wtorek, 11 lipca 2017

Sen sto dwudziesty trzeci - Portfolio

Chociaż trwała przerwa na lunch to uczniowie zaczęli się gromadzić przed wejściem na stołówkę, delektując się widowiskiem, jakie zafundowały im dwie nastolatki. Stały naprzeciwko siebie, po przeciwległej stronie wąskiego korytarza prowadząc dyskusję, a raczej starając się dogryźć rywalce w słownych docinkach.
- Głodna jestem - burknęła cicho pod nosem Sharon do Grace i Alice, które tak samo jak i ona zostały skazane na wierne wspieranie przyjaciółki toczącej nastoletni bój o popularność. Jednak żadna z nich nie była tym w najmniejszym stopniu zainteresowana.
- Niezłe ciuchy... Z lumpeksu? - rzuciła z szyderczym uśmiechem, spoglądając na rudowłosą z wyższością, jednak żadne jej słowa nie wywoływały u rozmówczyni znaczącej reakcji. Pozostała równie dumna i uparta jak uczennica obwieszona biżuterią niczym choinka ozdobami na Boże Narodzenie. Jednakże ta zastając się z milczeniem ze strony rywalki odgarnęła butnie przednie kosmyki swoich czarnych, poniszczonych włosów i zachichotała znacząco.
- Trochę cię pogrubiają - zaśmiała się przyboczna Vanessy, która trwała przy niej równie wiernie jak jeszcze dwie kolejne nastolatki skupione przy swej idolce, jaką uważały za bliską przyjaciółkę.
- To jest żałosne - mruknęła Alice zerknąwszy na rówieśników zebranych nieopodal, przysłuchujących się wszystkiemu. Zaraz po tym przeniosła spojrzenie na brązowooką niemalże błagając, by to przerwała. - Jak długo mają zamiar drzeć koty? - dodała z niechęcią
- Chociaż udawajmy, że nam zależy - westchnęła Sharon. - Kocham rywalizację, ale naprawdę jestem już głodna. Niech Zoey ją szybciej wykańcza
- Skąd będzie wiadomo, że wygrała w tej całej "popularnej wojnie"? - wtrąciła Grace krzyżując ręce na piersiach, a wtem nadeszła odpowiedź niesiona przez pełną oburzenia nastolatkę
- Jak śmiesz!? - wrzasnęła gniewnie Vanessa, a jej towarzyszki chóralnie wciągnęły głośno powietrze niezwykle oburzone jak i zszokowane. Równocześnie posłały Zoey niedowierzające spojrzenia, jednak te reakcje tylko wywołały uśmiech na twarzy rudowłosej, która wypięła dumnie pierś. Układając ręce na biodrach czekała na dalszy rozwój wydarzeń z zadowoleniem
- Chyba zbliżamy się do końca - skomentowała cicho Sharon obserwując rywalki
- Ty tłusta krowo - prychnęła w pewnym momencie czarnowłosa, co rozmówczyni w oka mgnieniu zripostowała nie pokazując po sobie żadnej znaczącej reakcji
- Przynajmniej nie wyglądam jak chodzący szkielet - prychnęła dumnie
- Lepsze to niż wyglądać jak wieloryb
- Czyli jak ty kiedyś? Twój chirurg plastyczny musi być naprawdę dobry, skoro zamienił wielką bekę w anorektyczkę
- Tobie pomoc chirurga bardziej by się przydała, ale chyba nawet najlepszy nie uratuje twojego krzywego ryja
- Widzisz, między nami jest taka różnica, że u mnie nie trzeba nic poprawiać, a u ciebie można próbować, ale to na tyle beznadziejny przypadek, że to daremny wysiłek - rzuciła z szyderczym uśmiechem już czując smak wygranej. Tryumf zasmakował jeszcze bardziej w chwili, gdy zebrani uczniowie stanowiący widownię jednogłośnie zrobili gromkie: "Uuu", a niektórzy głośno się zaśmiali.
Vanessa zamilkła na krótką chwilę, co zwiastowało koniec tego starcia. Postarała się czym prędzej przepędzić z twarzy wszelkie oznaki oburzenia czy też wściekłości i przywrócić wyraz dumy i spokoju. Gdy wreszcie udało jej się to osiągnąć i nieznacznie ochłonąć, spojrzała na rozmówczynię lodowatym wzrokiem.
- Na balu się okaże, która jest lepsza - oznajmiła beznamiętnie, ale mimowolnie kąciki jej ust uniosły się w niewielki uśmiech. - Wybacz, miałam na myśli: "Na balu potwierdzi się, że to ja jestem lepsza" - nie mogła się powstrzymać. Chciała, by ostatnie słowo należało do niej, a Zoey tym razem jej na to pozwoliła. Miała tą świadomość, że z tej bitwy to nie Vanessa wyszła ostatecznie zwycięsko, lecz właśnie ona, więc w spokoju i milczeniu obserwowała jak jej rywalka oddala się w głąb stołówki.
- Już się nie mogę doczekać - rzuciła jedynie cicho pod nosem i dumnie obróciła się do swych przyjaciółek, podczas gdy zebrani uczniowie spostrzegając, iż to koniec widowiska, zaczęli kroczyć na salę, by zjeść lunch.
Zoey z szerokim uśmiechem spojrzała po rówieśniczkach zadowolona z samej siebie, jednak na ich twarzach w głównej mierze było wypisane znudzenie
- Dobrze poszło - przyznała nie mogąc się doczekać, aż te słowa padną z ust którejś z przyjaciółek. Wymusiła więc, by któraś chociażby je potwierdziła, łasa na ten niby nic nieznaczący komplement.
- Naprawdę dziewczyny szczytujące w rankingu popularności marnują czas na takie głupoty? - rzuciła blondynka wciąż nie mogąc tego pojąć
- Gdyby doszło do rękoczynów, to mogłabym nawet i uznać, że było dość ciekawie - wtrąciła Grace
- Jestem głodna! - krzyknęła nagle Sharon, której kiszki marsza grały
- Jesteście beznadziejne... - skomentowała ze znudzeniem rudowłosa
- Czego się po nas spodziewałaś? To nie nasz świat - spostrzegła brunetka wzruszając ramionami
- Wsparcia!
- Przecież kwitłyśmy tutaj podczas tej twojej kłótni z Vanessą
- Jeść - rzuciła krótkie hasło nastolatka o karmelowych oczach i nie zważając już na nic po prostu udała się na stołówkę, a te w końcu poszły w krok za nią
***
Stołówka już była wypełniona ludźmi zajadającymi ze smakiem swoje posiłki, prowadząc często przy tym rozmowy. Hałas jaki towarzyszył tym pogawędkom oraz brzdękom sztućców odbijał się echem po ogromnej sali trafiając do uszu każdego ucznia, jednak przy stole nastolatek panowało względne milczenie. Dwie nastolatki jadły w spokoju posiłek podczas gdy trzecia zajadała się kolejną porcją. Jedynie Zoey skończyła swój mały lunch i już tylko przyglądała się jak jej przyjaciółka kończy jeść dokładkę. Wreszcie Sharon niemalże rozpromieniona odłożyła pusty talerz.
- Zadowolona? - zapytała ze znudzeniem, a ta w odpowiedzi przytaknęła radośnie
- Teraz mogę myśleć i działać - oznajmiła, na co rozmówczyni tylko czekała. Uśmiechnęła się czując na powrót przypływ energii.
- To dobrze - wyprostowała się na siedzeniu i przeniosła wzrok na Alice i Grace siedzące naprzeciwko. - Bal Bożonarodzeniowy! - rzuciła hasło, na które nastolatki spojrzały po sobie
- Znowu masz zamiar wywołać na nim wojnę? - westchnęła brunetka
- Po pierwsze: To nie ja ją zaczęłam. Po drugie: Wygramy!
- My? - wtrąciła niechętnie niebieskooka
- Tak skarbie. Jesteś moją tajną bronią - puściła jej oko, na co blondynka zamarła w przerażeniu kompletnie skołowana. Zrobiła wielkie oczy nie do końca pewna, czy chce znać szczegóły
- Na nic się nie piszę... - uprzedziła, ale to tylko rozbawiło dziewczynę
- Za późno, już jesteś częścią naszego planu - odparła z przebiegłym uśmiechem
- Jakiego "planu"? - zapytała Grace choć w prawdzie bez większego zainteresowania. Rudowłosa posłała porozumiewawcze spojrzenie przyjaciółce, która od razu zrozumiała przekaz i sama zaczęła wszystko objaśniać z niesłychaną radością i zaangażowaniem
- Nie jesteśmy jeszcze pewne kogo w tym roku obrała sobie za cel Vanessa, ale gdy tylko zdobędziemy personalia jej ofiary, to przystąpimy do operacji przejęcia tej osoby. Przechwycimy Go i przekabacimy na naszą stronę! - mówiła z przejęciem godnym prawdziwego stratega szykującego się na nadchodzącą batalię, choć jej wypowiedź brzmiała dla Alice jak teoria spiskowa z prawdziwego zdarzenia
- Przestańcie o tym mówić jak o jakiejś szpiegowskiej misji... - burknęła z małym niezadowoleniem Grace
- Po prostu musimy wyczaić, którego chłopaka ma na oku Vanessa - streściła Zoey. - Wtedy zbajeruję go, żeby poszedł ze mną na ten bal, a nie z nią - dodała z przebiegłym wyrazem twarzy
- Czasem się zastanawiam, czemu ja z wami rozmawiam... - mruknęła cicho pod nosem, ledwie słyszalnie, jednak wystarczająco, by blondynka usłyszała jej słowa. Wysłuchawszy planu Zoey i Sharon sama zadała sobie w duchu podobne pytanie.
Alice sięgnęła po sok upijając kilka łyków, dochodząc do wniosku, że choć strategia dziewczyn wydaje jej się dość głupia, to raczej nic nie będzie w stanie wpłynąć na nie na tyle, by obrały inną taktykę. W jej mniemaniu najlepszy koncept polegał na tym, by dać sobie spokój z tą całą rywalizacją, ale pewnym było, iż Zoey nie podzieli jej zdania.
- Jednak mamy pewność co do tego, że jedna z przyjaciółek Vanessy chce się wybrać na Bal Bożonarodzeniowy z Blaine'em - rzekła rudowłosa bacznie obserwując przy tym reakcję blondynki, która to mało nie zachłysnęła się napojem. - A to twoje zadanie, moja droga - dodała do niej z chytrym uśmiechem zdobiącym jej twarzy
- Słucham? - rzuciła zbita z tropu, mając wrażenie, że nagle straciła wątek całej dyskusji
- Dlaczego akurat z Blaine'em? - zapytała z podejrzliwościami Grace
- Wysportowany, przystojny i niedostępny jak nie wiem. Wyciągnięcie go na bal jest prawie niewykonalne, więc jeśli jej się uda... sama rozumiesz. Wystarczy, że będą gadać. Prawdopodobnie o nic więcej im nie chodzi - streściła jakby było to coś oczywistego
- Dobra, ale co ja mam do tego? - wtrąciła niebieskooka
- Chyba żartujesz? Jesteś moją tajną bronią i jedyną osobą, która faktycznie może wyciągnąć Blaine'a na ten cały bal. Jeśli przyjdziesz z nim to ładnie utrzesz nosa temu przydupasowi Vanessy - objaśniła, na co ta spojrzała na rozmówczynię jak na wariatkę nie mogąc pojąć, co siedzi w jej głowie.
- Skąd w ogóle pomysł, że chcę komukolwiek "utrzeć nosa"?
- Bo jesteś w mojej drużynie, przyjaciółko
- Zoey, błagam cię... - mruknęła płaczliwie
- Więc wolisz, żeby poszedł z nią? - zapytała z miną zbitego psiaka, na co blondynka odwróciła wzrok
- Sądzę, że nie pójdzie z żadną, bo zostanie w domu. Wątpię, by poszedł z tamtą dziewczyną, ale na pójście ze mną też są niewielkie szanse
- Cathy potrafi być niemożliwym utrapieniem. Pójdzie z nią chociażby tylko po to, by dała mu święty spokój - wtrąciła Sharon
- Poza tym wydaje mi się, że są ogromne szanse na to, by Blaine poszedł z tobą - dodała Zoey
- Nie sądzę - odparła choć bez większego przekonania
- Przecież widać gołym okiem, że macie się ku sobie - powiedziała melodyjnie
- C..co? - zapytała czując napływający na twarz rumieniec
- Chociaż spróbuj, ok? - uczennica o szafirowych oczach nie ustąpiła w błaganiu do momentu, aż otrzymała to, co chciała
- Dobra... - odparła zrezygnowana. - Ale niczego nie obiecuję - mruknęła udając, że cały ten pomysł naprawdę jej nie pasuje, jednak w duchu naszła ją myśl pójścia z Blaine'em na bal i za bardzo jej się spodobała, by z niej od tak zrezygnować. "Spróbuję", pomyślała wciąż jednak tkwiąc w przeświadczeniu, iż małe są szanse na odniesienie sukcesu. Nie mniej w głowie powrócił do niej obraz balu, na którym faktycznie była z brunetem, tyle tylko, że wtedy ciążyło nad nimi ogromne ryzyko, w postaci upiora, a na balu bożonarodzeniowym raczej żadnego nie zastaną.
- Uwielbiam cię! - okrzyknęła Zoey niemalże wniebowzięta. - A co do ciebie Grace...
- Ja idę z Ryanem - wtrąciła błyskawicznie
- Z Ryanem? - rzuciła w pierwszej sekundzie zdziwiona, a kolejne dała sobie na chwilę zastanowienia, w której przypomniało jej się o ich związku. - Fakt... No to mała zmiana planów - westchnęła nawet nie spostrzegając jak brunetka patrzy się na nią wilkiem. - No nic. Później pogadam jeszcze z James'em. A tobie Alice życzę powodzenia. Tylko pośpiesz się, bo zostały jedynie dwa tygodnie, a jeszcze musimy wybrać się na zakupy po sukienki!
Zajęcia teatralne powoli dobiegały końca. Uczniowie zakończywszy próbę już wyczekiwali dzwonka, który pozwoliłby im udać się do domów, jednak ten nie nadchodził. Niektórzy ze znudzeniem obserwowali zegarek i upływające minuty. Mniejsza część nastolatków jednak wciąż tryskała energią mimo późnej godziny. Wyładowywali ją na scenie bądź za kurtyną przegrzebując się przez całą masę strojów i rekwizytów, jakie można tylko było tam znaleźć. Zapanował zgiełk utworzony głównie przez tą niewielką grupkę osób, do którego jednak dochodził niewielki hałas, którego formę przybrały głośne rozmowy pozostałej części młodych aktorów. Sytuacja się nieznacznie zmieniła dopiero w chwili, gdy nauczyciel wrócił z powrotem na salę.
- Doprawdy, nie ma mnie raptem kilka minut, a już zapanował tu taki rozgardiasz? - rzucił głośno niemalże z hukiem otwierając drzwi. Oczy wszystkich zwrócone zostały ku mężczyźnie. - Co ja wam mówiłem? Dzisiaj musimy pokazać się z jak najlepszej strony moi drodzy
- Ale nadal nie powiedział pan dlaczego - rzuciła Tosha powracając wzrokiem do swojego telefonu
- Ponieważ mamy gości - oznajmił melodyjnie i zaczął kierować się powoli ku scenie, a zaraz za nim szła grupka uczniów wraz z nauczycielem. - No, moi kochani aktorzy. Raz, raz. Ustawić się ładnie przy scenie - klasnął w dłonie, a nastolatkowie ociągając się wykonali polecenie.
Mężczyzna z ogromną dumą stanął przed swoimi podopiecznymi. Wreszcie zerknął ukradkiem na kartki trzymane w dłoniach. Uczniowie natomiast obdarowywali go zmieszanymi, pytającymi spojrzeniami, co jakiś czas przerzucając je po uczniach. Co to niektórzy dostrzegli wśród nich swoich znajomych, więc usilnie powstrzymywali się od rozpoczęcia rozmowy. Na krótki moment nastała cisza. Do Williama podszedł kolejny nauczyciel, wokół którego zebrali się "goście" koła teatralnego, którym wydał w końcu polecenie, by na ten moment zajęli miejsce na widowni, co szybko uczynili.
- Jak wiecie zbliża się festiwal kulturowy, na który już mam przygotowaną dla was wyśmienitą sztukę - ogłosił z uśmiechem unosząc scenariusz, który po chwili położył na scenie tak delikatnie, jakby był porcelanową, cenną wazą, a nie plikiem kartek. - Jednakże! - okrzyknął niezwykle głośno. - Nim doczekamy się tego fantastycznego momentu, czeka nas występ o Ojcach Założycielach, a więc odegranie sztuki panny Berkowitz... - orzekł z niechęcią podnosząc kolejny scenariusz, który to z kolei cisnął na scenę z impetem, wyraźnie zniesmaczony już samym jego widokiem. - Ja już mam koszmary przez to wszystko - mruknął
- Przecież nie jest tak źle - spróbował go pocieszyć jeden z uczniów
- Drogi chłopcze. Mówiłbyś inaczej, gdybyś to ty ruszał na rozmowy pokojowe do panny Berkowitz, z którą nie da się dojść do pokojowego porozumienia - nachylił się do rozmówcy ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. - Co więcej, tej sztuki nie odratujemy już bardziej, a musimy wygrać przegląd w tej kategorii, bo poznamy prawdziwy gniew panny Berkowitz - wyprostował się i spojrzał po otoczeniu wciąż śmiertelnie poważny. - Zapamiętajcie moje słowa - dodał, aż niektórych przebiegł dreszcz
- Williamie - zwrócił się do niego drugi nauczyciel spostrzegając, jak współpracownik zbacza z tematu. Brunet momentalnie odkaszlnął i uspokoił się. Omiótł aktorów spojrzeniem, które po chwili przeniósł na ostatni plik kartek, jaki pozostał w jego dłoniach.
- Tak, cóż. Więc jak już mówiłem, już niebawem czeka nas występ o Ojcach Założycielach. Mieliśmy mnóstwo prób, na pewno świetnie sobie poradzicie. Gdy tylko będziemy już mieć to za sobą, to zajmiemy się poważną, prawdziwą sztuką. Uznałem to także za dobrą okazję, by rozpocząć pewne przedsięwzięcie... - oznajmił po czym drugi pedagog zabrał głos.
- Witajcie uczniowie. Jestem nauczycielem sekcji artystycznej zajmującej się fotografią, a to moi podopieczni. Zaproponowałem panu Williamowi współpracę w ramach pewnego projektu, na który mam nadzieję, że się zgodzicie - przywitał się życzliwie.
- No, moi drodzy... - zaczął mówić zacierając ręce i uśmiechając się przy tym przebiegle. - Założymy wam portfolio! - oznajmił, na co rozbrzmiał ogrom rozmów między uczniami, zaskoczonymi tym pomysłem. - No już, już. Cii... - uciszył szybko podopiecznych.
- Każdemu z was zostanie przydzielony partner z mojej grupy fotograficznej, który będzie odpowiadał za zrobienie wam zdjęć w najbliższym czasie, a w szczególności w czasie waszego występu teatralnego, jaki będzie mieć miejsce podczas festiwalu kulturowego - ogłosił blondyn
- Tutaj rozpisane zostało, kto z kim będzie współpracować - oznajmił William kładąc plik kartek na scenę, a uczniowie niemalże natychmiast do nich przylgnęli szukając swojego nazwiska. - Ile zostało do końca zajęć? - zapytał, ale prawie nikt już nie zwracał na niego większej uwagi pochłonięty całkowicie listą sporządzoną przez nauczycieli.
- Za dziesięć minut - oznajmiła Alice mijając mężczyznę, powoli udając się w stronę pierwszego rzędu miejsc. Usiadła na widowni na uboczu z dala od pozostałych uczniów i w miarę możliwości od hałasu, który powstał. William podążył za nią wzrokiem w małym zastanowieniu, jednak szybko powrócił nim do pozostałej młodzieży.
- Mamy tylko dziesięć minut, więc dzisiaj nic nie zdążymy już zrobić w związku z tą całą współpracą, także po prostu poznajcie swoich partnerów. Na następnych zajęciach uzgodnimy szczegóły - spróbował przekrzyczeć uczniów, którzy byli zbyt zaaferowani, aby cokolwiek do nich dotarło.
Nastolatkowie z grupy fotograficznej podnieśli się z miejsc, a każdy z nich miał w ręku kopię listy. Zaczęli powoli kroczyć do uczniów, jedni bez problemów, inni dość nieśmiało. Blondynka natomiast siedziała odseparowana od tego wszystkiego woląc zaczekać w spokoju, aż pozostali uczniowie się zorganizują, niż siłą wkraczać w przepychankę do rozpiski, jaka powstała przy scenie. Zamiast tego siedziała i rozmasowywała przedramię wciąż nieco przewrażliwiona po ostatnim starciu w Wymiarze Snów. Uznała, że dołączanie się do szamotaniny powstałej przy scenie na pewno nie poprawi jej stanu, nawet jeśli w prawdziwym świecie wydawał się nienaganny.
- Nie jesteś zainteresowana, do kogo cię przydzielono? - usłyszała głos wychowawcy, który zjawił się przed nią
- Najwyraźniej nie tak bardzo jak reszta klasy - odparła z wymuszonym uśmiechem, szybko zaprzestając poprzednich czynności, jednak wydawało się, że jest już za późno, by je ukryć. Mężczyzna usiadł na miejscu obok dziewczyny wpatrując się w mieszające się grupy teatralną z fotograficzną.
- Ranna? - zapytał cicho, lecz z powagą w głosie
- Trochę poobijana - przyznała niechętnie
- Jak głowa?
- Już nie boli - odpowiadała szybko, niemal machinalnie
- Jesteśmy z tego samego materiału co nasze sny - zacytował po dłużej pauzie
- Szekspir - zaśmiała się
- Wzorowa uczennica - spojrzał na nią jakby rozczulony tą odpowiedzią. - Musisz naprawdę uważać. Może i tu nie widać twoich ran, jakie odniosłaś, ale one istnieją. Istnieją w tamtym wymiarze, który wpływa bezpośrednio na nasz - oznajmił już z powagą i przejęciem
- Wiem
- Nie było cię w poniedziałek, więc zacząłem się martwić. We wtorek i środę też nie mogłem cię znaleźć. Dobrze cię wreszcie widzieć i to całą i zdrową... chociaż to może być dalekie od widoku, jaki bym zastał w wymiarze, prawda? - spojrzał na nią ponuro. Nie potrafiła wytrzymać tego smętnego spojrzenia, więc uciekła swoim do rówieśników.
- Najważniejsze, że się udało. Zdobyliśmy skażoną perłę. Poza tym nie musi się pan tak martwić - odparła, a mężczyzna nic na to nie odpowiedział. Dopiero po chwili westchnął ciężko i posłał wzrok przed siebie, na scenę, jednak jego spojrzenie wydawało się sięgać gdzieś zupełnie indziej. Sięgało wstecz, do przeszłości przywołując wspomnienia.
- Wciąż wspominam te warsztaty teatralne, które prowadziłem dla małych dzieci, a na które zawsze przychodziłaś - rzucił po chwili dłuższego milczenia, sprawiając, iż zaskoczona jego słowami Alice momentalnie zerknęła na niego kątem oka
- Ja też czasem wracam myślami do tamtych dni - odparła czując przez krótki moment nostalgię. - Zwłaszcza będąc łowczynią przyłapuję się na coraz częstszym odgrzebywaniu dawnych wydarzeń - przyznała z posępną miną
- To nic złego, jeśli wraca się myślami do miłych chwil - rzekł w momencie, gdy mimowolnie jego kąciki ust uniosły się w lekki uśmiech, przywołany wspomnieniami. - Wierz lub nie, ale naprawdę długo mnie namawiano, bym podjął się prowadzenia zajęć teatralnych dla młodzieży. Przez długi czas nie chciałem nawet o tym słyszeć
- Dlaczego?
- Było to dla mnie zbyt bolesne... - przyznał cicho pod nosem. Dziewczyna wbiła w niego pytające spojrzenie, jednak nie odezwała się słowem, pozwalając, by wypływały one z ust rozmówcy. - Przekonywano mnie, że w ten sposób poczuję się lepiej, podczas gdy ja zapewniałem samego siebie, iż poczuję się tylko gorzej - mówił, a jego wzrok zaczynał się wydawać nieobecny. - Wiesz jak to jest, gdy wydaje ci się, że wiesz wszystko najlepiej? - zaśmiał się po chwili, choć śmiech wydawał się sztuczny. Uczennica spostrzegła jak mężczyzna opuszcza ponure spojrzenie. - Cieszę się, że jednak mnie przekonano, bo wbrew temu, co sądziłem, praca z młodzieżą faktycznie mi pomogła - uśmiechnął się lekko, nagle przeniósł wzrok na rozmówczynię spotykając się z nią spojrzeniem. - Nie dało się ciebie zapomnieć, przychodziłaś na każde zajęcia najwcześniej i zostawałaś na nich najdłużej
- Nie miałam nic lepszego do roboty - przyznała wstydliwie. - Poza tym lubiłam te zajęcia
- Miałaś raptem... ile? Jedenaście lat, gdy zapisałaś się na te zajęcia? Wtedy też zacząłem je prowadzić, więc byłaś w tej pokrzywdzonej grupie
- Pokrzywdzonej? - zaczęła się śmiać
- Tak, bo waszym opiekunem był aktor absolutnie niedoświadczony jeśli chodzi o pracę z młodzieżą i  nie mający pojęcia jak prowadzić koło teatralne - odparł już wesoło
- Może pan mi wierzyć lub nie, ale zapisywałam się na całą masę różnych zajęć dodatkowych i należałam do wielu różnych kół zainteresowań, jednak żadne mnie wystarczająco nie zaciekawiły. Dopiero pan sprawił, że polubiłam aktorstwo i wybrałam w późniejszym czasie ten profil.
- Doprawdy?
- Klamka zapadła w momencie, gdy dowiedziałam się, że to pan odpowiada za sekcję aktorską w tej szkole - przyznała czując sentyment na wspomnienie dziecięcego koła teatralnego, na którym świetnie się bawiła, a które było dla niej wybawieniem od pustego domu, bo na tych zajęciach nie była sama. Czuła się na nich jak w domu, a nawet później koło teatralne stało się dla niej, tak samo jak biblioteka, drugim domem.
- Miło to słyszeć - powiedział absolutnie szczerze i odetchnął jakby przytłoczony wieloma różnymi wspomnieniami, jakie napływały do jego głowy. - Byliście moją pierwszą i ostatnią młodocianą grupą, z którą prowadziłem zajęcia teatralne, bo taka była umowa. Wróciłem do aktorstwa, ale to nie było już to samo. Tak oto szukając jakiejś stałej posady znalazłem pracę w tej szkole. I oto jestem. Zatęskniłem za pracą z młodzieżą, choć miało to być chwilowe zajęcie - zaśmiał się nieznacznie. - A tu niespodzianka, przewinęło się przez sekcję teatralną kilka znanych mi twarzy, w tym twoja - powiedział radośnie, jednak po chwili westchnął głęboko, a jego wesołość została ponownie przyćmiona przez smutek, jaki wypisał się w spojrzeniu mężczyzny. - Do czego zmierzam... - zaczął mówić jakby lekko skołowany, opuszczając przy tym wzrok, jakby szukając na ziemi odpowiednich słów, które mógłby wykorzystać
- Wszystko w porządku, proszę pana? - zapytała po dłuższej chwili ciszy
- Alice, mogę być z tobą całkowicie szczery? - zapytał niespodziewanie
- Oczywiście - odrzekła stanowczo, wnet rozmówca wymienił się z nią spojrzeniem
- Prawdopodobnie nie powinienem tego mówić, będąc twoim wychowawcą, ale jesteś dla mnie jak córka - oznajmił z lekkim uśmiechem, a uczennica zaniemówiła. - Właśnie dlatego będę się o ciebie martwić, zwłaszcza, że sam doskonale wiem jak niebezpieczny jest Wymiar Snów - rzekł z całkowitą powagą
- Jestem duża, poradzę sobie - rzuciła niby żartem, a to stwierdzenie rozbawiło rozmówcę
- Więksi od siebie sobie nie poradzili w tamtym wymiarze - zwrócił uwagę już mniej radośnie i zdecydowanie ciszej, jakby mówił to do samego siebie - Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać, dobrze? - uśmiechnął się do dziewczyny, która szybko odpowiedziała mu tym samym i energicznie przytaknęła
- Będę
- Dobrze - klasnął głośno dłońmi. - A właśnie. Szukałem cię przez te kilka dni i nie mogłem cię znaleźć, a Josephine bardzo zależało na tym, bym ci coś przekazał
- Co takiego?
- Miała kilka wizji, które ją nieco niepokoją. Chciałaby to przedstawić jaśniej, ale na obecną chwilę nie jest w stanie tego zrobić. Ma nadzieję, że może tobie się uda coś z nich wynieść pożytecznego, tak więc prosi cię o spotkanie, gdy już będziesz na siłach, by się do niej udać - oznajmił spokojnie. - Poza tym niewątpliwie jest ciekawa jak sprawy stoją. Wieść, że zdobyliście skażoną perłę niewątpliwie ją uraduje - dodał wesoło
- Co do tego "bycia na siłach", może to szybko nie nastąpić...
- Nie ma sprawy. Jak sama mówiła, na razie i tak nie ma nic konkretnego. Jedynie kilka wizji, z których nic szczególnego nie udało jej się wynieść, także póki co po prostu wracaj do zdrowia - rzekł wstając z miejsca. - Nie będę już dłużej przeszkadzać. Partner na ciebie czeka. Z opinii pana Alana wynika, że jest obiecującym fotografem - oznajmił po czym nachylił się nieznacznie. - Ponoć jest najlepszy w grupie, ale nie mów tego nikomu - rzucił konspiracyjnym szeptem, po czym pokazał nastolatce kciuki w górę w momencie, gdy odchodził.
Blondynka odprowadzała wzrokiem mężczyznę nieco zmieszana i dopiero wtedy dostrzegła nastolatka kierującego się w jej stronę. Wstała z miejsca powoli zmierzając do rówieśnika, a w międzyczasie także mu się przyglądając. Kręcone, jasne brązowe kosmyki i ciemne oczy, a na szyi przewiązany szal, jakby nastolatek już się szykował do opuszczenia szkoły. Sprawiał wrażenie znudzonego do momentu, aż wreszcie spotkał się z partnerką, przy której chwyciła go wstydliwość.
- Jesteś Alice, prawda? - zapytał nieśmiało, wyciągając ku dziewczynie rękę
- Tak, Alice Carter. Wybacz, nie sprawdziłam jeszcze z kim jestem w parze... - przyznała z lekkim zawstydzeniem w trakcie wymiany uścisku dłoni
- Arthur Grimes. Miło mi cię poznać - uśmiechnął się życzliwie, wnet rozbrzmiał dzwonek nawołujący na przerwę. - Oh... - mruknął pod nosem jakby z rozczarowaniem w momencie, gdy dotarł do niego ten dźwięk
- Coś nie tak? - zapytała niepewnie
- Nie, nic - zaprzeczył błyskawicznie. - Miałem nadzieję, że uda nam się trochę dłużej porozmawiać - przyznał z zawstydzeniem, na co blondynka odpowiedziała równie życzliwym uśmiechem, jaki jeszcze przed chwilą zdobił twarz rozmówcy
- Będziemy mieć okazję na następnych zajęciach, prawda? - rzuciła przyjaźnie, na co ten z uśmiechem przytaknął. - Powinnam coś przygotować?
- Nie trzeba. Myślę, że wtedy dopiero będziemy musieli ustalić jak się zabrać za to portfolio... Oczywiście jeśli ci to pasuje
- Nie ma sprawy. W takim razie do zobaczenia - pożegnała się zaczynając znowu odczuwać senność, przez którą była zmuszona czym prędzej wrócić do domu i pójść spać.
Alice podniosła się do pozycji siedzącej. Każdy ruch wciąż wykonywała z niezwykłą ostrożnością obawiając się, iż wywoła nim fale bólu, jakie w każdej chwili mogą przemknąć przez każdy jej mięsień. Jednak jej cielesna powłoka była już w o wiele lepszym stanie. Rany powoli znikały, po obiciach i siniakach nie było już śladu. Jedynie złamania wciąż przywoływały cierpienie przy gwałtowniejszych ruchach.
*** 
Blaine wszedł do białej przestrzeni należącej do jego rówieśniczki.
- Przyniosłem ci perłę - oznajmił zaraz po tym, gdy przejście się za nim zamknęło. Ujrzał blondynkę siedzącą w towarzystwie Avril, która spojrzała na niego i momentalnie uśmiechnęła się przebiegle
- Pierwsza! - rzuciła niezwykle wesoło
- Znowu ty? - westchnął. - Przyniosłaś perłę? - rzucił podchodząc do dziewczyn
- Oczywiście! A teraz dotrzymuję bidulce towarzystwa - oznajmiła dumnie. - Prawda, mała? - puściła jej oko
- Głupio się czuję, gdy tak przynosicie mi perły... Jesteście pewni, że z waszymi wskaźnikami wszystko jest w porządku? - zapytał troskliwie
- O nas się nie martw - odpowiedzieli niemal równocześnie
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał siadając przy rozmówczyni, która niepewnie spojrzała na siebie
- Chyba lepiej - odparła bez przekonania
- No, mała, nieźle ci się dostało. To nie zregeneruje się tak szybko
- Ale to już czwarty dzień - zaoponowała. - Poza tym, musimy udać się do Jokera...
- Nie martw się teraz o to. Gdy już będziesz w pełni zdrowa to do niego pójdziemy - odparł brunet
- Ale...
- Żadnych "ale" - wtrąciła Avril podrywając się na równe nogi. - Póki masz dostawców pereł to nie powinnaś narzekać
- Właściwie to... dlaczego nie pójdziecie razem na łowy? Nie byłoby w ten sposób szybciej? - zaproponowała uznając to za dobre rozwiązanie przy niskim zużyciu energii. Jednak po tym, jak rozmówcy spojrzeli po sobie dotarło do niej, że z zupełnie innego powodu nie przyszło im to rozwiązanie do głowy. Zwykła niechęć przeważyła nad zdrowym rozsądkiem.
- Ja z nim?
- Ja z nią?
- Nie - rzucili równocześnie, na co blondynka westchnęła
- Nie możecie chociaż spróbować? - powiedziała markotnie. - Dla mnie? - dodała z miną zbitego psiaka mając nadzieję, że to zmieni ich zdanie. Dostrzegła jak na ich twarzach wypisuje się zwątpienie. - Będę na pewno czuła się spokojniejsza wiedząc, że nie chodzicie polować w pojedynkę...
- Jak do tej pory radziliśmy sobie bez problemu
- Proszę - rzekła błagalnie. - Chociaż spróbujcie jutro razem pokonać upiora - powiedziała markotnie, na co ci ponownie spojrzeli po sobie, a w następnej chwili westchnęli zrezygnowani.
- Dobra - burknął z niechęcią
- Tylko się jutro nie spóźnij, bo nie będę na ciebie czekać - prychnęła dziewczyna
- Masz u mnie kolejny dług, Alice - zwrócił się do niej starając się ignorować Avril. Rówieśniczka jedynie uśmiechnęła się szeroko w podzięce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine