sobota, 1 sierpnia 2015

Sen czterdziesty ósmy - Szpital

Alice powoli mijała tłumy ludzi. Poczuła jak kolejna kropla wody uderzyła o jej skórę, a zaraz po tym ponownie zawiał silny wiatr. Pogoda z poprzedniego dnia zwiastująca nadejście deszczu, który w końcu nie nadszedł, teraz była dokładnie taka sama. Jednak tym razem opady już powoli się wzmagały. Wiele osób włożyło na głowę kaptur albo rozłożyło parasole. Blondynka tak samo uniosła ku górze przedmiot, po czym go otworzyła, aby schronić się przed deszczem. Całe niebo pokryte ciemnymi chmurami, w krótkiej chwili sprowadziło na miasto ulewę. Dochodziła godzina czternasta. Czas, w którym nasilenie ludzi w centrum miasta było naprawdę wysokie. Natomiast zawodnicy z drużyny, która reprezentowała szkołę, do której uczęszczała Alice, była w trakcie rozgrzewki. Dziewczyna zatrzymała się widząc czerwone światło, razem z masą innych przechodniów. Przez ostatnie wydarzenia nie ciężko było jej w mgnieniu oka odpłynąć myślami. Przez całą jazdę autobusem prowadziła monolog w głowie, przeplatając go z wydarzeniami z poprzedniej wizyty w Wymiarze Snów. Pytania, na które już raz odpowiedziała, pojawiły się ponownie, ale bez odpowiedzi. Nie była pewna co ma zrobić, ani komu ufać. Nie miała pojęcia komu, ani w co wierzyć. Przez cały czas jedynie pragnęła uciec od tego wszystkiego i wrócić do swojego dawnego życia. Nagle została pchnięta przez tłum ludzi, którzy w momencie zapalenia się zielonego światła, ruszyli tabunem na drugą stronę. Ta również ruszyła przed siebie, a wnet usłyszała dźwięk swojej komórki, po którą od razu sięgnęła.
- Hej Sharon, co tam? - przywitała się nieco zmęczona ciągłymi rozważaniami nad słowami łowców
- Hejka! Idziesz z Grace czy sama? - zapytała energicznie
- Sama - westchnęła spoglądając w dal. Deszcz się nasilał, a krople deszczu zdawały się być jeszcze większe. Głośno uderzały o parasole ludzi, okna od budynków i sklepów, a także pojazdy, które stały w korkach czekając na kolejną zmianę świateł.
- Słuchaj, zaczęło padać, więc zawody będą przeniesione na salę - oznajmiła rozglądając się po otoczeniu. - Dzwonię żeby zapytać, czy zająć ci miejsce bo... - zaczęła mówić rzucając okiem na całą masę nastolatków, którzy w popłochu zaczęli biec pod jakiekolwiek zadaszenie, jakby krople wody były silnie żrące. - Może się okazać, że miejsc zabraknie jak już przyjdziesz. - dodała podnosząc się z miejsca i powoli oddalając się od trybun
- Byłabym wdzięczna - odparła niepewnie
- Za ile będziesz? - wtrąciła momentalnie. Nagle drogę przerwali jej zawodnicy z jej szkoły, którzy z grymasem szli dość powolnie w stronę sali
- Mówiłem, że będzie padać - odezwał się nieśmiało Jimmy podbiegając do Conora, który był coraz bardziej zirytowany marudzeniem członków drużyny
- Akurat na naszym meczu. Nie mogło padać rankiem? - burknął Albert do przyjaciela
- Albo w nocy - odparł ponuro
- Zamknijcie się... - odezwał się niespodziewanie blondyn.
- Ale...
- Jęczycie gorzej od bab! Zagramy na sali i już, mówi się trudno - burknął na tyle, że nawet Alice usłyszała to przez telefon. - Skończcie narzekać bo mnie głowa od was zaczyna boleć
- Słyszę, że kiepskie nastroje... - odezwała się blondynka
- Były pewne... spięcia między drużynami i kapitan musiał załagodzić spór. Albo może dwa
- No tak, w końcu jesteśmy gospodarzami - odparła. - A co do nastrojów, jak James? - zapytała nieśmiało zatrzymując się na kolejnym przejściu. Po drugiej stronie do już i tak sporej liczby osób dołączyło kilka kolejnych, które własnie wyszły z przejścia podziemnego. Tymczasem uczennica wciąż idąc dość blisko drużyny z jej szkoły, zaczęła szukać wzrokiem chłopaka
- Raczej cichy jak ostatnio - odparła odwracając się, słysząc zza pleców jakieś hałasy
- Aha... - odparła ponuro
- Czekaj, czekaj
- Co? Coś się dzieje? - zapytała
- Jakiś nauczyciel pędzi w moją stronę... - odparła wystraszona widząc mężczyznę biegnącego na łeb, na szyję w jej kierunku. W krótkiej chwili ją dogonił, ale nie zwalniając kroku, szybko ją minął kierując się dalej. Zdezorientowana nastolatka powędrowała za nim wzrokiem
- Mam zadzwonić później?
- Nie, olał mnie - odparła żartobliwie. - Ale poszedł do James'a
- Do James'a? Ciekawe czego od niego chce
- Mogę się dowiedzieć - odparła błyskawicznie z błyskiem w oku i podekscytowaniem w głosie
- Co? Sharon nawet sobie nie żartuj, nie baw się w szpiega - odparła pośpiesznie. Niespodziewanie mężczyzna z walizką i w garniturze zapatrzony w zegarek przebiegł obok niej, zderzając się z nią łokciem. Wtem spojrzała na zielone światło i ruszyła w dalszą drogę, zbliżając się powoli do zakrętu.
- Spokojnie, zatrzymali się na szczęście. Podejdę bliżej bo stąd nic nie słyszę - odparła radośnie idąc przed siebie
- Daj spokój... - odparła niepewnie
- Kurde odeszli na bok, a dookoła za duży hałas - oznajmiła kątem oka zerkając na krzyczących nastolatków, którzy jeszcze uciekali przed deszczem. Ona sama stała spokojnie chociaż niewiele brakowało, by można było rzec, że jest przemoczona do suchej nitki. Czarnowłosy zawodnik odszedł od Blaine'a udając się na bok z mężczyzną, który po drodze zawołał też Conora. Wciąż jeszcze dysząc zaczął mówić do nastolatka z pełną powagą, na co ten zrobił wielkie oczy. - Nic nie słyszę, ale mówi coś o telefonie
- Słucham? - burknęła z niedowierzaniem
- No, przeczytałabym z ruchu ust więcej, gdyby mi się tutaj tyle ludzi nie kręciło. Ciągle ktoś przechodzi tędy - rzuciła posępnie
- Zaraz... Ty czytasz z ruchu ust? - zdziwiła się nastolatka nagle się zatrzymując
- A ty nie? - odparła równie zaskoczona, jakby ta umiejętność była niezwykle pospolita. Dalej wbiła wzrok w nastolatków. James spojrzał na Conora z powagą i ponuro jednak blondyn stał tyłem do Sharon. Dostrzegła jedynie jak przytaknął głową i machnął ręką, a zaraz po tym nastolatek wziął coś od niego i pobiegł w drugą stronę. - Dobra, nie mam pojęcia o co chodzi, ale on gdzieś pobiegł i nie wyglądał na radosnego
- No nic, dzięki za starania - odparła wysuwając się tuż zza budynku, przy zakręcie, kiedy niespodziewanie wbiegło prosto na nią dziecko wytrącając niebieskookiej telefon z dłoni. - No pięknie. - pomyślała rozdrażniona i schyliła się po przedmiot słysząc zza pleców przeprosiny. - Nic się nie stało. - odparła z wymuszonym uśmiechem, odwracając się do rozmówcy, którym okazała się być mała dziewczynka. Cała przemoczona stanęła przed nastolatką zadyszana i zmęczona biegiem. Miała czarne, długie włosy związane w warkocz.
- Naprawdę przepraszam - rzekła przecierając zapłakane oczy o morskiej barwie, do których ciągle napływały kolejne łzy.
- Daj spokój, nic się nie stało - zaczęła mówić pośpiesznie. - Komórka jest cała, więc nie ma powodu do płaczu. - dodała niepewnie skołowana. Ta jednak zignorowała jej słowa i starała się zatrzymać łzy. Blondynka kucnęła przy niej chowając się razem z nią pod parasolką, spoglądając na nią z lekkim żalem. - Nie dlatego płaczesz, prawda? - zapytała w końcu, a rozmówczyni zabrała dłonie i wbiła wzrok w nieznajomą. - Jestem Alice, a ty? - odezwała się
- Karen - odparła nieśmiało. Dziewczyna obstawiała, że ma jakieś dwanaście lat, a może trochę więcej.
- No więc, Karen, dlaczego płaczesz i gdzie się tak spieszyłaś? - zapytała spokojnie z życzliwym uśmiechem, a wnet ta podskoczyła ożywiona, jakby sobie dopiero teraz wszystko przypomniała
- Jak wróciłam ze szkoły do domu, to odsłuchałam wiadomość i... - zaczęła mówić drżącym głosem spuszczając wzrok. Po chwili uniosła głowę i momentalnie przerwała wypowiedź wbijając wzrok w blondynkę, robiąc duże oczy. - Zaraz...
- Stało się coś? - zapytała zdziwiona. Tłumy ludzi dawały o sobie znać przepychając się nieustannie.
- Chodzisz do tej dużej szkoły, prawda? - zapytała z błyskiem w oku i nadzieją w głosie. - Tej, gdzie odbywa się turniej jesienny - sprecyzowała. Alice przytaknęła i podniosła się
- Chodźmy na bok bo nas w końcu podepczą - burknęła skręcając w bok, a ta szybko ruszyła za nią
- Znasz może James'a Rossa? - zapytała błyskawicznie nim jeszcze zdążyły się oddalić od zatłoczonej drogi. Nagle dziewczyna z głupim wyrazem twarzy spojrzała na dziewczynkę
- James'a znam, ale... jak on ma na nazwisko? - pomyślała, ale po chwili przyjrzała się dziecku. - Czarne włosy i morskie oczy jak u ciebie? To twój brat? - rzuciła w końcu
- Tak. Gra z numerem trzy na koszulce. Po twoim mundurku poznałam, że chodzicie do tej samej szkoły. - wyjaśniła pośpiesznie, - Pewnie nikłe szanse, bo jest tyle uczniów i w ogóle, ale... - zaczęła nieśmiało. - Masz może jego numer? Muszę się z nim skontaktować
- Masz szczęście. Jeśli mojej komórce faktycznie nic się nie stało to możesz śmiało zadzwonić - powiedziała z życzliwym uśmiechem, na który ta odpowiedziała jej niezwykle radosnym i szerokim. Blondynka przetarła ekran i zaczęła dzwonić, ale nikt nie odbierał. - Właściwie to gdzie się tak spieszyłaś?
- Muszę się jak najszybciej dostać do szpitala
- Wiesz, że to trochę niebezpieczne kręcić się samej w tak zatłoczonej części miasta?
- Wiem, ale... naprawdę muszę - odparła. Dziewczyna westchnęła i ponownie wybrała numer
- Chodź, zaprowadzę cię do tego szpitala
- Na pewno to nie będzie problem?
- W czasie turnieju nie ma zajęć, więc nic się nie stanie jeśli się raz nie zjawię. Poza tym i tak nie miałam zbytnio ochoty dziś się tam wybierać - rzekła, a po krótkiej chwili dźwięk łączenia ustąpił.
- Alice? - usłyszała męski głos
- James, chyba spotkałam twoją siostrę. Chciała z tobą porozmawiać
- Karen? Jest z tobą? - zdziwił się, ale nie otrzymał odpowiedzi od rówieśniczki. Zamiast tego usłyszał już swoją krewną, która ruszyła za nastolatką w stronę szpitala
- Nie, nic mi nie jest - odpowiedziała nieśmiało. - Przecież wiem! - burknęła po chwili kątem oka spoglądając na dziewczynę. - Tak, wpadłam na nią. To ta dziewczyna, o której wspominałeś? - rzuciła, a Alice odwróciła wzrok udając, że się rozgląda i nic nie słyszy. - Nagrali się na sekretarkę. Jak wróciłam do domu to odsłuchałam wiadomość i od razu pobiegłam do szpitala. Nie, dopiero tam idę. Alice mnie zaprowadzi. - westchnęła po chwili. - Dlaczego nie? Dobra, spotkamy się na miejscu. - rzekła oddając przedmiot właścicielce.
- Nie masz teraz zawodów? - zapytała zmieszana po odzyskaniu komórki
- Mam, ale tym razem nie mogę zagrać. Zresztą, nie ważne. Słyszałem, że odprowadzisz Karen do szpitala, tak?
- Zgadza się - odparła przytrzymując telefon ramieniem i łapiąc ręką za miętową, skórzaną kurtkę dziewczynki, zarzuconą na kremowy t-shirt z nadrukowanym czarnym kotem i napisem: "Meow". Zdziwiona zatrzymała się i spojrzała na nastolatkę, a potem tuż przed nią przejechało kilka  rozpędzonych samochodów.
- Wystarczy, że zaprowadzisz ją pod budynek, a później już nie będziemy cię zatrzymywać - oznajmił zdyszany, jakby po biegu. - Będę twoim dłużnikiem
- Przecież to żaden problem - odpowiedziała radośnie kątem oka zerkając na Karen i ponownie ruszając w drogę. Jeszcze zamieniła kilka słów z rówieśnikiem, po czym się rozłączyła. - Skoro tak się spieszyłaś, to rozumiem, że chcesz się dostać na miejsce jak najszybciej, tak? - zapytała wykręcając numer w komórce
- Tak - odparła po chwili namysłu nieco zawstydzona
- Dzień dobry, chciałabym zamówić taksówkę
- Czekaj, nie musisz. Nie mam nawet pieniędzy, żeby zapłacić - zaczęła protestować, ale ta to zignorowała.
- Dziękuję, zaczekamy - odparła i się rozłączyła. - O koszty się nie martw i nie waż się protestować. Jest strasznie zimno, a ty jesteś przemoczona do suchej nitki - rzekła odchodząc pod ścianę budynku, a ta ruszyła razem z nią stale chowając się pod jej parasolką
- Ale będzie mi głupio - odparła markotnie
- A ja się będę źle czuć jeśli się przeziębisz. - powiedziała życzliwie. - Do szpitala spory kawałek, tak będzie szybciej, a chyba zależy ci na czasie, prawda? - zapytała, a w odpowiedzi dziewczynka potrząsnęła głową. - Taksówka jest w pobliżu, więc niedługo powinna podjechać. - oznajmiła i tak też się stało. Po kilku minutach zjawił się żółty pojazd, który zjechał na bok, by zabrać pasażerki. Obie wsiadły, po czym młodsza podała nazwę ulicy i szpital. Samochód ruszył.
- Po co chcesz iść do szpitala, stało się coś? - zapytała po chwili milczenia. - Znaczy... o ile można spytać - dodała speszona, a rozmówczyni wciąż wyglądała przez okno zalane kroplami deszczu
- Mama ma chore serce. Przeważnie była w domu, gdy jej stan był dość dobry, ale ostatnio znowu zemdlała, więc zabraliśmy ją do szpitala. Gdy wróciłam do domu jeszcze słyszałam dźwięk telefonu, ale nie zdążyłam odebrać. Lekarz nagrał wiadomość, że stan mamy się pogorszył, więc wybiegłam od razu, żeby pójść do niej - opowiadała hamując łzy. - James powiedział, że zadzwonili do szkoły mu to przekazać i kazali mu pójść do szpitala
- A co z waszym tatą? - zapytała niepewnie
- Nasz tata jeździ po świecie i wpada do domu co jakiś czas. Akurat teraz jest na wyjeździe, więc...
- Więc zadzwonili po James'a - dokończyła za nią lekko zamyślona po czym na nowo zapanował moment ciszy trwający długą część trasy.
- James zabronił mi ci o tym mówić, ale... - odezwała się niespodziewanie. - Wydaje mi się, że będzie lepiej, jeśli się dowiesz tego. - dodała nieśmiało, a zaraz po tym pojazd się zatrzymał.
- Jesteśmy na miejscu - wtrącił kierowca. Dziewczyny wysiadły z taksówki i zapłaciły mężczyźnie. Wkrótce obie stanęły tuż przed wejściem do szpitala. Ogromny, jasny budynek, z wielką ilością dużych okien liczył sobie wiele pięter.
- Dzięki za odprowadzenie - powiedziała z życzliwym uśmiechem
- Chyba przyszłyśmy znacznie wcześniej od James'a, więc może pójdę z tobą? Dotrzymam ci towarzystwa, gdyby lekarze kazali ci zaczekać
- Ale...
- I tak chciałam porozmawiać z twoim bratem, więc chętnie zaczekam - przerwała od razu i pierwsza przekroczyła próg drzwi, a dziewczynka pośpiesznie ruszyła za nią. Obie zostały skierowane na wyższe piętro, do pokoju, w którym leżała kobieta. Po upływie pewnej ilości czasu dziewczynka weszła zobaczyć się z mamą, a blondynka została na korytarzu. Kolejne minuty leciały, aż nagle usłyszała znajome brzmienie
- Alice? - uniósł się męski głos. - Miałaś odprowadzić Karen tylko pod budynek. - dodał chłopak idąc w stronę rozmówczyni, która momentalnie wstała z miejsca i wbiła w niego zmieszane spojrzenie
- Wiem, ale pomyślałam, że dotrzymam jej towarzystwa póki się nie zjawisz - wyjaśniła, wnet wspomniana osoba wyszła z pomieszczenia i w chwili ujrzenia brata, od razu pobiegła do niego radosna. Chłopak kucnął i po chwili dziewczynka przytuliła go mocno.
- Uspokój się, już jestem - rzekł spokojnie, kojącym głosem
- Lekarze nie chcą mi nic powiedzieć, a mama śpi - powiedziała zapłakana. - Patrzyłam na nią bo nie chciałam jej budzić, ale ona nadal nie wstała. - mówiła drżącym głosem. Nastolatek pogłaskał ją po głowie
- Zaraz się wszystkiego dowiem, więc nie płacz - rzekł z wymuszonym uśmiechem na ustach po czym wstał i minął blondynkę nie nawiązując z nią żadnego kontaktu wzrokowego. Pewnym krokiem wszedł do pokoju. Alice ze współczuciem spojrzała na dziecko, które usiadło przecierając łzy. Nie wiedziała, co może powiedzieć, ani co zrobić. Czuła się bezsilna, więc jedynie usiadła koło niej. Po kilku minutach zjawił się lekarz, który wszedł do pomieszczenia, z którego po kolejnych minutach wyszedł nastolatek ze spuszczoną głową do dołu.
- Co z mamą? - zapytała momentalnie podbiegając do brata, a ten z wymuszonym uśmiechem spojrzał na nią
- Nic jej nie jest. Niedługo powinna się obudzić, więc możesz zaczekać - oznajmił, a ta od razu weszła do pokoju i usiadła obok kobiety. Lekarz spojrzał na nią jeszcze przez chwilę po czym ponownie podszedł do nastolatka, zamienić z nim kilka słów, a następnie odszedł. Chłopak odszedł kawałek dalej wzdłuż korytarza. Chcąc, nie chcąc, rówieśniczka poszła jego śladem.
- Jak z nią? - zapytała nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Ten uniósł wzrok ponownie wymuszając uśmiech
- Słyszałaś, nic jej nie jest - odparł, a ta z grymasem wbiła w niego wzrok
- To nie jest szczery uśmiech, prawda? - zapytała podchodząc bliżej rozmówcy i przyglądając się mu z uwagą, a ten ze zdziwieniem wbił w nią wzrok
- Co masz na myśli?
- To, że widzę, jak usilnie próbujesz się uśmiechać. I teraz i wczoraj - wyjaśniła, a ten spuścił wzrok i usiadł na krześle, a ona obok niego
- Aż tak to widać? - mruknął ponuro
- Powiedzmy, że znam się na wymuszonych uśmiechach - odparła z lekkim półuśmiechem przykuwając uwagę rozmówcy o pytającym spojrzeniu. - Też nie raz z niego korzystałam - dodała niepewnie
- Dlaczego?
- Odpowiedź za odpowiedź - rzekła radośnie. - Najpierw mi powiedz, czemu tak usilnie starasz się wyglądać na szczęśliwego
- Nie chcę martwić siostry. Skoro ona jest taka przerażona, to któreś z nas musi być silne - wyjaśnił ściągając mokrą kurtkę. - Byłoby głupio, gdyby starszy brat miał być pocieszany przez małą dziewczynkę - zażartował próbując chociaż w niewielkim stopniu zmienić atmosferę, ale sam czuł, że ciężko mu idzie w tej chwili śmianie się
- Rozumiem, ale chodzi mi też o wczorajszy dzień. Przez cały czas wymuszałeś uśmiech
- Przyglądałaś mi się? - zaśmiał się próbując ponownie wykrzesać z siebie dobrą energię
- Po prostu... nie zachowywałeś się jak zazwyczaj, więc trochę się zdziwiłam - burknęła odwracając wzrok, a ten siedział przez chwilę bez słowa, w zamyśleniu
- Bo tak postanowiłem - oznajmił. - Chcę być radosny niezależnie od sytuacji, by dzielić się z innymi tylko uśmiechem, a nie smutkiem. - oznajmił
- Nie jest ci ciężko? Dźwigasz to sam bo Karen chcesz podtrzymywać na duchu
- Dlatego nikomu tego nie rozpowiadam - rzucił błyskawicznie. - Nie chcę współczucia
- Nikt o tym nie wie? - zdziwiła się
- Ty się dowiedziałaś, a poza tobą wie też Blaine - odpowiedział po chwili. - Jednak jego nie musiałem nawet prosić, by mi nie współczuł. - dodał niepewnie z półuśmiechem wprowadzając rozmówczynię w zamyślenie. - A co z tobą i twoim wymuszonym uśmiechem?
- To... to nic takiego. - odparła, ale ten dalej wbijał w nią wzrok oczekując na odpowiedź. Ta westchnęła. - Głównie występy teatralne. - zaczęła mówić. - Pytali: "Alice, przyjdą twoi rodzice?", a ja zawsze z uśmiechem przytakiwałam radośnie. Pytałam ich czy przyjdą. Raz mówili, że nie mogą, ale czasem zdarzało im się skłamać, że będą. Jednak w dzień występu za każdym razem "coś" im wypadało. - opowiadała unosząc wysoko wzrok. - Koleżanki pytały: "Alice co dostałaś na urodziny od rodziców?", a wtedy ponownie wymuszony uśmiech i mówienie, co sama sobie kupiłam bo, albo rodzice nie mieli czasu, albo nie pamiętali, że mam urodziny. - mówiła, po czym spojrzała na chłopaka. - Ale nie powinnam ci marudzić o sobie. - powiedziała pośpiesznie z głupim uśmiechem
- Pewnie dlatego Blaine uznał, że jej mogę powiedzieć. Sama lekko nie ma. - pomyślał nachylając się lekko. - Nie przejmuj się i mów jeśli chcesz
- Właściwie, to co dokładnie dolega twojej mamie?
- Arytmia - odparł spuszczając wzrok. - Lekarz mówił, że trzeba będzie się zastanowić nad wszczepieniem rozrusznika serca. - dodał markotnie i przyłożył dłoń do swojego czoła biorąc głęboki wdech.
- Słuchaj, jeśli będziesz chciał o tym porozmawiać, to mów śmiało
- Nie, no co ty - wykrztusił
- Mówię poważnie - odparła kładąc dłoń na ramieniu rówieśnika. - Ja już się wygadałam przyjaciółce na tyle, że mogłaby napisać moją biografię. - zażartowała. - Więc wiem, że to potrafi pomóc. - dodała z życzliwym uśmiechem, który został odwzajemniony.
- Chodź, odprowadzę cię - rzekł po chwili
- Nie musisz, pojadę taksówką - odparła momentalnie, wnet nastolatek zabrał jej z dłoni parasolkę
- W takim razie poczekam z tobą na taksówkę - odparł i ruszył przodem, a zdezorientowana nastolatka patrzyła się jak powoli odchodzi. W końcu zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. - Idziesz?
- A co z Karen? - zapytała powoli zbliżając się do rozmówcy
- Uwierz, że jeszcze długo będzie chciała tu posiedzieć. Jak to u niej bywa. Później ją zabiorę do domu - odparł i oboje wyszli na zewnątrz. Deszcz wciąż padał, James rozłożył parasol i ruszył razem z rówieśniczką w stronę ulicy. Z oddali już było widać nadjeżdżający żółty pojazd z napisem: "Taxi". Zatrzymali się czekając, aż podjedzie, schowani pod parasolką.
- Dzięki - odezwała się nieśmiało
- Wiesz, to działa w dwie strony. Jak będziesz chciała drugą osobę do napisania twojej biografii to wal do mnie śmiało - rzekł radośnie. - A za to nie dziękuj, nadal jestem ci wdzięczny za zajęcie się Karen i zaprowadzenie jej
- To nie był kłopot
- W domu już zachowuje się jak matka. Obowiązki domowe i takie tam nie sprawiają jej problemu, ale jednak potrafi być roztrzepana i nieuważna - zaśmiał się
- Dobrze jest mieć rodzeństwo - odparła z uśmiechem
- Mogę ci coś powiedzieć? - zapytał niespodziewanie spoglądając na stojącą w korku taksówkę
- Pewnie
- Do klasy sportowej poszedłem tylko dlatego, że wymaga mniej nauki
- Treningi też przecież zabierają czas - odparła dość zaskoczona
- Jednak w domu nie muszę się tak pilnie uczyć do rozszerzonego przedmiotu, więc mam czas dla rodziny. Nigdy nie chciałem tego przyznać głośno, ale... widziałem jak z moją mamą jest coraz gorzej. Jednak nie mogę nic z tym zrobić, a lekarze przecież cudów nie robią. - zaczął mówić odwracając głowę w bok. - Nie jestem pewny ile jej czasu zostało. Nie tylko z sercem ma problemy, od zawsze była kiepskiego zdrowia. - rzekł. Nagle dziewczyna chwyciła za parasolkę w tym samym miejscu co on, układając na jego dłoni swoją. Zaskoczony spojrzał na jej uśmiechniętą życzliwie buzię
- Na pewno będzie dobrze. Lekarze cudów nie zdziałają, ale nie znaczy, że do jej wyzdrowienia potrzebny będzie cud - powiedziała starając się jakoś przekonać nastolatka do swoich słów. - Powiedz mi gdyby coś się zmieniło, dobrze? - dodała w chwili nadjechania taksówki i zabrała dłoń wyżej, a chłopak zabrał swoją oddając parasol właścicielce. Ta złożyła go i wsiadła do pojazdu, po czym pomachała rówieśnikowi i odjechała do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine