywą był oddech - nierówny, co jakiś czas objawiający się głębokimi odetchnięciami.
Blaine stał z dłońmi przyłożonymi płasko do ścianki, o którą się opierał, ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami. Krople stale opływały jego twarz, skapywały z nosa, warg, przecinały strumykami skórę, a jednak zdawał się tego nie czuć. Woda wciąż robiła się coraz chłodniejsza, choć on nie dostrzegał żadnej różnicy. Nie odczuwał jej, nie odczuwał nic.
Umysł go uwięził we wspomnieniach, od których tak starał się odgrodzić. Już dawno uznał, że chce zapomnieć. Problem tkwił w tym, że nie chciał pozbywać się wszystkich wspomnień. Nie wszystko chciał stracić, bo w głowie, bardzo daleko, miał obrazy chwil, które miały miejsce wiele lat temu, a które były dla niego jedynym, co mu pozostało z tamtych dni. To były jedyne wspomnienia, jakie chciał zachować, a jednak to nie one go zadręczały.
W tych momentach nienawidził swojego umysł i samego siebie. Jedyne co słyszał i jedyne co widział, to wizje tych chwil, które chciał wymazać ze swojego życia, o których chciałby zapomnieć. Jednak jak na złość, to właśnie one były najgłośniejsze. To one najbardziej nękały jego umysł, gdy tylko zdarzyła się chwila słabości. "Jakie emocje są najsilniejsze? Nie twierdzę, że tylko te negatywne, aczkolwiek to one się w nas najmocniej zagnieżdżają". Może w tym być więcej prawdy, niż się wydaje.
Wciąż słyszał głosy, momentami nawet krzyki. Z irytacją podkręcił wodę, by z słuchawki zaczął lecieć jeszcze większy i silniejszy strumień wody. Żeby hałas towarzyszący rozbijającym się kroplom zagłuszył te wszystkie dźwięki, jakie rozbrzmiewają w jego głowie. To było na nic, one wciąż tam były, wciąż je słyszał choć próbował je uciszyć, zagłuszyć, czy chociażby ignorować.
- Morderca - załomotało w jego czaszce, zagnieździło się w jego umyśle. - To ty ich zabiłeś, dokończyłeś to, co zacząłem - rozbrzmiewał głos małego, zadowolonego chłopca, jakim był Matt.
- To nie ja... To nie byłem ja... - usłyszał własne próby tłumaczenia się z tamtych czasów. W głowie miał obraz siebie siedzącego wśród spalonych ciał. Woda wciąż robiła się chłodniejsza, ale on to przyspieszył przekręcając kurek. Chciał poczuć, jak jego ciało przebiega dreszcz, ale tak się nie stało. Nie poczuł tego.
- To nie była twoja wina - za każdym razem w trakcie wizji tamtych chwil powracało do niego to zdanie, które wypowiedziała mu przed laty Scarlett, a w które przestał już wierzyć. - To nie ty im to zrobiłeś - kłamstwo. On to zrobił, wiedział o tym
- Przyszli po ciebie - kolejny głos, którego być może nie pamiętał najlepiej, ale pamiętał doskonale tamten moment. Chwilę, w której zostały wypowiedziane dokładnie te słowa. - Zbieraj się
Uniósł nieco głowę, aby krople spłynęły prosto na jego twarz. Chciał, żeby woda zmyła z niego te przeklęte wspomnienia. Żeby widmo przeszłości wreszcie go zostawiło, odeszło, bo choć walczył z nim niemal przez cały czas, ono wracało. Ciągle wygrywał, potrafił się od tego odgrodzić zarówno w dzień, jak i w wymiarze. Jednakże, to widmo ostatecznie zawsze wracało w chwili, gdy był najsłabszy. Gdy był sam, pochłonięty bezczynnością, pożerany przez całkowitą, bezmierną ciszę, a taki moment zawsze nadchodził. Nawet gdy starał się znaleźć sobie zajęcie i zabić w jakiś sposób bezgłos, to i tak w końcu więziła go głusza, nie dopuszczając do niego żadnego dźwięku, widmo go porywało, nie pozwalając mu oddać się jakiejkolwiek czynności. Mógł tylko się zatracić w tych wspomnieniach, jakie na niego zsyłało.
- Blaine, zabieramy cię - wypowiedział mężczyzna. Nastolatek pokręcił gwałtownie głową, jakby chciał w ten sposób wyrzucić to wszystko ze swojej głowy. Opuścił ją z powrotem i wziął głęboki wdech. Czuł się, jakby właśnie śnił, ale nie jak łowca, lecz osoba, która odpłynęła myślami i nie kontroluje tego, co narzuca jej umysł.
- Gdybyśmy nie prosili was o pomoc... Gdybyśmy nie pojechali do niego... - usłyszał głos Alice, umysł narzucił mu obraz Dae Shima, leżącego we krwi, a nad nim stał Christopher, który kierował na nich przesiąknięty bólem wzrok
- To wasza wina - powiedział, choć to była fikcja. Taka sytuacja nie miała miejsca, z jego ust nie padły te słowa, a jednak zostało to wykreowane w głowie bruneta. Otworzył gwałtownie oczy, chcąc pozbyć się tej wizji.
- Niesiesz śmierć - kolejny raz słyszy Matta równo w chwili, gdy zaczął powoli unosić wzrok na dłonie. To było jak mgnienie, przez ułamek sekundy uległ wrażeniu, że jego ręce są we krwi, której nie sposób zmyć. Szkarłat, którego się nie pozbędzie, bo choć niewidoczny, to wie, że wciąż barwi jego dłonie. To przywidzenie na szczęście szybko się ulotniło.
- Nie zrobisz mi krzywdy - rozbrzmiał głos Alice. Spokojny i z pozoru kojący, a mimo to sprawił, że brunet poczuł gniew. Był zły na samego siebie, bo wiedział, że już zrobił jej krzywdę, wciągając ją w to wszystko. Tak samo, jak skrzywdził Dae Shima, Williama i każdego, kto tylko spróbuje mu pomóc. Te wszystkie osoby stały się wrogami Selene, wszystkie znalazły się z jego winy w niebezpieczeństwie.
Zacisnął zęby i wyładował gniew uderzając mocno pięścią w ściankę. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że lecąca woda jest już zimna. Ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała.
- Muszę zrobić to wszystko sam - pomyślał. - Muszę być w tym sam. - odgarnął do tyłu kosmyki, które opadały na jego twarz, po chwili spojrzał na swoje dłonie. Oswoił się ze śmiercią, bo wychował go Wymiar. Nie mógł jednak się pogodzić z tym, że dosięgnie ona kogoś z jego winy. Kogoś, kto na nią nie zasługiwał.
Kilka minut temu w szkole rozbrzmiał dzwonek na lekcje. Większość klas już zaczęła zajęcia. Alice wciąż czekała, aż nadejdzie nauczyciel. Z każdą minutą robiła się coraz bardziej niecierpliwa, choć z drugiej strony zastanawiała się, jak teraz to wszystko będzie wyglądać. Teraz, gdy William jest łowcą, a ona o tym wie. Zna jego sekret tak samo, jak on jej.
Mężczyzna się spóźniał, ale w końcu przybył i otworzył uczniom salę teatralną. Nastolatkowie wbiegli do niej energicznie, inni ociągali się jakby wyzbyci z energii, a blondynka została na szarym końcu, chcąc zamienić słowo z nauczycielem, choć była przez to nieco poddenerwowana. Wciąż przed oczami miała widok, jak leżał nieprzytomny, splamiony krwią. Z wielką ulgą teraz obserwowała go, jak był pełen energii i wesoły, jak zawsze.
- Jak się pan czuje? - zapytała troskliwie z nieśmiałym uśmiechem.
- Świetnie, wręcz znakomicie! Dziękuję, że pytasz - odparł z zadowoleniem. - Na całe szczęście tutaj moje ramię nie zostało postrzelone - dodał już znacznie ciszej, choć wciąż wesoło.
- W poniedziałek mieliśmy same zastępstwa za pana, więc się trochę martwiłam
- Nie masz czym, po prostu uznałem, że trochę wolnego dobrze mi zrobi - machnął ręką. - A jak z tobą? Wszystko w porządku?
- Tak. Jest dobrze - odparła, choć bez przekonania, co nie umknęło jego uwadze
- Wciąż myślisz o Dae Shimie? - zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu i być może tym właśnie było, bo nie czekał na żadną odpowiedź ze strony rozmówczyni. - Wymiar jest przykrym miejscem...
- Tak - odparła momentalnie markotniejąc.
- Musi ci być pewnie ciężko - spojrzał na nią kątem oka, powoli zmierzając z nią ku scenie, na której już szalało kilkoro uczniów. Przytaknęła milcząc. Nagle do nauczyciela podbiegła jedna z nastolatek
- Proszę pana, przećwiczymy dzisiaj moją scenę? - zapytała z błyskiem w oczach
- Coś z nią nie tak, że chcesz ją koniecznie przećwiczyć? - odparł z zainteresowaniem
- Tak. Ben obejrzał "Abraham Lincoln: Łowca wampirów", więc dorzucił parę rewelacji do tej sceny. Lepiej, żeby pan to zobaczył, żeby w trakcie występu nie było nieporozumienia - stwierdziła krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna zaśmiał się głośno.
- W takim razie upomnij go, aby nie angażował w to wampirów i żeby przygotował się do odegrania tej sceny. Za moment usiądę i ją odegracie - powiedział, na co rozmówczyni uśmiechnęła się z zadowoleniem i czym prędzej pognała do rówieśnika, przekazać mu wieści.
Blondynka spoglądała z zastanowieniem na wychowawcę, na czym ją przyuważył.
- Coś nie tak, Alice? - zapytał z uśmiechem, na co ta gwałtownie zaczęła kręcić głową
- Nie, nie. Po prostu... Nigdy bym nie pomyślała, że jest pan łowcą
- Ah tak? - udał zaskoczenie, po czym cicho się zaśmiał
- No bo, Wymiar Snów podobno niszczy, to złe i okrutne miejsce, a mimo to pan wciąż pozostaje uśmiechnięty i miły
- To dlatego, bo teraz nie jestem łowcą. Teraz jestem waszym nauczycielem
- Nie potrafię tak siebie odgrodzić od wymiaru
- Nie jest to nic prostego - odparł i nagle nastolatka poczuła, jak telefon wibruje jej szaleńczo w kieszeni. Sięgnęła po niego ukradkiem spoglądając na ekran.
- Proszę pana... - zaczęła nieśmiało.
- Tak? - usiadł wygodnie w jednym z pierwszych rzędów miejsc na widowni
- Dzwoni pan Christopher... Mogę odebrać? - zapytała nieśmiało. Prawda była taka, że William pozwalał i bez pytania korzystać swoim uczniom z telefonów, jednak za pytaniem nastolatki kryło się coś innego. Chciała się dowiedzieć, czy może się oddalić na nieco dłużej, by załatwić tą sprawę. Bez chwili wahania przytaknął z życzliwym uśmiechem wymalowanym na twarzy pokrytej lekkim, ciemnym zarostem.
- Załatw co musisz załatwić. Dziś planuję poświęcić te dwie godziny na próby scen występu panny Berkowitz, więc twoja nieobecność nie powinna być dla nas niewyobrażalnym problemem - oznajmił, a ta przytaknęła radośnie i żwawo oddaliła się na koniec sali.
Zdążyła odebrać. Już po chwili usłyszała głos mężczyzny. Nieco obawiała się tej rozmowy. Od rytuału minęło ledwie pięć dni, nie była pewna czy to był wystarczający odstęp czasu, aby Christopher zdążył się pozbierać po śmierci Dae Shima. Z drugiej jednak strony za dwa dni będą musieli wyruszyć po swoją pierwszą skażoną perłę, więc czas gonił, jak to ostatnio miał w zwyczaju.
- Nie przeszkadzam? Możesz rozmawiać? - zapytał na wstępie. Alice uległa wrażeniu, że coś się w nim zmieniło od momentu, gdy ostatnio rozmawiała z nim przez telefon. Wydawał się inny, bardziej zmieszany i niepewny.
- Tak, mogę - odparła spokojnie, jednak nie nadszedł ze strony rozmówcy żaden odzew. Na moment zapadło milczenie.
- Przepraszam, że zabieram ci czas - powiedział nagle, blondynka poczuła lekki ucisk w klatce, jakby uczucia, jakie towarzyszyły jej po rytuale teraz zaczęły wracać: strach i smutek. Wymusiła na sobie uśmiech, co uznała ostatecznie za głupie, skoro on i tak go nie ujrzy.
- Niech się pan tym nie przejmuje - odparła szybko. - Jak się pan czuje?
- Bywało lepiej - westchnął ciężko. - Ale nie dzwonię po to, żeby się wyżalać - stwierdził szybko i znowu brzmiał jak dawny Christopher. - Dzwonię w sprawie spotkania - oznajmił stanowczo
- Zostało już cokolwiek ustalone? - zapytała nieśmiało
- To z tobą chcę je ustalić. Kazałem wam trochę czekać... wybaczcie - złagodniał, ponownie był jak nie on. - Może sobota...
- W sobotę może być za późno - wtrąciła szybko, wywołując u rozmówcy niewielkie zmieszanie
- W takim razie jaki termin proponujecie? - zadał pytanie odtrącając inne, które nadleciały do jego głowy
- Wydaje mi się, że Blaine powinien być przy ustalaniu go - stwierdziła
- Nie ma go w pobliżu?
- Obecnie nie, ale niedługo do niego pójdę. Wtedy do pana zadzwonię - zaproponowała
- Niech będzie. W takim razie do usłyszenia - rozłączył się, a Alice nieco odetchnęła. Pozostało jej już tylko czekać na przerwę.
Równo z dzwonkiem na przerwę Alice wyszła z sali teatralnej, właściwie to jako jedyna. Miała dwie godziny zajęć z Williamem pod rząd, a on pozwalał zostawać uczniom na sali, więc rzadko się zdarzało, by ktoś z tego nie skorzystał. Reszta jej klasy albo kontynuowała próbę, albo siedziała wygodnie na widowni przeglądając coś na telefonach. Ona tymczasem weszła za pomocą swojej komórki na stronę szkoły szukając planu lekcji bruneta. Dowiadując się, że ten ma właśnie bloczek zajęć wychowania fizycznego udała się czym prędzej w stronę boiska.
Ledwie wyszła na zewnątrz, poczuła niezwykle chłodny powiew wiatru, który przyprawił ją o dreszcze. Dziewczyna miała wrażenie, że wcześniej było cieplej, choć mogło być to spowodowane słońcem, jakie wtedy jeszcze świeciło jasno na niebie, a teraz zostało przykryte warstwą chmur, dodatkowo wzmógł się wiatr.
Nie tracąc czasu po prostu ruszyła w stronę boiska. "Wytrzymam": pomyślała starając się nie szczękać zębami. Zaczęła biec w wyznaczone miejsce, z oddali już widziała bruneta, który opierał się o siatkę i pił wodę. Będąc już blisko, nastolatek nagle upuścił zakręconą butelkę i odbiegł kierując się do rówieśnika. Blondynka zwolniła, spoglądając ze znudzeniem na łowcę i spokojnym krokiem podeszła do miejsca, gdzie przed chwilą stał.
Larry podał Blaine'owi piłkę i coś do niego powiedział. Brunet przytaknął i cofnął się nieznacznie, wnet ten ruszył prosto na niego starając się przejąć piłkę. Wydawało się, że okiwanie rudowłosego nastolatka nie sprawiało mu najmniejszego problemu.
- Blaine! - zawołała go wreszcie blondynka, przez co chłopak spojrzał zza ramienia w kierunku, z którego rozległ się dźwięk. Larry uznał to za okazję, więc rzucił się po piłkę, chcąc wykorzystać nieuwagę towarzysza. Ruszył jak drapieżna bestia, jednak brunet ze spokojem cofnął piłkę, a rudowłosy poleciał do przodu.
- Za wolny jesteś - rzucił mu krótko, a ten obdarzył go znudzonym spojrzeniem
- Dobra, dobra. Leć już do swojej dziewczyny i oddaj mi piłkę. Poproszę kogoś innego o pomoc - prychnął.
- Poproś James'a - odparł, gdy ten stanął obok niego, zerkając na Alice z małym zastanowieniem. - Słuchasz mnie? - rzucił ze znudzeniem, a ten z zastanowieniem spojrzał po chwili na niego. - Co?
- Już ją zaliczyłeś, czy dopiero próbujesz? - zapytał z zadziornym uśmiechem. Blaine spojrzał na niego i nagle kopnął daleko piłkę w miejsce, gdzie nie było żadnego zawodnika. - Co ty...!? - rzucił z zaskoczeniem i zdenerwowaniem
- Miłego biegania po piłkę - odparł i zaczął truchtem zmierzać w kierunku Alice, zostawiając rudowłosego chłopaka.
Blondynka zaczęła pocierać ramiona próbując się nieco rozgrzać. Blaine w końcu podbiegł. Zatrzymał się uderzając dłońmi o siatkę, która pod jego wpływem odchyliła się nieznacznie ku uczennicy i zadrżała. Dziewczyna wzdrygnęła się, po czym uniosła wzrok na rówieśnika.
- Hej - rzucił wczepiając palce w siatkę, jaka ich dzieliła. Podeszła bliżej niego.
- Hej - odparła krótko w podobny sposób. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że zaczęła się do niego uśmiechać i nie mogła przestać. Też się uśmiechnął i spoglądał na nią wyczekująco. Niewielki, lekki uśmiech, a jednak zatopiła się w nim na tyle, że niemal zapomniała, po co przyszła. - Coś chciałaś? - zapytał w końcu sprowadzając ją na ziemię.
- Dzwonił Christopher - oznajmiła, a ten schylił się po swoją butelkę z wodą i wziął spory łyk.
- Christopher? Co chciał? - zapytał wyraźnie tą wieścią zaskoczony. Spoglądał pytająco na trzęsącą się nieznacznie z zimna rozmówczynię
- Chciał ustalić, kiedy ma się odbyć spotkanie
- Spotkanie? Po tym wszystkim nadal chce w to brnąć? - rzucił ze sceptycyzmem
- Wydaje mi się, że właśnie przez wzgląd na Dae Shima chce doprowadzić sprawę do końca - stwierdziła ponuro
- Przecież my się wszystkim zajmiemy
- Mieliśmy na spotkaniu wszystko przekazać, ale sprawy potoczyły się inaczej, co nie zmienia faktu, że najwyraźniej chcą, żebyśmy im wszystko przekazali - odparła, a ten westchnął zrezygnowany.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytał ją z niepewnością wypisaną na twarzy. Wzruszyła trzęsącymi się ramionami
- Nie wiem, ale coś mu się należy. Jeśli chce się dowiedzieć wszystkiego... - powiedziała choć bez większego przekonania
- Co ty tak dygoczesz? - zapytał wreszcie unosząc jedną brew
- Bo jest chłodno? - odparła, jakby to było coś oczywistego, ale dla niego najwyraźniej takim nie było
- Serio? - rzucił w małym zdziwieniu
- No na dworze na pewno. Biegasz po boisku, to tego tak nie czujesz
- Czy ja wiem, ogólnie mi ciepło - wzruszył ramionami. - I co z tym spotkaniem? Ustaliłaś coś? - wrócił do tematu
- Powiedziałam, że powinieneś być przy ustalaniu terminu, więc oddzwonię, gdy już będziemy razem przy telefonie - odparła spokojnie, a ten przytaknął.
- Najlepiej byłoby już dziś to załatwić. O której kończysz zajęcia?
- Dwie godziny wcześniej niż ty - oznajmiła. - Ale pewnie i tak przesiedzę sporo czasu w bibliotece, więc mogę zaczekać, aż skończysz lekcje - dodała szybko, lecz ten szybko pokręcił głową
- Nie, bez sensu, żebyś tyle czekała - rzucił schylając się, by odłożyć butelkę wody i przy okazji chwycić bluzę.
- Ale to naprawdę nie problem. I tak przesiedzę tam pewnie z półtorej, albo dwie godziny - zapewniała, ale ten już zaczął iść wzdłuż siatki. Podążyła za nim, aż oboje dotarli do wyjścia.
- Wolę to załatwić już teraz - stwierdził schodząc z boiska i oddalając się od przejścia. Tego dnia nie było mu na rękę zostawanie po zajęciach, bo miał podwieźć James'a do szpitala. Tak samo łudził się, że może Alice nie przesiedzi w szkole dodatkowych godzin z powodu Christophera.
Chłopak wyciągnął rękę do blondynki, a ta już sięgała po komórkę.
- Lepiej będzie, jak sam z nim porozmawiam - rzekł, gdy już przejął urządzenie. Momentalnie spojrzała na niego zaskoczona
- Co? Jak to? - pytała szybko z niezadowoleniem, a ten nagle rzucił jej bluzę
- Zaczekaj chwilę, zamienię z nim parę słów i wrócę - oznajmił, ale już dostrzegał grymas na jej twarzy i wyczuwał, że zaprotestuje. Nie mylił się
- Chcę być przy tej rozmowie. Mnie też to dotyczy
- Będziesz - odparł. - Ale najpierw chcę się upewnić, że naprawdę ma zamiar się w to wszystko pakować
- Wydaje mi się...
- Dwie minuty - przerwał jej pokazując dwa palce. - Jeśli zmieni zdanie, to nie będzie rozmowy. Jeśli jednak nie zmieni go, to wrócę do ciebie i ustalimy wszystko odnośnie spotkania, ok? - rzucił
- Niech będzie - dała niechętnie za wygraną. Nastolatek wysunął ku niej komórkę, więc odblokowała ekran i wybrała numer do Christophera. - Dwie minuty - przypomniała wkładając bluzę, a ten przytaknął i szybkim krokiem odszedł nieco dalej.
Słyszał dźwięk łączenia, w końcu mężczyzna odebrał.
- Tu Blaine - oznajmił na wstępie. - Podobno chcesz ustalić termin spotkania
- Tak - odparł krótko
- Chciałem cię najpierw zapytać, czy na pewno chcesz w to brnąć
- Wydaje mi się, że jesteśmy na takim etapie, gdzie nie ma już odwrotu - rzekł spokojnie
- Jesteśmy na etapie, gdzie ja i Alice już zdobyliśmy informacje, ale wy wciąż ich nie macie. Jeśli wam je przekażemy to istnieje ryzyko, że staniecie się celem Selene
- Mam to gdzieś - burknął nagle, a ten zmarszczył brwi
- Jesteś pewien?
- Dlaczego naszło cię na te pytania? - zapytał z pewną podejrzliwością. Przez chwilę milczeli
- Już nam bardzo pomogliście i jesteśmy wam wdzięczni, ale nie musicie się dla nas więcej narażać - oznajmił. Ponownie milczenie. - Pomścimy Dae Shima. Jego śmierć nie pójdzie na marne, bo pokonamy Jokerów, ale to nie jest coś, w czym musicie uczestniczyć. To wiąże się z ryzykiem
- Mój Pan umarł, bo wierzył w waszą sprawę. Oddał w jej imieniu życie, a więc i ja jestem gotów je poświęcić. Nie odwiedziesz mnie od tego mówiąc o ryzyku i niebezpieczeństwie. Podjąłem decyzję - orzekł i ponownie zapadła cisza. Blaine westchnął nie wiedząc, czy jest coś, co może zmienić postanowienie Christophera, lecz wątpił w to.
- Niech będzie - rzucił, choć nie był z tego faktu zadowolony. Nie chciał narażać kolejnej osoby, mieć jej na sumieniu. Było ich już zbyt wiele. Pozostało jedno, omówić wszystko na spotkaniu i wtedy oznajmić, że to koniec współpracy. Nie widział innego rozwiązania.
Brunet zaczął iść do nastolatki, a ona spostrzegając to już wyciągała z kieszeni słuchawki.
- Mówiłaś, że w sobotę będzie już za późno - przypomniał Christopher, a ta przytaknęła. - Dlaczego?
- Musimy się wtedy udać po skażoną perłę
- Skażoną? - zapytał zdezorientowany. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka, który zagłuszył nieznacznie rozmówcę pytającego o wspomnianą perłę. Blaine spojrzał pytająco na rówieśniczkę
- Chwila - zwrócił się do mężczyzny. - Spieszysz się na lekcję? - zapytał blondynkę, ale szybko pokręciła głową
- Nie, mam teraz zajęcia z panem Williamem. Wie jaka jest sytuacja, więc powinien mi wybaczyć spóźnienie - odparła. Nie wspominała już nawet o tym, że dzisiaj trwają próby do przedstawienia konkursowego Berkowitz, w którym jej rola ogranicza się do bycia suflerką. "Z głównej roli do suflerki": pomyślała smętnie.
- Już - rzucił do rozmówcy
- Więc, skażona perła, tak? - dopomniał się o wyjaśnienie
- Wszystko wam opowiemy, ale nie teraz
- Więc kiedy? Jutro już jest piątek, dużego wyboru nie macie - spostrzegł
- Dziś albo jutro - rzuciła cicho w zastanowieniu, jakby kierując te słowa raczej do siebie, a nie rozmówców. Z rozmyślań wyrwał ją krzyk Conora
- Blaine, na boisko! - wołał ucznia, który machnął na niego ręką wywołując u niego jeszcze większy gniew. - Tyle minut, ile się spóźnisz, tyle dodatkowych okrążeń boiska za to spóźnienie zrobisz - warknął do niego, ale brunet zignorował te groźby.
- Zajmijmy się tym jak najwcześniej. Dzięki temu w piątek będziemy mieć z Alice czas na uzupełnienie wskaźników - stwierdził
- Więc dzisiaj? - upewnił się mężczyzna
- Pasuje to panu? - zapytała dość nieśmiało
- Tak - odparł momentalnie. - Jakby nie patrzeć, to z mojej winy tyle czekaliście. Powinienem był wcześniej się odezwać - powiedział skruszony i westchnął
- Niech pan tak nie mówi. Potrzebował pan czasu, nam zresztą też on dobrze zrobił - spróbowała podnieść go na duchu, milczał
- O której godzinie? - wtrącił brunet, przerywając panującą ciszę
- Dziewiąta? - zaproponował
- Kolejne okrążenie! - rozległ się krzyk
- Może być - odpowiedzieli łowcy
- Przekaże pan to Josephine? - zapytała dziewczyna. - My przekażemy pozostałym
- W porządku
- Więc dziewiąta, we śnie Zoey. To znaczy, we śnie, w którym pan na nas czekał - nagle urwała. - Odpowiada to panu? - zapytała nieśmiało
- Tak. Nie widzę przeciwwskazań - odparł dość machinalnie i beznamiętnie
Wreszcie zakończyli rozmowę, Alice schowała słuchawki i komórkę. Już ściągała bluzę, ale nim się obejrzała, brunet zaczął biec na boisko
- Blaine, czekaj! - krzyknęła za nim, ale on tylko spojrzał zza ramienia na nią i machnął ręką, dając znak, żeby się tym nie przejmowała. - Świetnie i znowu nie będę miała kiedy jej oddać... - pomyślała zastanawiając się, czy nie zostawić jej pod siatką, ale fakt faktem było jej zimno. Być może w szkole było cieplej, ale jednak nie spodziewała się takiego spadku temperatury na zewnątrz, a czeka ją dość długa droga do domu. Dała za wygraną, wróciła na zajęcia
Brunet wbiegł za to na boisko, gdzie zirytowany Conor już nie spuszczał z niego oka, śląc przy tym srogie spojrzenie
- Idź biegać, masz sporo okrążeń do zrobienia - rzucił do niego beznamiętnie
- Chcesz się ścigać? - rzucił nagle do niego z chytrym uśmiechem, na co ten odpowiedział mu podejrzliwym. - Jeśli wygram, to ty przebiegniesz te karne okrążenia. Jeśli ty wygrasz, to przebiegnę tych okrążeń dwa razy tyle, ile powiedziałeś - zaproponował przebiegle, bo choć dobrze wiedział, że Conor nie ma zamiaru mu odpuścić, to tak samo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak uwielbia rywalizację. Obserwował go czekając na odpowiedź i niemal widział po blondynie, jak wewnątrz walczy sam ze sobą, kuszony rywalizacją.
Alice stanęła przy wychowawcy, który siedział ze scenariuszem nałożonym na twarz i pomrukiwał cicho z niezadowoleniem, podczas gdy uczniowie zajmowali się sobą.
- Proszę pana... - zwróciła się do niego niepewnie
- To jest katastrofa... - rzucił
- Co takiego? - zapytała, a ten gwałtownie usiadł prosto, jednocześnie unosząc ku górze scenariusz
- To! - machnął plikiem kartek. - Panna Berkowitz ani trochę nie zna się na sztukach teatralnych! Naprawiłem to na tyle, na ile się dało i to w takim stopniu, że być może nawet się nie ośmieszymy na przeglądzie, ale ta jedna scena! - ponownie padł jakby wyssano nagle z niego całe życie. - Na tą scenę nie mam pomysłów. Nie wiem, jak to uratować...
- Przykro mi - nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć, bo wiedziała, że dyskusja z Berkowitz na temat sztuki nie wchodzi w grę.
- Brygada, jeszcze raz przedstawcie mi tę scenę! Może razem coś wymyślimy, żeby ją odratować - rozporządził i uczniowie czym prędzej zaczęli się szykować. - Co chciałaś, Alice? Jak tam rozmowa?
- Ustaliliśmy termin spotkania. Dziś o dziewiątej w tym samym śnie, do którego przeniósł nas pan po rytuale - oznajmiła, a ten przytaknął. - Ma pan zamiar się zjawić?
- Już wygłosiłem swoje stanowisko w tej sprawie. Po rytuale odłączam się od tego, jednakże... - zaczął się nad tym głębiej zastanawiać. - Częścią planu jakby nie patrzeć było omówienie informacji, które zdobyliście, zaraz po rytuale
- Co nie poszło do końca po naszej myśli - spostrzegła markotnie
- Tak, jednak zakładaliśmy, że wszystko nam opowiecie, a ja wolę doprowadzać sprawy do końca
- Nie przeszkadza panu ryzyko?
- O ile się nie mylę, to ta cała Selene już i tak jest w posiadaniu informacji, jakie chcecie nam przekazać, czyż nie? Tak więc wydaje mi się, że nie znajdę się w jeszcze większym niebezpieczeństwie, gdy dowiem się, co takiego powiedział wam Joker. Niestety najpewniej już i tak zagrzewam miejsce na jej czarnej liście - stwierdził z przekonaniem. - Jednakże, gdy już będzie po wszystkim to przykro mi, ale...
- Tak, wiem - wtrąciła szybko. - Wydaje mi się, że to może nawet i lepiej
- Doprawdy? - zapytał z widocznym zainteresowaniem. Alice uśmiechnęła się żałośnie
- Ani ja, ani Blaine nie mamy zamiaru zmuszać pana do ryzykowania. Sami się tym zajmiemy - oznajmiła spokojnie. Mężczyzna pogładził zarośniętą brodę w zamyśleniu, na co blondynka posłała mu pytające spojrzenie
- Alice, powiedz mi, kiedy to stałaś się taka odważna? - zapytał jakby rozbawiony, a ta się wielce zdziwiła
- Ja? Odważna? - rzuciła zaskoczona nigdy nie uważając siebie za osobę dzielną i nieustraszoną, a właściwie to wręcz przeciwnie. To Grace zawsze była tą waleczną i odważną, która ją chroniła i podnosiła na duchu. - Wydaje się panu - ponownie uśmiechnęła się żałośnie, a ten pomachał palcem
- Nie, nie. Podejmujesz się niezwykle niebezpiecznej i ryzykownej misji, jakiej nie podjął się chyba żaden łowca
- To za sprawą Blaine'a - spostrzegła. - To był jego cel, dopiero później stał się i moim. Poza tym, nie jestem odważna. Wciąż się boję...
- Odwaga nie polega na nie odczuwaniu strachu, lecz na uznaniu, że coś jest ważniejsze niż lęk - wtrącił nagle
- To nie Szekspir - zabrzmiało to jak pytanie, nie była do końca pewna swego stwierdzenia
- Nie - potwierdził. - Jednak nie umniejsza to sensu tego stwierdzenia - uśmiechnął się życzliwie, więc odpowiedziała mu tym samym. - Dobra, zaczynajmy tą próbę! - okrzyknął po chwili energicznie do pozostałych uczniów
Nadszedł koniec lekcji i choć udało się ustalić termin spotkania wcześniej, to i tak ostatecznie Alice została w bibliotece tak, jak to wcześniej sobie ustaliła. Nie szukała niczego konkretnego, żadnych informacji, żadnego konkretnego tytułu. Po prostu chciała tu zajrzeć jak dawniej. Poczuć zapach książek, sunąc opuszkami palców po ich grzbietach i stronach. "Dawno tutaj nie zaglądałaś" usłyszała od bibliotekarki, zdawała sobie z tego sprawę. Odkąd została łowczynią, zaglądała tu coraz rzadziej, bo musiała wrócić do domu, by w spokoju zapaść w sen. Ta biblioteka była dla niej jak drugi dom, a teraz rzadko się w niej pojawiała. Po upływie prawie dwóch godzin przypomniała sobie, czym było to spowodowane, gdy tylko poczuła się senna.
Rzadko się zjawiała w tym domu, bo musiała wrócić do prawdziwego, żeby udać się do Wymiaru Snów. Zatęskniła za przesiadywaniem tu, choć pocieszała się myślą, że niedługo wszystko wróci do normy. Będzie jak dawniej, gdy tylko pokonają Jokerów.
Gdy tylko poczuła, jak robi się coraz bardziej śpiąca uznała, że to najwyższy czas, aby wrócić do domu. Odłożyła książkę i zaczęła wędrować do wyjścia, w którym nagle ujrzała bruneta. Przetarła nieco zaspane oczy, jakby nie ufając im.
- Blaine? - zapytała zmieszana. - Ty w bibliotece? - dodała dość żartobliwie
- Zabawne... - parsknął ze znudzeniem. - Idziesz? - zapytał w końcu i ruszył korytarzem
- Co? - rzuciła z zaskoczeniem
- Pośpiesz się, bo James czeka - odrzekł jedynie
- Gdzie?
- W aucie - odparł. - Coś tak czułem, że pewnie mimo wszystko będziesz siedzieć w bibliotece, więc postanowiłem zajrzeć
- Żeby mnie zabrać? - zapytała zaskoczona
- Przyszedłem po bluzę - rzucił żartobliwie, śląc rówieśniczce chytry uśmiech. Prychnęła, ale nie potrafiła pozbyć się uśmiechu z twarzy. - Mówiłaś, że ci zimno, więc cię podwiozę
- Dzięki - odparła nieśmiało
- Ale najpierw James'a. Szpital jest bliżej - oznajmił z góry. - Gdy już wysiądzie, to będę musiał ci coś powiedzieć
- Coś, co dotyczy wymiaru? - strzeliła, a ten przytaknął
Nastolatek czekał cierpliwie w samochodzie, pisząc SMSy. W końcu dołączyła do niego dwójka rówieśników i odjechali z parkingu szkoły. Ruszyli do szpitala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine