czwartek, 13 sierpnia 2015

Sen pięćdziesiąty trzeci - Wycieczka

Księżyc szybko zawitał na niebie jednak nie mógł spojrzeć na świat. Gęste i ciemne chmury pokrywające całe niebo skutecznie zamknęły jego widok pod swym puchem, a z nich wciąż spadały krople wody. Wściekle i potężnie. Każda była spora i z ogromną szybkością spadała na ziemię. Osłona deszczu obległa cały stan, a najsilniejsze opady, w towarzystwie piorunów, zawędrowały do miasta, w którym powoli kładła się do snu Alice. Co jakiś czas widziała jak za jej oknem bije blask od silnych błyskawic. Zaraz po tym uderzał w jej głowę grzmot. Głośny i wyraźny. Symfonia kropel deszczu bijących o szybę oraz huku piorunów wprowadzały mały niepokój w sercu dziewczyny. Nie ich obecnością, lecz sytuacją, w jakiej ją postawiono. Zabicie boga. Zaczęła się pytać: "Czy naprawdę mam pomóc w tym?", "On naprawdę oczekuje ode mnie, że podołam?". Wizja stanięcia oko w oko z Jokerem wydawała się jej już teraz przerażająca. Pierwsze spojrzenie na niego, w momencie otrzymania karty, nie wzbudziło w niej mocnych odczuć, ale niepokój się w niej krył. Jednak już udało jej się spotkać tę postać. Już spojrzała mu w oczy. Czarne jak atrament oczy o białych, małych źrenicach. Kolejne uderzenie błyskawicy, a wraz z nim kolejne pytanie, które sama sobie zadała. Pytanie: "Walczyć z nim?", a zaraz po nim ujrzała w myślach ten makabryczny uśmiech. Westchnęła wciąż leżąc w łóżku, przykryta ciepłą kołdrą. W końcu zmorzył ją sen. Sen głęboki i twardy jak każdy, jaki miała od dawna.
Pokornie czekała w swoim pomieszczeniu. W samotności, w jasnej przestrzeni. W miejscu, w którym mogła wszystko, ale jednocześnie nie mogła nic. Stworzyć co tylko zechce, gdyby nie fakt, że musi stale pilnować wskaźnika. Nie może pozwolić sobie na chwilę przerwy. Nie ma przerwy od bycia łowcą. Zdawała sobie z tego sprawę. Jedyne wytchnienie od tego mogło dać z pozoru wzejście słońca. Moment nastania dnia. Nie. Głównie moment przebudzenia się. Jak dawniej znajdowała w świecie snów wytchnienie od codzienności i prawdziwego świata, tak teraz to od Wymiaru Snów pragnęła przerwy. Na początku jednak nie mogła jej zaznać. Czy to pod pierzyną, w której opuściła siebie, by wędrować bo snach innych, czy też idąc do szkoły. W każdym momencie jej głowę ogarniały myśli dotyczące właśnie tego miejsca. Nie było od tego przerwy na dłużej. Nikłe minuty, w których uciekła od bycia łowcą, szybko mijały, a rozważania ponownie wracały. Myśli z pytaniami. I strachem. Strachem, który towarzyszył na każdym kroku. Czy był to strach wywołany upiorem, przed którym musiała stanąć w pojedynku, czy też strach przed samym wyobrażeniem, że musi walczyć na śmierć i życie. Walczyć. Nie chciała, nigdy nawet nie myślała o tym. Mimo to została skazana, na wieczną walkę, w której albo zwycięży, albo zginie. Powolna śmierć ulatniającą się energią ze wskaźnika, albo momentalna przez atak upiora. Jaka by ona nie była, każda przeszła przez myśl dziewczynie w pierwszych chwilach poznawania tego wymiaru. Nie zdając sobie sprawy, przełamała się przez to. Wciąż zadręczały ją myśli dotyczące tego wszystkiego. Jednak przyjmowane z większym spokojem. 
W śnie zjawił się Blaine. Wysoki brunet wszedł do środka, a za nim zamknęły się drzwi. Nie mógł powstrzymać tego. Stanął po prostu, nie wzruszony, przed nimi, wyczekując na rówieśniczkę. Żwawo podeszła do niego. To on był powodem, dla którego spokojniej przyjmowała ten świat. Może jednak nie on, a jedynie wrażenie, jakie odczuwała widząc go? Mówiące, że może być ciężko, ale przetrwa to wszystko. Nie była pewna odpowiedzi, ale nawet nie zadawała sobie takiego pytania. Wszystko stawało się nie istotne w obliczu chwil obecnych. Wydawało jej się, że tylko dzięki temu jeszcze nie oszalała. 
Dwójka łowców opuściła sen. Opuściła korytarz udając się do pomieszczenia śniącego. Zwycięska walka. Ponownie opuścili korytarz, ponownie weszli do czyjegoś snu. Zwycięska walka, a po niej następna. Wiele mniejszych starć. Małe bitwy przygotowujące ich na wojnę. Wojnę z pełnią, która niedługo miała uraczyć wszystkich swym blaskiem księżyca. 
Na ścieżce wyznaczonej przez rzędy drzwi, szli powoli szukając kolejnego przeciwnika. Niespodziewanie niedaleko nich pojawił się łowca. Znikąd, ale wciąż trzymając, wzniesioną lekko ku górze kartę Jokera. Brunet momentalnie się zatrzymał wyciągając w bok rękę, zatrzymując tym ruchem towarzyszkę. Zgarną nią ją lekko za siebie, w wyniku czego blondynka stała za plecami chłopaka lekko wychylając się i spoglądając na nieznajomego. Łowca wydający się być znacznie starszy. Chłodnym wyraz twarzy w odpowiedzi się spotkał ze spokojnym wzrokiem nastolatka. Gwałtowny ruch przedniej części ciała do przodu jak wyzwanie. Niczym czerwona płachta na byka. Łowca zrobił gwałtowny krok w stronę tamtej dwójki agresywnie przesuwając się w dół i nieco nachylając. Niewielki ruch już zadziałał na szarookiego jak zaklęcie. W mgnieniu oka przywołał kartę Jokera i wbił groźne spojrzenie w osobnika. Chwila spokoju, aż rozległo się ciche parsknięcie nieznajomego. Uniósł ponownie rękę, w której dzierżył przedmiot, przy pomocy którego zniknął tak szybko, jak się pojawił. Dziewczyna była przekonana, że dojdzie do starcia, ale tak się nie stało. Reszta pobytu w Wymiarze Snów mijała już spokojniej, chociaż stale towarzyszyły temu walki z upiorami. 
- Zaraz się obudzę - oznajmiła blondynka czując już te oznaki, których opisać nie była w stanie. Niby delikatny dreszcz i uczucie, jakby coś ją ściągało w dół. Rozmówca spojrzał na nią spokojnie i rzucił okiem na swój wskaźnik. 
- Więcej chyba już w takim razie nie zrobimy - stwierdził. - Następne polowanie, będzie już w trakcie pełni. - pomyślał wbijając wzrok w błękit wypełniający cienkie pole, biegnące wzdłuż obramowania karty. Postanowił jeszcze po południu pójść pozyskać więcej energii. Potrzebował jej więcej niż Alice, by uzupełnić wskaźnik. W końcu, w przepływie chwili, wymiar w oczach dziewczyny zaczął pękać. Sypać się białymi płatami, odsłaniając czerń, aż ta w końcu zdominowała cały obraz. 
Po przebudzeniu rozpoczęło się szykowanie do wyjazdu. Nie zajęło ono jednak tak wiele czasu, jak przypuszczała dziewczyna. Wystarczyło już tylko znaleźć sobie zajęcie do momentu, aż ponownie zawita noc. Dzień jednak trwał i dłużył się nastolatce. Deszcz ustąpił, gdzieniegdzie były dziury w puchach ciemnych chmur, dając niewielki wgląd na niebo. Z niecierpliwością, dziewczyna ciągle sprawdzała zegarek. Nie mogła się spóźnić. Przeważnie zawsze z podekscytowaniem czekała na wyjazd, teraz jednak nie mogła. Chociaż samo czekanie było niezmiennie dla niej ciążące, to nie towarzyszyła mu ta radość i ekscytacja. Zapytała: "Czy to przez bycie łowczynią?", ale wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi, skoro sama jej nie znała. Zamiast myśleć o trasie, głową była przy zbliżającej się pełni. 
Księżyc przedzierał się już swym blaskiem przez przerwy w chmurach. Niekompletny, ale już niewiele mu brakowało do pełni. Uczniowie zebrali się na parkingu z tyłu szkoły. Niewiele znalazło się ziewających osób. Znaczna większość entuzjastycznie rozmawiała z rówieśnikami. Mimo późnej pory rozchodziły się śmiechy i radosne rozmowy. Do momentu, aż głos zabrała pani Berkowitz. Była na długo przed czasem. Jako pierwsza zjawiła się w umówionym miejscu, ale przez cały czas stała cicho z boku. Niemal można było jej nie dostrzec, ale w momencie, gdy się odezwała, jej basowy głos trafił w każde ucho z taką siłą, że mógł doprowadzić do nagłych zawrotów głowy
- Cisza! - krzyknęła błyskawicznie uciszając każdego z nastolatków i zwracając ich uwagę na siebie. Szybko i niewinnie podeszła do niej pani Clark. Obie miały okulary, które stawały na drodze im spojrzeniom niesionym przez zielone oczy. Ten sam kolor, a jednak tak odmienny. Jasny odcień Susan, której łagodność kryła się za nim był dodatkowo podkreślony, gdy tuż obok srogi wzrok ciemnych oczu rzucała Berkowitz. Jeszcze nie zebrali się wszyscy, ale cierpliwość kobiety co do hałasującej młodzieży się skończyła. Jakakolwiek jej cierpliwość właśnie osiągnęła kres. Z oburzeniem pytała współpracownicę, ile to jeszcze przyjdzie im czekać na autokar. Lękliwie rozmówczyni spojrzała na zegarek wysilając wzrok. Powoli znów pojawiały się rozmowy między uczniami coraz bardziej nasilające się. Postawna staruszka ze złością oddaliła się wykonać telefon pozostawiając młodzież pod czuwaniem pani Clark.
- Alice! - zawołała dziewczyna szybko podbiegając do niej
- Hej Tosha - przywitała się życzliwie stale chowając zmarznięte dłonie w kieszeniach
- Aż tak ci zimno? - zapytała energicznie przyglądając się płaszczowi dziewczyny
- A tobie nie? Strasznie wieje - odparła w momencie, gdy nadszedł kolejny chłodny podmuch. Owinięta szalikiem, za który włożyła włosy, by te nie latały jak szalone na wietrze, stale dygotała z zimna. W odpowiedzi otrzymała krótki śmiech
- Mi jest całkiem ciepło - odparła po chwili. - Zgadałaś się z kimś o zapłacenie? - zapytała po chwili z zaciekawieniem, ale ta jedynie wbiła w nią pytające spojrzenie. - Wiesz, ja się umówiłam z koleżanką, że zapłacimy razem, żeby razem siedzieć
- Skąd wiesz, że nie usiądziesz za nią?
- Przed nami zapłacił chłopak z drugiej grupy i zapytałyśmy go, który ma numer
- Cóż ja... zapłaciłam dopiero w piątek - odparła nieśmiało spoglądając na grupkę uczniów, którzy na nowo wdali się w dyskusje głośno się śmiejąc i rozmawiając. Mulatka z szokiem spojrzała na nią, aż nagle pojawiło się w jej oczach małe współczucie
- Przecież ci mówiłam o tym wcześniej - burknęła. - Nie zdziw się jak będziesz siedzieć tuż za Berkowitz
- Już mi wystarczy, że się na mnie wyżyła za tą zapłatę w piątek. Ja i ktoś z naszej grupy zapłacili dopiero wtedy
- To pewnie będzie opowiadać, jaka to nasza klasa niezdyscyplinowana - rzuciła żartobliwie. - Moi uczniowie nigdy by nie dopuścili się tak haniebnego czynu jak zapłacenie za wycieczkę w ostatniej chwili - próbowała naśladować kobietę, a rozmówczyni się zaśmiała cicho. Dostrzegła wnet nadjeżdżający, duży pojazd, który zaczął wjeżdżać na parking
- Dzieci proszę was, chodźcie bliżej mnie i uważajcie - mówiła z przewrażliwieniem chociaż niewiele osób ją ostatecznie posłuchało. Autokar zdawał się być zadbany i był w świetnym stanie, ale jednak gdy go ujrzała wracająca na zbiórkę Berkowitz, na jej twarzy pojawił się grymas. Podrapała się po pomarszczonej twarzy i uniosła na krótką chwilę okulary.
- Wszyscy do mnie - wydała polecenie. Uczniowie, jak żołnierze po otrzymaniu komendy, błyskawicznie wykonali polecenie. Niektórzy sprawniej, inni z widocznym niechceniem. Jednak ostatecznie nie zajęło to dłużej niż minutę, by grupka nastolatków stanęła naprzeciw niskiej nauczycielki.
- Niedługo wszyscy wejdziemy do autokaru i ruszymy do Filadelfii. Nie chcę nawet widzieć, żebyście wrzucili się tłumem do pojazdu jak jakaś hołota! - warknęła gniewnie, zatrzymując co jakiś czas na dłużej spojrzenie, na niektórych, poszczególnych uczniach. - Kolejność w jakiej siedzicie jest z góry ustalona właśnie po to, żebyście potem nie marudzili mi: "Ja tutaj siedziałem, to było moje miejsce" jak jakieś dzieci z podstawówki. - mówiła, ale po zastanowieniu Alice pomyślała, że nikt zdrowy na umyśle nawet nie próbowałby podejść do niej w takiej sprawie. Już na pierwszy rzut oka było widać, że lepiej unikać jakiegokolwiek kontaktu z tą kobietą. - Przez całą drogę nie chcę słyszeć hałasu, rzucania czymkolwiek... A jak tylko przyuważę kogoś na żuciu gumy to naprawdę, nie chciałabym być wtedy w jego skórze. - przestrzegała, a niektórzy już ze zdenerwowaniem przełknęli ślinę. Nagle Tosha odwróciła się nieznacznie wyciągając z torby chusteczkę i od razu wypluła w nią gumę. - Nasza szkoła podjęła się wspólnego projektu z kilkoma innymi, przodującymi szkołami jak nasza. Susan, mogłabyś? - odezwała się po chwili do nauczycielki, ale jej ton brzmiał tak nakazująco, jakby mówił to oficer wojskowy wydający rozkaz. Pani Clark aż podskoczyła, ale szybko zwróciła się do uczniów
- Temat brzmi: "Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych". Nasza szkoła wylosowała Benjamina Franklina dlatego pojedziemy do Filadelfii gdzie znajduje się jego grób. Zaplanowanych jest jeszcze kilka atrakcji, ale to jest główny cel naszej wycieczki. - mówiła poprawiając nerwowo okulary. - Słuchajcie z uwagą tego co będzie mówione podczas naszej wizyty, gdyż to się wam na pewno przyda. - kontynuowała z coraz bardziej rozmarzonym wzrokiem. - Benjamin Franklin był fascynującą personą, więc na pewno z chęcią posłuchacie o nim. - dodała z błyskiem w oku, wnet jej towarzyszka głośno odchrząknęła.
- Przeczytam listę osób i w takiej kolejności macie usiąść, zajmując miejsca od końca. Na przemian strona prawa z lewą - oznajmiła stanowczo po czym wyczytała pierwsze pięć osób. Wszystkie rzuciły się w stronę autokaru, ale już po drodze poczuły na swoich plecach mrożące i surowe spojrzenie kobiety. Zastygli w bezruchu po czym wręcz marszem ruszyli dalej. Kobieta mruknęła cicho pod nosem kilka słów.
- No to idę - oznajmiła energicznie Tosha w chwili gdy padło jej imię. Alice pomachała jej i z niecierpliwością czekała, aż wreszcie wejdzie do środka pojazdu. Była zmarznięta i senna, a wciąż jeszcze grupka uczniów stała i czekała na swoją kolej, komentując w duchu manie organizacji pani Berkowitz.
- Blaine Walker - wyczytała przedostatnią osobę, wnet brunet, kątem oka, rzucił na nią krótkie spojrzenie i spokojnie poszedł do autokaru. - I ostatnia osoba. - burknęła z dezaprobatą i chłodem. - Alice Carter. - wyczytała, a blondynka dołączyła do pozostałych uczniów. - To było oczywiste, że uczniowie z twoje grupy będą się ociągać z zaliczką. - skomentowała drwiąco i ruszyła, a zirytowana pani Clark zaraz za nią.
Blondynka weszła do środka pojazdu. Wbrew obaw, nie musiała siedzieć tuż za panią Berkowitz. Jej miejsce znajdowało się dwa rzędy dalej obok Blaine'a. Usiadła zmęczona  rzucając krótkie spojrzenie w tył. Za nimi siedziała dwójka uczniów, oboje już się odwrócili do znajomych z czwartego rzędu.
- Osiem osób zrezygnowało, gdzie pozostałe dwie? - oburzyła się kobieta
- Jedna zadzwoniła, że jednak nie pojedzie, a o drugiej nic mi nie wiadomo
- Właśnie dlatego wyjeżdżamy o tej godzinie. Zanim się tych uczniów ogarnie to ruski rok minie! - warknęła ze złością. - Zaczekamy jeszcze pięć minut, nie więcej. - dodała i po tym też upływie czasu autokar ruszył w trasę.
Alice ukradkiem zerknęła na chłopaka, który przyuważył ją na tym, ale nie odezwał się słowem. Jechali w milczeniu przez dość długi czas, aż dziewczyna w końcu nie była w stanie powstrzymać się od ziewnięcia
- Jeśli chcesz to idź spać, ale nie wychodź ze swojego snu - oznajmił od razu, czując, że to nieuniknione
- Nie będziemy polować? - zapytała cicho i dyskretnie chociaż dookoła i tak nikt nie był zainteresowany ich rozmową
- Nie. Wtedy nic by nas nie wybudziło póki nie opuścimy snu, a na wycieczce to nie najlepszy pomysł - wyjaśnił szybko spoglądając na widoki za oknem. Nastolatka podobnie jak on, spojrzała na mijane budynki i po chwili ponownie ziewnęła. Wiedziała, że to nie wina wskaźnika, bo ten był w dużym stopniu uzupełniony. Inne uczucie też jej towarzyszyło. Nie czuła się taka słaba, po prostu chciała pójść spać. Przypomniała sobie moment, w którym wyznała chłopakowi, że tęskni za snami. Teraz miała okazję znów się mu oddać, jak wcześniej to miało miejsce. Ponownie stworzyć swój mały świat w nieskończonym pomieszczeniu.
- Blaine... - zaczepiła nieśmiało bruneta, a ten spojrzał na nią pytająco. - Naprawdę jesteś przekonany, że możemy od tak wygrać z bogiem? - zapytała niepewnie, bo choć dręczyło ją to pytanie i wątpliwości, a może i też mały strach, to nie wiedziała, czy otrzyma satysfakcjonującą odpowiedź. Jej podejrzenia się sprawdziły
- "Od tak" nie. Wciąż jesteś słaba i musimy przećwiczyć łączenie mocy - wyjaśnił
- Ale znałeś swój cel jeszcze przed poznaniem mnie - spostrzegła z małym grymasem
- Powiedzmy, że nie chcę siedzieć z założonymi rękami, aż w końcu mnie Wymiar Snów wykończy. Co do Jokera, to wcale nie jest niezniszczalny, pokonanie go jest możliwe - odpowiedział, wnet rozległo się kolejne, ciche ziewnięcie. - Idź już spać. - westchnął. Alice chcąc nie chcąc oparła się wygodnie i zamknęła oczy. Momentalnie zapadła w sen. Chłopak jeszcze przez chwilę patrzył na nią w zamyśleniu, a po chwili odwrócił wzrok z powrotem na przestrzeń za oknem stale błądząc myślami. Wracając nimi do tego momentu. Przez tą jedną, krótką rozmowę.
Wspomnieniami do momentu, gdy znajdował się w Wymiarze Snów w otoczeniu jasnej nicości i rzędów drzwi, a między nimi stał on. Joker w czarno-czerwonym odzieniu i makabrycznym uśmiechu wymalowanym na porcelanowej masce. Wspomnienia nie z tak odległych lat, jak to, które zdradził blondynce. Nie moment, w którym po raz pierwszy spotkał Jokera będąc dzieckiem. Te obrazy mieściły się w latach trochę późniejszych. Blaine stał wpatrzony w przerażającą i niezwykle wysoką postać. Wciąż czół lęk. Czuł jak powoli paraliżuje jego ciało. W momencie, gdy Joker się do niego odwrócił, ten zamarł. Znowu spojrzał prosto na niego czarnymi oczami płynnymi i ciemnymi jak smoła, w której na powierzchni unoszą się spokojnie białe kulki. Te jasne źrenice zwrócone prosto na niego. Postać się zatrzymała. Zdążyła poddać pod swoje działanie tylko kilka przejść. Za szybko dostrzegł młodego łowcę. Tak jak i przy wcześniejszym spotkaniu, zaczął kroczyć w jego stronę. Blaine stał nieruchomo. Postać zmniejszyła już o połowę dystans między nimi pewna swej dominacji. Joker czuł doskonale trwogę bruneta. Przyśpieszył. Niespodziewanie chłopak przywołał w mgnieniu oka kartę i od razu zamienił ją w broń, w tym samym czasie biegnąc we wściekłej szarży na wroga. Wyczuł jego zdziwienie. Poczuł wtem małą satysfakcję, ale nie o to mu chodziło. Nie przerwał biegu, wysunął ostrze katany przed siebie. Ponownie przyśpieszył wkładając w to cały wysiłek, gdy tylko zbliżył się do Jokera, zadał mu cios. Ten nie pozostał w bez ruchu. Sam wysunął ku górze dłoń jakby chcąc pochwycić nią szarookiego. Z pozoru zwykła dłoń zakryta białą rękawiczką, jednak momentalnie rozerwała materiał zmieniając swą postać na długie i ostre szpony. Jednak właśnie dlatego, to ona stała się celem. Blaine minął przeciwnika i zatrzymał się niewiele dalej za nim lekko dysząc. Joker odwrócił się w jego stronę opuszczając kończyny wzdłuż ciała. Nagle jedna z nich opadła na podłoże, a z niej sączyła się krew. Leciała grubym strumieniem jak woda z kranu. Chłopak zaczął biec ponownie, ale Joker nie chciał tej potyczki kontynuować. Powoli zaczął zanikać w bieli otoczenia. Łowca włożył całe siły w ostatni cios, ale postać w popłochu osunęła się w bok, chcąc zejść z drogi jego ostrzu. Katana przejechała bok jego biodra rozcinając je głęboko. Krew wytrysnęła jak gejzer. Nagle broń zniknęła. Chłopak zdyszany czuł jak pada z sił. Energia z jego wskaźnika w trakcie tego krótkiego starcia, ulatywała stale jak piasek z dziurawego worka. Niewiele brakowało, by nie pozostała nawet szczypta błękitu na karcie. Joker spojrzał gniewnie i upiornie na łowcę. Zdrową ręką złapał się za biodro, w miejsce rany. Jego biała, długa rękawiczka zaczynała przybierać krwisty kolor od cieczy. Mógłby to kontynuować. Łowca już nie mógł nic zrobić, stracił swą energię. Mimo to postanowił się wycofać. W mgnieniu oka rozpłynął się wśród bieli. Odcięta kończyna także zniknęła. Pozostała kałuża gęstej krwi. Brunet padł na kolana kaszląc. Pomyślał od razu, że wciąż jest zbyt słaby. Zbyt wolny, ma za mało energii, za mało siły. Wtem ujrzał jak krew zaczyna wrzeć, aby po chwili również zacząć zanikać. Zmagał go sen, ale usilnie go odtrącał. Podniósł się zmęczony wiedząc, że tymi ostatkami sił musi zdobyć jakąś perłę.
Nagle głowa śpiącej blondynki osunęła się na ramię Blaine'a, wnet ten się wybudził ze wspomnień. Spojrzał zaskoczony na Alice, która dalej pozostawała w Wymiarze Snów. Po krótkiej chwili, przez sen, obróciła się nieznacznie w bok, chwytając przy tym jedną dłonią za rękaw chłopaka i lekko go ciągnąć. Brunet westchnął i starając się nie robić gwałtownych ruchów wyciągnął komórkę z kieszeni, by sprawdzić godzinę. Było późno, bardzo późno, a do celu jeszcze pozostało nieco drogi. Chwilę po tym na nowo przeniósł wzrok na krajobraz na zewnątrz.
- Następnym razem mi nie uciekniesz - pomyślał, ale wnet postanowił odejść od myśli o tym zdarzeniu. Sam poczuł, że robi się powoli senny. Jednak starał się jak najdłużej pozostać w świecie rzeczywistym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine