sobota, 2 stycznia 2016

Sen siedemdziesiąty - Rodzinne więzi

Niebo było już ciemne, a na jego obszarze migotał ogrom gwiazd. Widoczny był także fragment księżyca, który z nocy na noc, powoli chował się ludziom z oczu, znikając coraz bardziej w przestrzeni. Wyznaczał czas, który pozostał do spotkania. Moment nowiu, w którym zniknie całkowicie, chowając się przed ludźmi jak spłoszone zwierze. Nim jednak ten czas nadejdzie, oświetlał, na tyle, na ile mógł, świat skryty pod ciemnym płaszczem nocy. Jego blask dosięgał też dom nastolatki, do którego chciała się dostać dwójka dorosłych osób. W końcu otworzono im drzwi. Alice spojrzała zaskoczona na rodziców. Kobietę, na której twarzy widać było od razu złość, oraz ojca, który również wydawał się zdenerwowany.
- Mama, tata? - rzuciła zdziwiona, przyglądając się im uważnie, jakby nie wierzyła swoim oczom, a postacie, stojące przed nią były tylko fatamorganą, oświetlaną już nie tylko naturalnym blaskiem księżyca, ale też światłem z wnętrza domu.
- Co tak patrzysz jak głupia, a kto niby? - parsknęła oschle kobieta
- Długo będziesz tak stać jak kołek i tarasować nam wejście? - wtrącił nagle ojciec. - Nie stój tak w progu - dodał przepychając się do środka, lekko odsuwając córkę w bok. Przylgnęła momentalnie do ściany, wielce zaskoczona. Wnet minęła ją także jej mama. Rodzice stanęli obok, zdejmując wierzchnie ubranie i odwieszając je.
- Dlaczego sami nie otworzyliście sobie drzwi, przecież macie klucze? - zapytała zdezorientowana krzyżując ręce na piersi
- To taki problem podejść i nam otworzyć? - usłyszała w odzewie. - Zostawiliśmy klucze w biurze i dopiero blisko domu to spostrzegliśmy
- Ale pracy nie zapomnieliście - odparła wskazując nesesery, lecz została zignorowana. Westchnęła z rezygnacją. Powiew chłodnego wiatru przyprawił blondynkę o dreszcze. Zwróciła się w stronę drzwi, by je zamknąć i odgrodzić się od nadlatującego z dworu zimna. Państwo Carter uciekli z blasku księżyca, ale ich miejsce zastąpił ktoś inny. W momencie, gdy Alice już chwytała klamkę, ujrzała rówieśnika, który spokojnie do niej podchodził. Zaczekała, aż ten podejdzie, jeszcze bardziej zaskoczona jego widokiem, niż swoich rodziców,
- Co tu robisz? - zapytała nie kryjąc zdziwienia
- Musiałem wrócić się po coś - odparł
- Fakt! - rzuciła po chwili zła na samą siebie. - Miałam przecież oddać ci bluzę - dodała z małym zażenowaniem o swoim zapominalstwie
- Jeszcze po plecak James'a - oznajmił ze znudzeniem. Dziewczyna wpuściła go do środka, a dwójka dorosłych spojrzała na gościa bez wyrazu. Po chwili jednak i jego zignorowali, zabierając swoje nesesery i idąc do salonu dość szybko. Zmieszany chłopak spojrzał pytająco na rówieśniczkę, ale ona tylko westchnęła i zleciła mu, by poszedł za nią. Zgodnie z poleceniem, ruszył krokiem rówieśniczki udając się do salonu, gdzie ta zostawiła przedmiot.
- Mamo, przełożyłaś gdzieś plecak? - zapytała kobietę, nie widząc przedmiotu na stoliku
- Jaki znowu plecak? Dziecko, daj ty mi święty spokój. Nie widzisz, że jestem zajęta? - odparła siadając na kanapie i otwierając aktówkę. Wyjęła z niej wszystkie możliwe papiery i wyłożyła je migiem na stoliku, na którym już i tak było ich pełno.
- Leżał tutaj - dodała rozglądając się po otoczeniu. Chłopak stał z boku w milczeniu, czekając. Czuł się dość nieswojo i tylko spoglądał na stertę dokumentów, które niemal w całości przykryły mebel.
- Już ci powiedziałam, że jestem zajęta. Idź poszukać go gdzie indziej - odparła, a po chwili przyszedł mężczyzna, kładąc przed nią kilka segregatorów
- Oby to tutaj było, bo inaczej będzie źle - skomentował cicho. Sięgnął do zielonego skoroszytu i uważnie wertował kartki. Zirytowana dziewczyna spojrzała na ojca niepewna, czy ma zadać mu to samo pytanie. Spodziewała się przecież bardzo podobnej odpowiedzi do tej, którą udzieliła jej mama. W końcu dostrzegła przedmiot. Został zdjęty ze stołu i położony obok sofy. Oparty o jej bok, zlał się z jej ciemną barwą, dzięki czemu umknął wzrokowi Alice. Czym prędzej ruszyła po niego
- Nie ma... - rzucił z pełną powagą do żony
- Jak to nie ma!? - warknęła gniewnie i spojrzała po chwili z jeszcze większą złością na córkę, która zatrzymała się obok chłopaka i podała mu własność James'a. Gdy spotkała się z gniewnym wzrokiem kobiety, wręcz wryło ją w ziemię. - Zadowolona jesteś? - zapytała po chwili
- Słucham? - zapytała zdezorientowana, a nastolatek zarzucił plecak na ramię
- Pytam czy jesteś zadowolona? Nie widziałaś, że do ciebie dzwoniłam?
- Widziałam i oddzwaniałam do ciebie kilka razy, ale ani razu nie odebrałaś - odparła w miarę spokojnie, nie chcąc dać się sprowokować. Tylko ona jeszcze brała pod uwagę obecność Blaine'a, którego jej rodzice wydawali się nawet nie zauważyć, chociaż stał obok niej.
- Bo nie miałam czasu. Alice, jestem z tatą bardzo zapracowana...
- Tyle to ja dobrze wiem - przerwała wtrącając dość chłodnie
- Skoro tak, to powinnaś wiedzieć, że nie mamy czasu na pierdoły. Znalazłam dosłownie chwilę, żeby do ciebie zatelefonować, a ty nawet nie jesteś w stanie odebrać. Raz coś od ciebie chcemy to oczywiście zero pomocy - powiedziała spokojnie, ale chcąc wzbudzić u rozmówczyni wyrzuty sumienia. Sposób w jaki mówiła był taki, jak zawsze. Nijaki, bez wyrazu, nieobecny. Mówiła do blondynki jak do obcej osoby, bez jakichkolwiek uczuć, nawet nie zerkając na nią. Wzrok był całkowicie oddany papierom, które trzymała w dłoni, dokładnie się przyglądając im treści
- Alice, był ciąg wielu konferencji, nie mieliśmy więcej możliwości na rozmowę - wtrącił mężczyzna jeszcze raz wertując kartki
- Coś strasznego się stało, że nie odebrałam? - rzuciła zirytowana
- Tak i to dużo. Chcieliśmy, żebyś sprawdziła zawartość jednej z teczek, bo od tego wiele zależy
- W takim razie nawet jakbym odebrała telefon, to nie wiele by to zmieniło, bo nie byłam wtedy w domu - oznajmiła niepewnie, a pan Carter na powrót udał się do innego pokoju po pozostałe dokumenty
- No oczywiście. Alice, ty chyba masz za dobrze. Wszystko ci wolno i potem tak to się kończy, że włóczysz się nie wiadomo gdzie, zamiast siedzieć w domu i zająć się nauką - skomentowała szorstko
- Tylko szczęściarze mogą wracać do absolutnie pustego domu. Dziwne, że Alice radośnie w nim nie przesiaduje - wtrącił sarkastycznie chłopak, nie mogąc dłużej słuchać tej rozmowy. W tym momencie kobieta natychmiastowo się zatrzymała, po czym niezwykle powoli zaczęła unosić wzrok. Spojrzała z powagą na nastolatka, przez chwilę jeszcze milcząc
- Alice, kto to jest? - zapytała z chłodem, ale jej twarz pozostawała poważna i spokojna
- Blaine, kolega z klasy - oznajmiła niepewnie, nieco zaskoczona tym co właśnie miało miejsce. Przerzucała wzrok z jednej osoby, na drugą. Chłopak ze spokojnym, szarym spojrzeniem patrzył na rozmówczynię nieco lekceważąco
- Rodzice nie nauczyli go manier? - zapytała po chwili z wyższością w głosie. - Chyba nie są jakimiś dzikusami, żeby nie byli w stanie wbić mu do głowy chociażby podstaw - dodała dumnie, traktując bruneta jak powietrze
- Mamo! - rzuciła karcącym tonem i zwróciła się błyskawicznie do rówieśnika. - Blaine, nie zwracaj na nią uwagi - oznajmiła, spostrzegając u niego srogie spojrzenie
- Sam wiem, do kogo powinienem mieć szacunek, a do kogo nie warto - odparł po chwili spokojnie, chociaż jego wzrok się nie zmienił. Rozmówczyni natomiast zrobiła wielkie oczy
- Słucham? - rzuciła nie wierząc w to, co słyszy. Alice zamurowało i nie miała pojęcia, co robić.
- To trochę kiepski pomysł, aby akurat pani się wypowiadała na temat rodzicielstwa - odparł uspokajając spojrzenie i czując w sobie mały tryumf. Nagle rówieśniczka szturchnęła go ramieniem
- Co ty wyprawiasz? - zapytała szeptem zdumiona, podczas gdy jej mama próbowała wykrztusić z siebie cokolwiek
- Jesteś świadom swoich słów, chłopcze? Jestem matką już parę ładnych lat, a ty chcesz mnie pouczać? - zapytała srogo, lecz ze zdumieniem
- Chyba jest nią pani tylko na papierze - odparł. Znał wspomnienia Alice. Pamiętał, jak mówiła mu o rodzicach. Wydawało mu się, że zna prawdę, a trzymanie języka za zębami nie udało mu się. Zwłaszcza po słowach kobiety, które momentalnie zmusiły go do mówienia
- Blaine - warknęła karcącym tonem do chłopaka, który spojrzał na nią pytająco. Nagle oboje spojrzeli na kobietę, która wstała z kanapy i spojrzała srogo na nastolatków.
- Alice, z kimś takim się zadajesz? - parsknęła groźnie. - Masz ty w ogóle coś w głowie? Przed tobą jeszcze całe życie, a ty je marnujesz na jakieś włóczenie się i wpadasz w takie towarzystwo? Powinnaś siedzieć grzecznie w domu i się uczyć, jeśli chcesz zdobyć satysfakcjonującą pracę bo zostaniesz nikim, rozumiesz? - mówiła, a nastolatka z niedowierzaniem słuchała tych słów. W tym samym momencie wrócił mężczyzna z kolejną dawką druków, formularzy i innej tego rodzaju makulatury. Wystarczyło, by się zbliżył, a już poczuł panującą ciężką atmosferę.
- Nikim? Muszę ci przypominać, że mam dobre oceny i nie ma ze mną żadnych problemów wychowawczych? - burknęła z oburzeniem
- Czyżby? - usłyszała w odzewie
- Mamo, zdobyłam stypendium i to nie raz - przypomniała nie mogąc uwierzyć, że musi to zrobić. - Jestem przykładną uczennicą, mam wzorowe oceny, nie łamię prawa - wymieniała z przejęciem - I ja się nigdzie nie włóczę ani nie wpadam w złe towarzystwo - dodała
- Telefonu też nie odbierasz - wtrącił pan Carter siadając na kanapie
- W domu jednak nie byłaś
- Dajcie z tym spokój - warknęła zirytowana
- Towarzystwo widzę jakie sobie dobierasz i chyba nawet nie muszę mówić, że nie podoba mi się
- Mamo - rzuciła srogo
- Z nim gdzieś się szlajałaś? - rzuciła ze złością
- Była w miejscu, w którym najczęściej przebywa. Wie pani, co to za miejsce? - wtrącił podstępnie
- Nie i nie obchodzi mnie to - odpowiedziała natychmiastowo
- Domyślam się - skomentował
- Blaine, przestań. Nic dobrego z tego nie wyniknie - powiedziała do niego cicho, a ten westchnął zrezygnowany
- Od razu po szkole powinna wracać do domu
- Alice, twój kolega chyba się zapomina - rzucił mężczyzna spoglądając w ich stronę kątem oka
- Nie tylko on. Ta dziewczyna chyba też już zapomina, że zwraca się do matki
- Skończycie wreszcie?
- Słuchaj młoda panno
- Boże - parsknęła znużona
- Masz zmienić sobie znajomych i wracać ze szkoły prosto do domu - rozporządziła
- Słucham!? - rzuciła z oburzeniem. - Nie mam pięciu lat, żebyś mi mówiła co mam robić i z kim się zadawać
- Nie ważne ile masz lat. Najwyraźniej nie jesteś w stanie sama zapewnić sobie odpowiedniego środowiska do kształcenia się - wtrącił ojciec stając obok żony. Oboje na ten krótki moment odłożyli na bok papiery i sprawy związane z pracą
- Nie powinniście się tym przejmować, to moje życie - rzuciła. - Jakoś przez te wszystkie lata mieliście je w poważaniu, a nagle prawicie mi morały?
- Teraz taka pyskata jeszcze się zrobiłaś? Powiedziałam już wszystko co miałam powiedzieć, a ty masz się do moich słów zastosować - rzuciła ze stanowczością i gniewem w oczach, unosząc przy tym głos. - Koniec dyskusji - dodała nachylając się nad stołem zapełnionym kartkami, po których przeleciała wzrokiem
- Naprawdę myślisz, że się spokojnie do tego zastosuję? - parsknęła
- Tak i lepiej, żebyś tak postąpiła - uniosła wzrok na rozmówczynię
- To się zdziwisz - rzuciła srogo
- Dosyć, do pokoju, natychmiast! - krzyknęła do córki, a ta pełna złości złapała Blaine'a za rękę i zaczęła go ciągnąć za sobą, udając się na górę. Chłopak był na tyle zaskoczony, że jedynie podążał za nastolatką. Weszli po schodach, po czym obrali kierunek do jej pokoju. Dziewczyna nie starała się kryć swojej złości. Gdy tylko przekroczyli próg wejściowy, puściła rówieśnika i trzasnęła mocno drzwiami, zapaliła światło, a następnie podeszła do siedziska, nad którym się nachyliła.
Nastolatek stał jak słup soli, nie będąc pewnym jak się zachować. Spojrzał na rówieśniczkę, która ze spuszczoną w dół głową westchnęła głęboko. Przerzucił niepewnie wzrok po pomieszczeniu ogarniętym pastelowymi barwami.
- Nie do wiary - wybuchnęła niespodziewanie dziewczyna unosząc gwałtownie głowę. Usiadła przy oknie gubiąc spojrzenie w podłodze. - Tak chyba jeszcze nie było - dodała już ciszej i w zamyśleniu. Blaine niepewnie usiadł na złożonym łóżku, które było umiejscowione w rogu pokoju, a plecak ułożył na podłodze tuż obok. Wbił wzrok w nastolatkę zamyślony. Zmagał się z wieloma myślami o całym zajściu, bo chociaż wiedział, że nie powinien odzywać się wtedy słowem, nie mógł powiedzieć, że żałował tego, co zrobił. Niespodziewanie blondynka wstała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Od jednego końca pokoju, do drugiego. - Nie pamiętam kiedy widziałam ich takimi złymi
- Alice... - próbował coś z siebie wykrztusić. Słowa przeprosin? Pocieszenia? Sam nie wiedział, co takiego powiedzieć. Czuł poczucie, że namieszał, ale nie ważne jak bardzo starał się to sobie uświadomić, to nie mógł przyznać, iż zrobił źle. Twierdził, że ta dwójka zasłużyła sobie na to, by chociażby usłyszeć to wszystko, co zostało na dole powiedziane i nic nie zmieniało tego zdania. Przekonywanie się, że nie powinien, ani to, że przecież to nawet go nie dotyczy i to nie jego sprawa, tylko Alice i jej rodziców, niewiele pomagało.
- Mama patrzyła się już tak, jakby chciała mnie zabić... - mówiła pod nosem nerwowo spacerując po pokoju
- Nie przesadzaj - próbował dalej coś z siebie wykrztusić, pomimo tego, że nie rozumiał dlaczego właściwie chce to zrobić. Zdrowe myślenie nie potrafiło odnaleźć dla niego odpowiedzi na to pytanie.
- Jakie "nie przesadzaj"? Słyszałeś ich? Byli wściekli. Wściekli! - podkreśliła zatrzymując się i patrząc na rozmówcę. - Chcieli mnie tu uziemić i najlepiej, żebym się z nikim nie zadawała!
- Słuchaj...
- Wszystko dlatego, że to zacząłeś - nie dawała mu dojść do słowa, mówiąc wciąż z przejęciem. Brunet spojrzał na nią z małym zaskoczeniem, a po chwili złapał się za kark przenosząc spojrzenie gdzie indziej. - Strasznie ich zdenerwowałeś - rzuciła wznawiając chód. Jedynie zerkała kątem oka na szarookiego. - A i tak są źli na mnie
- Ja...
- Myślałam, że zaraz zwariują. Nawet wrzasnęli, że mam natychmiast iść do swojego pokoju, rozumiesz to?
- Alice, słuchaj. To... - zawołał już nieco zirytowany ciągłym przerywaniem nastolatki, która nagle skoczyła kolanami na łóżko, obok niego, zwrócona w jego stronę
- To było super! - krzyknęła po chwili z uśmiechem całkowicie dezorientując chłopaka, który spojrzał na nią ze zmieszaniem
- Super? - zapytał nie wierząc w to co słyszy. Miał wrażenie, że wszystkie zmysły płatają mu figle
- Znaczy... - chciała się poprawić. Usiadła prosto, nie myślała nad tym co mówi. Była za bardzo przepełniona emocjami, by zastanawiać się nad odpowiednim doborem słów. - Nie zrozum mnie źle. Nie pochwalam tego wszystkiego. Do dorosłych powinno się odnosić z szacunkiem i tak dalej. Poza tym chyba nie powinnam się z tego cieszyć... - mówiła już nieco nieśmiało. - Ale, cieszę się mimo wszystko - dodała z szerokim uśmiechem i małym rumieńcem
- Dlaczego? - zapytał zaskoczony, nic nie rozumiejąc. Wtem blondynka usiadła obok rozmówcy, przyciągając swoje zgięte nogi. Powiodła spojrzenie nad nimi. Biegło prosto, chociaż ginęło w przestrzeni. Siedziała zamyślona, z nieobecnym wzrokiem. Co miała mu odpowiedzieć? Że dopiero teraz poczuła się jak nastolatka? Dopiero tego dnia poczuła, że ma rodziców? Nie miała pojęcia jak to ubrać w słowa. Nie wiedziała co powiedzieć. Wiedziała jednak co czuła, a czuła radość.
- Wiesz jakie są moje relacje z rodzicami, o ile można nazwać to relacją. Zawsze gdy z nimi rozmawiam to czuję się wyobcowana - mówiła co jakiś czas zatrzymując się na szukaniu słów. - Wiesz jak to jest, czuć się obco we własnym domu, przy swoich rodzicach? - zapytała odwracając głowę w bok, kierując ją do rówieśnika. Spotkały się ich spojrzenia, chłopak dostrzegł, że rozmówczyni wcale nie oczekuje od niego odpowiedzi. Nawet nie czekała na nią. - Nauczycielka z podstawówki wydawała mi się kiedyś bliższa od mojej mamy - skomentowała nagle, opierając się wygodnie i spoglądając w sufit. - Mówili do mnie tak, sama nie wiem, bez wyrazu. Spokojnie, bez zainteresowania, bez emocji. Nienawidziłam tego, ale myślałam, że to normalne. Jednak gdy byłam u Grace, wszystko wyglądało inaczej. Kochająca rodzina, która nawet mnie traktowała jak jej członka - powiedziała po czym zamilkła. Brunet wpatrywał się w zastanowieniu na rozmówczynię.
- Współczuję - powiedział w końcu
- Wiesz, że myślałam, że są robotami? - rzuciła nagle i na powrót zwróciła się do chłopaka, który nie był pewien, czy ma to wziąć za żart, czy nie, więc po prostu pozwolił jej mówić dalej. - Wiesz, takie roboty, które są zaprogramowane tylko do pracowania, a nie do kochania i takich tam. Zawsze byli patetyczni i bezuczuciowi. Wiesz dlaczego się cieszę? Bo wreszcie okazali jakieś emocje! Nawet jeśli były one negatywne
- Naprawdę to cię cieszy? - zapytał zaskoczony, a ta uśmiechnęła się do niego
- Naprawdę. Wreszcie jakieś emocje i wreszcie zwrócili na mnie uwagę. Nawet jeśli to było tylko chwilowe i zaraz znowu pojadą gdzieś pracować, to było warto - rzuciła zgarniając kilka przednich kosmyków za ucho. - Bo szczerze, to nie pamiętam kiedy ich widziałam takimi... ludzkimi
- Więc zamiast być zła, że nagadałem twoim rodzicom, to się cieszysz? - dopytywał niepewnie jakby nie wierząc w to wszystko
- Ej, mówiłam  przecież, że tego nie pochwalam, ale wiesz... Nawet fajnie było popatrzeć jak się denerwują, zwłaszcza po tym jak mnie wkurzyli tą całą historią z telefonem - odparła wesoło. Brunet przez moment patrzył zdezorientowany na blondynkę, a po chwili zaśmiał się
- Wasze relacje są naprawdę chore - rzucił. Dziewczyna na powrót usiadła prosto i spojrzała na ścianę naprzeciwko niej
- Wiem - odparła przechylając się nieco w bok, aż zderzyła się ramieniem, z ramieniem rówieśnika. - Powinieneś częściej wpadać, może będą bardziej emocjonalni - rzekła żartobliwie, lekko szturchając chłopaka łokciem
- Albo zaczną kupować sobie jakieś tabletki na uspokojenie - odparł w podobny sposób, a ta zaśmiała się cicho, po czym na chwilę zapanowała cisza
- Blaine - zwróciła się do niego. - Dziękuję - dodała niepewnie
- Nie ma za co - odrzekł spokojnie i wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, tak jak jego towarzyszka.
- Co do rozmów, to do spotkania zostały cztery dni, we wtorek już nów - oznajmiła rówieśnikowi
- Wiem - odparł po chwili. Odliczał czas pozostały do tego momentu, tak jak księżyc. Nadal nie miał pojęcia czego się spodziewać, ani czego w zasadzie Selene od niego chce. Jednak to wszystko stało w cieniu, w centrum było zdobycie informacji o Jokerze i tylko to się liczyło. Większym zmartwieniem dla chłopaka nie było to, czy na spotkaniu poleje się krew, lecz czy Selene faktycznie wie coś na temat boga snów, czego sam jeszcze nie odkrył.
- A ty w weekend będziesz zajęty swoimi sprawami - powiedziała w zastanowieniu. - Będziesz mógł polować?
- Muszę - odparł błyskawicznie. - Na to spotkanie musimy mieć jak najwięcej energii, tak na wszelki wypadek - oznajmił, wnet niespodziewanie zaczął dzwonić telefon dziewczyny. Wstała i wyjęła komórkę z kieszeni, po czym oddaliła się nieco i odebrała.
- Hej, jak tam? Tak, przyszedł po niego. - odpowiedziała po czym zaśmiała się. - Nie, bez przesady - mówiła dalej, a brunet wstał i czekał, aż ta skończy rozmowę. - Nie ma sprawy. Jakby coś się działo, albo było już coś wiadomo to zadzwoń. Nawet tak nie mów - burknęła. W końcu pożegnała się i rozłączyła. - James pytał o plecak
- No to lepiej go zabiorę - powiedział chłopak i chwycił przedmiot. Rówieśniczka wzięła czerwoną bluzę przewieszoną na oparciu krzesła, a następnie podała ją brunetowi
- Jeszcze raz dzięki - rzekła szybko. Dwójka nastolatków w końcu zeszła na dół. Alice odprowadziła towarzysza do drzwi wyjściowych. Szli powoli, minęli salon. Dziewczyna już widziała jak jej rodzice pogrążyli się bez reszty w papierach i pracy. Wydawało jej się, że pewnie już zapomnieli o całym zajściu. Przystanęła na chwilę, by spojrzeć na dwójkę dorosłych. Siedzieli obok siebie wertując zawartość wszystkich skoroszytów i folderów. W końcu ruszyła dalej, aż znalazła się z Blaine'em przy drzwiach.
- To do zobaczenia w wymiarze - rzuciła jakby ponuro
- Ta, do zobaczenia - odparł i opuścił dom. Nastolatka zamknęła drzwi i przekręciła zamek. Odwróciła się i powoli zaczęła wracać do pokoju. Po drodze usłyszała tylko tryumfalne: "Znalazłem!" wykrzyknięte przez jej ojca. Spojrzała na nich kątem oka i westchnęła.
- Pracoholicy - parsknęła cicho pod nosem wspinając się po schodach na górę. Już niedługo miała zapaść w sen i na nowo wkroczyć do Wymiaru Snów. Noc wzywała łowczynię, a księżyc dalej brnął do zniknięcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine