wtorek, 29 listopada 2016

Sen sto ósmy - Strach

Już następnego dnia, do nastolatków zadzwonił Christopher, jednak wieści, jakie im przekazał były z goła inne, niż się spodziewali. Mężczyzna nie miał możliwości dotrzeć do łowcy portali i namówić go na spotkanie, więc spróbował porozumieć się z Josephine. Wtedy wyszło na jaw pojawienie się kolejnym przeciwności w realizacji planu.
- Jej objawy się nasiliły? - spróbowała zgadnąć, w czym tkwi problem
- Wizje - rzucił krótkie hasło. - Mówiła, że wizje przestrzegają ją przed rytuałem i nie tylko. Im bliżej pełni, tym wydają się silniejsze - rozwinął
- I co teraz? - zapytała rówieśnika, który trzymał jej komórkę, lecz odpowiedź nie nadeszła od niego, lecz Christophera
- Musicie się do niej udać
- Znowu? Co to zmieni? - wtrącił sceptycznie
- Oczekuje was. Chce wam przekazać wizje, żebyście sami stwierdzili, czy aby na pewno chcecie w to brnąć - oznajmił z pełną powagą. - Mój Pan już je ujrzał i mimo wszystko jest gotowy wziąć udział w rytuale. Co do łowcy od portali, tylko pani Josephine będzie w stanie cokolwiek wskórać w tej kwestii, więc tak czy inaczej musicie z nią porozmawiać
- Dobra - westchnął zrezygnowany, mając wrażenie, że wszystko jest przeciwko nim. - Dziś do niej pójdziemy
- Jutro już sobota, zdążymy nadrobić energię? - zapytała targana wątpliwościami
- To się okaże - usłyszała w odzewie, aż dotarł do nich raz jeszcze głos mężczyzny
- Nic więcej nie mogę dla was zrobić. Spróbujcie jakoś załatwić wszystko z Josephine - rzekł po czym się rozłączył, pozostawiając nastolatków z zaistniałym problemem.
Choć niechętnie, wreszcie oboje wkroczyli do snu kobiety. Niby nie była to ich pierwsza wizyta, a jednak wciąż nie do końca wiedzieli, czego mają się spodziewać. Ledwie znaleźli się wewnątrz pomieszczenia Josephine, a ulegli wrażeniu, iż coś się zmieniło. Nie tylko panująca energia, ale cała atmosfera wraz z otoczeniem, były zupełnie inne od tych, z jakimi spotkali się w czasie poprzedniego spotkania.
Wystawne mieszkanie zdawało się nigdy tutaj nie istnieć, tak samo z resztą jak gorąca herbata, którą przedtem właścicielka snu wciąż popijała. Nie wykreowała w całej tej nieskończonej przestrzeni zupełnie nic, poza jednym bujanym fotelem w dość opłakanym stanie. Siedziała na nim, przechylając się bezgłośnie na przemian do przodu i do tyłu, zwrócona do gości plecami. Jedynym dźwiękiem, jaki istniał w jej śnie był jej cichy, chrapliwy głos
- Lecz ogień, wiatr, powietrze chyże, gwiazdy dokoła, wodę burzliwą lub światła niebieskie uznali za bóstwa, które rządzą światem - mówiła zupełnie ignorując obecność nastolatków, z której niewątpliwie zdała sobie sprawę, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Oboje wpatrywali się w staruszkę czując lekki niepokój spowodowany obrazem, jaki się przed nimi tworzył.
- Dzień dobry - odezwała się Alice, przerywając kobiecie recytowanie Biblii. Jak za sprawą zaklęcia, Josephine zatrzymała się. Pozostała w bezruchu i milczeniu, jakby czas nagle się zatrzymał, lecz już po chwili kontynuowała machinalne kołysanie się w fotelu, ignorując blondynkę.
- Jako swych posłów używasz wichry, jako sługi - ogień i płomienie. - na nowo dało się usłyszeć jej głos. Łowcy spojrzeli po sobie porozumiewawczo, nie pewni co mają uczynić. Dopiero Blaine odważył się podejść bliżej do kobiety. Stanął tuż przed nią, a jednak wydawało się, jakby go nie dostrzegała. Nie przerwała swych czynności, jakie wykonywała wpatrując się ślepo gdzieś w przestrzeń.
- Josephine - wymówił jej imię ze stanowczością. Raz jeszcze zamarła w bezruchu na chwilę tracąc głos, by wkrótce wrócić do bujania się w fotelu i recytowania. - Josephine! - zawołał głośno i wreszcie zastał się z inną reakcją. Kobieta powoli uniosła wzrok wyżej, umiejscawiając go w oczach bruneta. Uśmiechnęła się życzliwie, lecz nie zmieniło to nawet w najmniejszym stopniu nieufnego spojrzenia chłopaka i jego towarzyszki, która niepewnie wreszcie dołączyła do łowców.
- Witajcie - rzuciła bez większych emocji napawając rozmówców jeszcze większym niepokojem w chwili, gdy jej oczy zaczęły jaśnieć
- Wszystko w porządku? - zapytała z troską, choć za bardzo bała się zbliżyć do staruszki, jaka w pewien sposób wzbudzała w niej lęk.
- Bałam się, że nie przyjdziecie - odparła w sposób świadczący o autentyczności jej słów. Twarz przybrała smutny wyraz, lecz oczy nie przestawały dążyć do bieli. Gdy były już bliskie utraceniu całkowicie swej barwy, kobieta gwałtownie je zamknęła, jednocześnie łapiąc się za głowę. Nie potrafiła ukryć bólu, do którego zaczęły doprowadzać ją natarczywe wizje. Spróbowała je przepędzić, na chwilę odzyskując w większym stopniu zarówno zwykły wygląd oczu, jak i spokój umysłu, lecz wiedziała, że to nie potrwa długo.
- Jeśli możemy ci w jakiś sposób pomóc... - powiedziała z żalem, choć wątpiła, by byli w stanie cokolwiek zrobić
- Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu - rzekła prawdopodobnie głównie do siebie, aniżeli do rozmówczyni, która z posępną miną, pełną współczucia, obserwowała łowczynię. - Chciałam się z wami zobaczyć. Jak dobrze, że przyszliście - zwróciła się do nastolatków całkiem radośnie
- Christopher nam przekazał, że wystąpiły pewne... problemy - nie był pewien jak inaczej to nazwać. Wszystko zaczynało się komplikować, choć zostało tak niewiele czasu do wydarzenia. Na te słowa staruszka zmarkotniała. Wstała z fotela, przyglądając się uważnie gościom w swym śnie
- Już wiecie, że miałam wizje. Dotyczyły nie tylko rytuału. Dotyczyły w głównej mierze was - oznajmiła z powagą. - Uznałam, że wolelibyście o nich wiedzieć, jednak... to nie jest nic łatwego do przełknięcia.
- Co masz przez to na myśli?
- Przyjęcie wizji nie przedstawia jej dokładnie, ale mimo wszystko może silnie oddziałać na wasze umysły. Łowca, z którym chcecie się widzieć, przypadkiem był świadkiem mojego wejrzenia w przyszłość.
- Dlatego nie chce nam pomóc - wtrąciła Alice, choć to stwierdzenie zabrzmiało jak pytanie.
- Sami lepiej się zastanówcie, czy chcecie w to brnąć - przestrzegła w taki sposób, że nastolatkę przeszedł dreszcz. Brązowe oczy rozmówczyni wydały się niepokojące, pozbawione wyrazu. Jedyny element, jaki został wykreowany we śnie, zniknął bez śladu. Pozostała tylko trójka łowców, stojąca w nieskończonej przestrzeni. Staruszka cofnęła się kilka kroków od rozmówców.
- Sami zobaczcie - rzuciła cicho, gdy znalazła się już w znacznej odległości od nich. Nagle usłyszeli łkanie dobiegające zza ich pleców. Odwrócili się pośpiesznie, chcąc ujrzeć źródło dźwięku, jednak nie zobaczyli nikogo, kto by płakał. Udało im się natomiast dostrzec trzy czarne sylwetki, które nieustannie pojawiały się i znikały nie zmieniając jednak swego położenia. Nastolatkowie wbili od razu w nich wzrok, jednak wszystko, co ujrzeli, wydawało się być krótkim mgnieniem, jakiego nie byli w stanie pojąć.
Trzy czarne sylwetki stojące blisko siebie. Nagle wszystkie zniknęły równo w chwili, gdy dało się usłyszeć zdeformowany, krótki śmiech. Sylwetki pojawiły się na nowo, było ich pięć. Zniknęły raz jeszcze, po czym ukazały się z powrotem, lecz znowu istniały tylko trzy. Jak nagranie, które się zacięło, od razu po pojawieniu się, ponownie zniknęły. Raz jeszcze rozbrzmiał zdeformowany śmiech, lecz znacznie głośniejszy. Ukazała się tylko jedna czarna sylwetka, lecz na krótką chwilę. W końcu nie było widać nic poza bielą. Całkowita cisza, której nie zniszczył już żaden śmiech.
- *Salvas - usłyszeli zupełnie tak, jakby ktoś wyszeptał im to słowo prosto do ucha. Wręcz mieli wrażenie, że poczuli na karkach czyjś oddech. Oboje zerknęli przez ramię za siebie, doszukując się tam nadawcy tej krótkiej wypowiedzi, lecz nikogo nie ujrzeli. Jednakże, gdy tylko spojrzeli na powrót przed siebie, tuż przed nimi pojawiła się niespodziewanie czarna sylwetka.
Alice zrobiła wielkie oczy i przerażona zrobiła gwałtownie krok do tyłu, powstrzymując się od krzyku. Czuła jak włosy na karku stają jej dęba, a po całym ciele przebiega dreszcz. Postać zaczęła niezwykle powoli przekręcać głowę w bok, jakby było to tylko nagranie odtworzone w niezwykle zwolnionym tempie. Blondynka zastygła w bezruchu, nie potrafiąc odwrócić wzroku. Z szyi nieznanej postaci zaczęła wypływać czerwona ciecz. Spływała po czarnej sylwetce tworząc na niej szkarłatne strumyki. Dziewczyna nie wiedziała, co ma o tym myśleć, ale nie potrafiła w tamtej chwili się uspokoić, a tym bardziej pozbierać myśli. Postać zniknęła jak zdarzało się to przedtem, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
- Blaine... - wymamrotała płochliwie, na co brunet wybudził się ze zdumienia i szybko zaczął szukać wzrokiem kobiety.
- Chyba nam wystarczy, co? - rzucił, szybkim krokiem zmierzając do właścicielki snu
- Zdecydowanie wystarczy - odparła pośpiesznie
Usłyszeli krótki, zdeformowany śmiech, pojawiły się trzy czarne sylwetki, szybko każda z nich została naznaczona krwią. Spływała po nich, po czym wszystko zniknęło. Później to samo stało się z pięcioma. Alice strachliwie cofnęła się, jakby miało to w jakikolwiek sposób jej pomóc.
Nagle została przez nie otoczona, było ich znacznie więcej niż przedtem. Wystraszona mimowolnie krzyknęła, wtem zniknęły. Rozejrzała się w popłochu dookoła, spostrzegając z ulgą, że nie ma już po nich śladu.
- Salvas - raz jeszcze cichy, choć przeraźliwy głos. Słowo wyszeptane do jej ucha, choć nikogo nie było dookoła. Niosło się przez chwilę echem, aż wreszcie nastała cisza, jakiej Alice nie mogła zaznać słysząc bicie własnego serca. Niespodziewanie została złapana za oba ramiona, jakby ktoś nie chciał pozwolić jej na ucieczkę i ruch. W tamtej chwili uległa wrażeniu, że nie brakuje jej wiele do zawału i choć mogłaby przysiąc, że poczuła, jak coś ją złapało, to gdy tylko przeniosła wzrok na ręce, nic nie dojrzała i była wolna.
Blaine przyspieszył, gdy tylko usłyszał krzyk rówieśniczki. Sam nie czuł przerażenia, ale mimo wszystko wolał zakończyć to przedstawienie, jakie zapewniła im Josephine, chociażby ze względu na Alice. Stanął wreszcie tuż przy staruszce, która trwała w bezruchu, jakby całkowicie uszło z niej życie. Brunet skrzywił się i niepewnie przemówił do kobiety, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Była jak pusta skorupa. W ogóle się nie poruszała, a spojrzenie brązowych oczu było całkowicie pozbawione wyrazu, jakby należało do trupa.
- Przerwij już to - powiedział do niej głośno, łudząc się, że nie dosłyszała jego słów. Jednak mimo wszystko nie spotkał się z żadną reakcją. - Hej! - krzyknął do niej głośniej
- Salvas. Salvas me - wypowiedziała cicho i niewyraźnie pod nosem. Chłopak podszedł nieufnie jeszcze bliżej i powtórzył polecenie dosadniej
- Przerwij to - rzekł, a staruszka uniosła głowę. Zadarła podbródek ku górze, by móc spojrzeć w oczy zdecydowanie wyższego nastolatka, choć jej brązowe oczy wciąż pozostawały pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.
- *Ignis - powiedziała głosem, który wydawał się do niej nie należeć, jakby była opętana. W tej samej chwili chwyciła rękę nastolatka, a jej oczy błyskawicznie stały się całkowicie białe, tracąc źrenice i tęczówki. Brunet drgnął, jakby coś w niego wstąpiło, po czym zamarł.
W jego głowie pojawiło się na raz wiele obrazów. Widział czarne, niewielkie sylwetki, które były pożerane przez płomienie. Słyszał krzyk i płacz, czuł niezwykle potężny żar, choć to wszystko było jedynie obrazem, który powstał w jego umyśle.
- Ogień idzie przed Jego obliczem i pożera dokoła Jego nieprzyjaciół - usłyszał staruszkę, jakby wdrążyła w tą iluzję samą siebie, bo choć mógł przysiąc, że słyszy jej głos, to ona tak naprawdę nie odezwała się słowem. Wciąż trzymała chłopaka, który widział stale to samo. Płomienie wiły się wściekle wokół jednej z postaci, nie wyrządzając jej najmniejszej krzywdy. Owa postać będąca bezosobową czarną sylwetką zyskała niespodziewanie uśmiech. Makabryczny, szeroki uśmiech na tle szalejącego ognia.
- Blaine! - uwolniła chłopaka od iluzji i ręki Josephine. Kobieta wybudziła się z transu, tak samo jak i on. Zaczęła spoglądać na nastolatków ze zmieszaniem, podczas gdy Alice pociągnęła bruneta zmuszając go, do zrobienia kilku kroków do tyłu. Cofnęła się wraz z nim, zwiększając odległość od staruszki. Spojrzała na niego zmartwiona, dostrzegając u niego podobny wyraz twarzy, jaki miał w czasie pierwszej pełni, w której brała udział. - Blaine - zwróciła się do niego lekko go szturchając z nadzieją, że dzięki temu się otrząśnie. - Co ty mu zrobiłaś!? - zapytała wściekle
- Otworzył umysł. Sam jeden wie, co ujrzał - odparła, a jej oczy wróciły do normy. Nagle złapała się mocno za głowę pojękując z bólu. - Znowu... - wymamrotała, a nastolatka nie wiedziała, jak ma zareagować. Machnęła dłonią przed twarzą bruneta
- Ocknij się! - rzuciła płaczliwie. Nagle chłopak zamknął gwałtownie oczy łapiąc się za głowę i uchylił się nieznacznie na nogach. Miał wrażenie, jakby jego czaszka miała zaraz eksplodować. Bez namysłu dziewczyna stanęła naprzeciw niego, czując narastający niepokój i obawy.
- Szlag - warknął pod nosem
- Nic ci nie jest?
- Nie, nic - odparł, choć nie zabrzmiał ani trochę przekonywująco. Powoli się wyprostował, wciąż jednak czując ból przy najmniejszym ruch. Spojrzał na kobietę, która padła na podłoże. Siedziała z opuszczoną głową, zwijając się z cierpienia.
- Proszę pani... - zwróciła się do niej, lecz nie doczekała się jakiegokolwiek odzewu z jej strony. Nieśmiało zrobiła krok w jej kierunku, ale rówieśnik od razu ją zatrzymał
- Lepiej nie - rzucił w przestrodze, więc nie pozostało im nic innego, jak czekać, aż kobiecie uda się zapanować nad wizjami. Raz jeszcze jej oczy stały się całkowicie białe, zwiastując, iż moc ją zdominowała, tworząc kolejne wizje. Cała drżała, a jej głos wydał się płaczliwy
- Wymierz mi, Boże, sprawiedliwość i broń mojej sprawy przeciw ludowi, co nie zna litości; wybaw mnie od człowieka podstępnego i niegodziwego - mówiła do samej siebie szeptem, choć dla nastolatków jej słowa były niewyraźne i zlewały się na tyle, że usłyszeli jedynie niejasne majaczenie, jakie ostatecznie zastąpił w końcu głośny szloch. Nagle zamilkła i zamarła w całkowitym bezruchu. Po chwili, bardzo powoli, odsunęła dłonie od głowy. Zaczęła ją stopniowo unosić podążając wzrokiem po sylwetkach łowców, aż dotarła nim na wysokość ich głów. Wpatrywała się w nich z przerażeniem, zalana łzami. Blondynka ostrożnie się zbliżyła i ukucnęła przed kobietą, spoglądając na nią z żalem i współczuciem.
- Już w porządku? - zapytała troskliwie. Rozmówczyni przerzuciła w popłochu wzrokiem po otoczeniu, jakby obawiając się, że coś czyha w pobliżu. - Co widziałaś?
- Wiele - odpowiedziała krótko, na co nastolatkowie odpowiedzieli pytającym spojrzeniem. - Wiele wizji, wiele dróg, a każda wciąż pozostaje dla nas otwarta. Jaka zostanie obrana, zadecyduje o dalszym losie ludzkości - mówiła nieustannie przerzucając wszędzie wzrok
- Ale coś cię musiało tak wystraszyć, więc co takiego widziałaś? - dopytywała się. Kobieta spojrzała na nastolatkę, która wówczas dostrzegła w jej oczach olbrzymią trwogę
- Apokalipsa - wykrztusiła z trudem, roniąc kolejną łzę. Była niezwykle roztrzęsiona, cała drżała, a w oczach tlił się ogromny lęk. Milczała, próbując pozbierać myśli i się uspokoić. Wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów. - Widziałam wiele linii czasu, odmienne wizje przyszłości...
- I? - wtrącił się do rozmowy, zaniepokojony stanem rozmówczyni i jej słowami
- Widziałam wizję, w której nie udaje wam się pokonać Jokera - oznajmiła wielce roztrzęsiona. - Jeśli tak się stanie... będzie to oznaczało apokalipsę. Nastąpi czas zniszczenia i chaosu. Zwycięstwo Czerwonego będzie oznaczać katastrofę - oznajmiła z całkowitą powagą. Alice spojrzała porozumiewawczo na bruneta
- Nie martw się, nie nadejdzie taka przyszłość - spróbował uspokoić rozmówczynię. - Pokonamy Jokerów
- Ta wizja, którą nam przedstawiłaś... podobną widział tamten łowca? - zapytała po chwili nastolatka, a ta przytaknęła niechętnie
- Po tym, gdy ją ujrzał... Nie chce wziąć udziału w rytuale
- Ale to wszystko było dość niejasne. Co to miało w ogóle oznaczać?
- To nie była jedna przyszłość, lecz kilka, ale każda ma wspólny element - śmierć
- To znaczy, że...
- Tak. Ktoś umrze. Jeśli rytuał nie dojdzie do skutku, będzie to pierwszym krokiem na drodze ku apokalipsy, jednak każda linia czasu została naznaczona czerwienią - oznajmiła, powoli się podnosząc, a za jej przykładem poszła nastolatka. - Obawiam się tej wizji, lecz mniej, niż samej apokalipsy, więc jestem gotowa podjąć się ryzyka. Pytanie tylko, czy wy także?
- Odpowiedź jest raczej oczywista - rzucił bez namysłu. - Ale to będzie bez znaczenia, jeśli nie uda nam się spotkać z łowcą portali
- Uda wam się - odparła krótko, szybko ściągając na siebie uwagę nastolatków. - Przekonałam go do spotkania się z wami, albo to dopiero nastąpi... - oznajmiła nieco zmieszana, ale nim zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób, uniosła palec wskazujący, jakby wyrażając w ten sposób, by nie dali się jeszcze ponieść radości, gdyż nie skończyła. - Ale nie przekonałam i nie przekonam go do pomocy
- To i tak wiele - odetchnęła z małą ulgą
- Jutro w nocy, spotkanie u dziewczyny, u której ma się odbyć rytuał - oznajmiła bez emocji. - Jeszcze dziś spróbuję do niego dotrzeć. Jutro skontaktuję się z Dae Shimem. Wydaje mi się, że będzie chciał poznać te wizje oraz, że będzie wiedzieć, co z tym wszystkim zrobić - poinformowała rozmasowując skronie, czując jeszcze lekkie ataki podobne do migreny.
Nastolatkowie mogli wreszcie opuścić sen Josephine. Gdy tylko znaleźli się na korytarzu, raz jeszcze poczuli różnicę energii, lecz teraz była zdecydowanie bardziej odczuwalna. Zwłaszcza pulsujący ból głowy, który niespodziewanie ich dopadł i nie dawał spokoju. Widok stopniowo niszczonej białej przestrzeni, świadczący o wybudzeniu się, stał się dla nich ukojeniem. Mieli nadzieję, że opuszczając Wymiar Snów, opuści ich również ból. Wiedzieli jednak, że nawet jeśli przed nim uciekną, to nie uda im się uciec od tego, co ujrzeli we śnie łowczyni. Wizje, które szybko wryły się w ich umysły nie zamierzały dać o sobie zapomnieć.
Alice siedziała w zamyśleniu, jednocześnie przyglądając się Sharon, która przebywała za barierą. Brunet natomiast od kilku minut już tylko obserwował drzwi, wyczekując przybycia łowcy. Oboje milczeli od dłuższego czasu. Chłopak nagle potrząsnął głową, jakby w jakiś sposób miało to sprawić, że wyrzuci tym sposobem wspomnienie tego, co wcześniej ujrzał we śnie łowczyni.
- Ile jeszcze? - zapytał zirytowany, ulegając wrażeniu, jakby czekał na nieznajomego już całe wieki. Spojrzał po chwili kątem oka na Alice, tkwiąc w przekonaniu, że mimo wszystko ona była bardziej niecierpliwa od niego, a jednak teraz nie odzywała się słowem. - Mam nadzieję, że w ogóle przyjdzie. - westchnął, lecz i tym razem dziewczyna się nie odezwała, jakby głucha na jego słowa. Ostatecznie nastolatek usiadł obok niej, zostawiając w spokoju osłonę ciszy, jaka ich objęła.
Nie mógł wiedzieć ile minęło. Zdawał sobie sprawę, że pewnie mniej, niż mu się wydawało, ale mimo wszystko zaczynał wątpić w to, czy łowca w ogóle się pojawi. Spojrzał na rówieśniczkę, która już od jakiegoś czasu siedziała z opuszczoną głową, całkowicie nieobecna myślami.
- Alice - zwrócił się do niej, przywołując jej umysł z powrotem na miejsce. - Skoro i tak czekamy, to może potrenuj to wykrywanie energii, żeby nie marnować czasu siedząc bezczynnie? - zaproponował od razu wstając, więc łatwo można było wywnioskować, że było to raczej polecenie, aniżeli luźna sugestia.
- Niech będzie - odparła także zrywając się na równe nogi. Zamknęła oczy, ale tylko przez chwilę faktycznie próbowała wychwycić energię towarzysza. Szybko umysł odciągnął ją od trenowania, nasuwając wspomnienie poprzedniej wizyty u staruszki. Blaine spoglądał na dziewczynę z lekkim znudzeniem.
- I? - zapytał domyślając się, że szybko nie uzyska odpowiedzi odnośnie swojego położenia. Na dźwięk jego głosu podskoczyła i spróbowała czym prędzej wykryć jego energię
- Z prawej - rzuciła w pośpiechu
- Strzelasz - stwierdził od razu, bez chwili zastanowienia
- Nie prawda - prychnęła, lecz nie była zbyt przekonywująca
- Ah, tak? - zapytał podstępnie i szybko dostrzegł niepewny grymas na twarzy rozmówczyni. - O ile się nie mylę, to w ogóle nie widzisz mojej energii, więc co tu mówić o określeniu jej położenia - rzucił beznamiętnie, na co blondynka podejrzała nieśmiało jednym okiem chłopaka stojącego przed sobą
- Ups? - odparła wstydliwie i otworzyła oczy. Brunet westchnął zrezygnowany. - Wybacz, nie mogę się skupić - przyznała markotnie
- Coś się stało?
- Nie, ale... - spróbowała zebrać myśli, jakich nawałnica nie dawała jej spokoju. - Myślę o tej wizji dotyczącej rytuału. - przyznała, wnet twarz Blaine'a przybrała ponury wyraz. Obserwował dziewczynę w milczeniu, wyczekując, aż rozwinie wypowiedź. Dostrzegł w jej oczach obawy, choć ona niewątpliwie wolałaby nie okazywać tego, że ją dręczą. - Praktycznie nic z niej nie zrozumiałam - rzuciła ostatecznie, wpatrując się w bruneta, który szybko posłał jej podejrzliwe spojrzenie
- To cię tak dręczy? - zapytał nie wierząc w to
- To takie dziwne? - odparła uciekając błyskawicznie wzrokiem
- Nie, ale... - zaczął niepewnie. Rozmówczyni ukradkiem zerknęła na niego, jakby chcąc się upewnić, że wciąż znajduje się pod jego obserwacją. Nieśmiało odpowiadała na jego spojrzenie, wymieniali się nim przez chwilę, w której zdążyła dostrzec u rówieśnika zwątpienie
- Ale...? - doprosiła się o dokończenie wypowiedzi, ciągnięta swą ciekawością
- Ale nie to cię dręczy - doszedł do wniosku. Wyraz jego twarzy pozostawał ponury, choć dziewczyna doszukała się troski w tonie jego głosu
- Skąd wiesz? - zaśmiała się cicho, ze złudną nadzieją, że może to jakoś wpłynie na atmosferę, która była dość smętna. Nastolatek wzruszył jedynie ramionami
- Po prostu wiem - odparł nie potrafiąc tego wytłumaczyć. - Więc? - zapytał raz jeszcze. Blondynka opuściła wzrok markotniejąc
- Trochę się boję - przyznała wstydliwie
- Tej wizji? - przytaknęła
- I tego, co się wydarzy w czasie tego całego rytuału - dodała do wypowiedzi rówieśnika. Niespodziewanie na jej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. - Pewnie masz mnie za tchórza - rzuciła żartobliwie, uznając to za jedyny ratunek od ponurego nastroju
- Każdy się czegoś boi - odpowiedział ze spokojem, robiąc kilka kroków w kierunku drzwi
- Nawet ty? - utrzymywała na siłę wesoły ton, co w ostateczności nie sprawdzało się najlepiej, a jej pytanie zabrzmiało tak, jakby wpadło na rozwidlenie dróg, z czego jedna prowadziła do sarkazmu, a druga do niedowierzania
- Nawet ja - wciąż sprawiał wrażenie markotnego. Blondynka stanęła obok rozmówcy, odrzucając dalsze próby wciągnięcia go w żartowanie i pozostawiając ostatecznie poważną atmosferę.
- Naprawdę? - zapytała z ciekawością i nutką niedowierzania
- Boję się wielu rzeczy - przyznał szczerze, wywołując u rówieśniczki małe zaskoczenie. Zerknęła na niego badawczo kątem oka
- Na przykład? - postanowiła zaryzykować, podejmując się próby dowiedzenia się czegoś więcej. Chłopak wciąż parzył ślepo przed siebie, jakby pozostawał w zamyśleniu
- Boję się, że mama James'a umrze. Boję się, że James i Karen się przebudzą. Boję się, że cały nasz plan pokonania Jokera się nie uda, że polegniemy... - wyznał gorzko, jednocześnie tocząc wewnętrznie sam ze sobą bój o to, czy aby na pewno powinien powiedzieć o tym, o czym od lat próbował zapomnieć. - A najbardziej chyba boję się, że... - urwał wypowiedź milknąc. Dziewczyna wpatrywała się w niego wyczekująco, aż czuł na sobie jej wzrok.
- "Że"? - odezwała się nieśmiało. Brunet spojrzał na nią i aż drgnęła dostrzegając ból w jego oczach
- Że cię skrzywdzę  - dokończył ostatecznie, wpatrując się w nią, aż w końcu odbiegł spojrzeniem. Jednak Alice stanęła przed nim, nie pozwalając mu na to. Zauważył u niej zmartwienie i zakłopotanie
- Dlaczego miałbyś mnie skrzywdzić? - zapytała nic z tego nie rozumiejąc, lecz nie prędko brunetowi udało się wykrztusić z siebie odpowiedź. Nie miał nawet pojęcia, jak zacząć.
- Gdy jechaliśmy do Dae Shima, oznajmiłem ci, że będę musiał ci coś powiedzieć. Coś ważnego - przypomniał szybko, na co nastolatka przytaknęła dając znak, że pamięta. - Znałem wielu łowców. - przyznał naprawdę nie wiedząc, jak powiedzieć o czymś, co tak bardzo pragnął wymazać ze swych wspomnień. Westchnął ciężko, ale nastolatka wciąż czekała na jego wypowiedź. - Przebudziłem się będąc dzieckiem, ale nie byłem sam. Znałem wielu łowców, którzy byli takimi samymi smarkaczami jak ja, wśród nich był chociażby Matt. Znaliśmy się także poza Wymiarem Snów i przyjaźniliśmy się, jednak...
Chłopiec ze spokojem stanął przed drzwiami, prowadzącymi do Tego snu, nie wiedząc jeszcze, co w nim zastanie. Jedyne czego się spodziewał, to spotkania z resztą łowców. Chwycił śnieżnobiałą klamkę i otworzył przejście, po czym wreszcie wszedł do środka. 
Spodziewał się ujrzenia białej przestrzeni, w której zebrała się grupka dzieciaków. Zastał to wszystko, lecz nieco inne, niż to przewidywał. 
- Blaine, co tak długo!? - zawołał niezwykle wesoło Matt, trzymając w dłoniach zakrwawione bronie. - Ominęła cię zabawa - dodał, lecz te słowa już nie były w stanie dotrzeć do bruneta, będącego w niewyobrażalnym szoku. 
Po otoczeniu porozrzucane były zmasakrowane, dziecięce ciała. Widział przyjaciół, jak leżeli w kałużach krwi, spoczywając w różnych miejscach, niekiedy jeden przy drugim. Niektórzy pozbawieni kończyn, inni pocięci tak głęboko i dotkliwie, że na wierzch wyłaniały się ich wnętrzności. Na ciele każdego istniał ogrom szkarłatnych strumyków. 
Blaine pobladł, padł nieprzytomnie na kolana nie wierząc w to co widzi. Chociaż wszystkie zmysły potwierdzały, że to prawda, to jednak część umysłu wypierała się tego, nie chcąc przyjąć do wiadomości, iż oto ma przed sobą już nie swych znajomych, a jedynie ich martwe ciała. Żadna pełnia i żaden upiór nie wywołały u niego takiego wstrząsu. 
- Blaine... - usłyszał głos należący do jednej z ofiar, który natychmiast ożywił jego puste spojrzenie dając promyk nadziei, że może jednak to wszystko jest tylko złą iluzją. Od razu wbił wzrok w przybitego do ziemi chłopca, który na swych plecach miał stopę Matta, nie pozwalającą mu się podnieść. 
- Cii... - rzucił łowca z mocą piorunów, unosząc nogę. Jednak szybko opuścił ją z powrotem, tyle, że teraz ustawił ją tuż nad głową ofiary, która jeszcze żyła. - Po prostu zgiń. - powiedział niezwykle sympatycznym głosem, który jednak został zagłuszony przed wrzask dziecka. 
Brunet zrobił wielkie oczy. Nie był w stanie się otrząsnąć. To wszystko było dla niego po prostu nierealne. To się nie mogło dziać. Szlochanie zaczęło docierać do jego uszu z różnych stron, ale każdy dźwięk wydawał mu się odległy, praktycznie niesłyszalny. Wszystkie przebijał dźwięk serca, które biło w jego klatce piersiowej tak mocno, że sprawiało wrażenie, jakby miał do czynienia z uderzeniami potężnego młota, oddawanymi w jego ciało. 
- Blaine, uciekaj! - krzyknęła dziewczynka, na co Matt jedynie westchnął i rzucił w jej kierunku naelektryzowany Sai. Momentalnie zaczęła wrzeszczeć. Mimo to, Blaine już nic z tego nie słyszał. Nic już do niego nie docierało. Stawał się coraz bardziej odległy tak samo, jak to miejsce dla niego. Jego umysł od tego uciekał 
- Hej, mówię do ciebie! - krzyknął głośniej Matt, w wyniku czego chłopiec uniósł wzrok, wbijając go w łowcę. - Rany, weź się w garść. - prychnął od niechcenia. - Przecież nie masz się czym tutaj przejmować. Dołączysz do nich. - wzruszył ramionami. - Bo wiesz, najlepszego przyjaciela zostawiłem sobie na sam koniec - dodał z szerokim uśmiechem i towarzyszącą mu stale radością. 
Brunet zaczął powoli się podnosić, ale robił to nieświadomie. Jego już nie było. Machinalnie wstał na proste nogi. Nic nie słyszał, choć był przekonany, że dźwięki wciąż się noszą po tej przestrzeni - krzyki i szlochy niedobitych ofiar, które na pewno lada moment zostaną trupami jak większość obecnych. Nie docierały do niego żadne myśli. Już nie myślał, bo umysł uciekł od tego miejsca i tego zdarzenia. Oczy gdzieś spoglądały, ale nic nie widział. Patrzyły przeraźliwie pusto na Matta, choć Blaine nic nie widział. 
Bo Blaine'a już nie było. 
Alice cała drżała po samym słuchaniu o tym wspomnieniu. Nie potrafiła wyobrazić sobie takiej sytuacji. To było dla niej zbyt nierealne, tak jak było to wtedy nierealne dla Blaine'a. Wpatrywała się w rozmówcę, który nagle urwał, opuszczając wzrok - ponury jak nigdy.
- Matt ich wszystkich zabił? - zapytała nie mogąc w to po prostu uwierzyć. Jej umysł nie chciał tego zaakceptować, nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Jednak brunet ku jej zaskoczeniu zaprzeczył
- Nie zabił wszystkich, ale wszyscy tej nocy umarli. Wszyscy poza mną i Mattem - powiedział i raz jeszcze zrobił dłuższą pauzę
- Nie rozumiem... - a raczej nie chciała rozumieć. Pragnęła, by cała ta historia okazała się kłamstwem, ale wiedziała, że nim nie jest
- Ja ich zabiłem
Nie było go, jego jaźń zdążyła uciec. Pozostała cielesna powłoka wydająca się być wyzbyta z duszy. 
Chłopiec stał w bezruchu, nie reagował na żadne bodźce. 
- Skoro tak, to teraz zajmę się tobą, a tych tutaj dobiję później - uznał bez wzruszenia Matt, ale rozmówca nie reagował. 
Nie czuł nic. Ani strużek łez, jakie przecinały jego dziecięcą twarz, ani tego jak się poruszał. 
Nie słyszał nic. Ani płaczów i krzyków rannych, ani słów padających z ust drapieżcy. 
Nie był świadomy niczego. Ani tego, że właśnie zmierza w kierunku Matta, ani tego, że zaczął tworzyć ogień. 
Towarzyszyło mu tylko i wyłącznie jedno - niewyobrażalny gniew. Nie strach, smutek, czy może żal. Czuł wściekłość. Poczuł nienawiść. Tylko silne uczucie zdawało się napędzać tą pustą powłokę. 
Nie był już dzieckiem. Nie wydawał się być nawet człowiekiem. Nie wyglądał jak on, nie zachowywał się jak on. Był jak demon. Był demonem, o demonicznych oczach, w których można było dostrzec chęć mordu 
Mówił spokojnie, choć widać było po nim, że opowiadanie tego wszystkiego wcale nie było proste. Alice patrzyła na niego z przerażeniem, ale wywołało je całe zajście, jakie brunet przedstawił, a nie jego osoba. Mimo to, on tego nie wiedział. Chłopak sam uznawał się w tamtej chwili za potwora.
- Nie panowałem wtedy nad sobą, nawet w najmniejszym stopniu. Byłem po prostu jak opętany. Moc, gniew, czy coś jeszcze innego, przejęło nade mną kontrolę. Wyszło na wierzch, mnie wtrącając tak głęboko do środka, że nawet gdybym próbował stamtąd cokolwiek zdziałać, to nie byłbym w stanie. To się skończyło dopiero w momencie, gdy straciłem energię. Wtedy wróciłem, wszystko do mnie dotarło. Pojąłem, co zrobiłem i co się wydarzyło
Płomienie były absolutnie wszędzie. Zwykły sen już nie przypominał jasnej przestrzeni, wyglądał jak prawdziwe piekło. Biel odeszła w zapomnienie. Nastał mrok, któremu towarzyszył potężny żar. Matt już nie był w stanie dłużej ani uciekać, ani walczyć. Przegrał i zdawał sobie z tego sprawę, choć nie mógł się z tym pogodzić. Kolejny cios był tak bolesny, że miał problemy z podniesieniem się po nim. Ledwie wstał z powrotem na nogi. Całe jego ciało było pokryte ranami od cięcia i oparzeń. Skończyło się, ujrzał demona, który szykował się do zadania najsilniejszego ze swych ataków. Nie mógł przed nim uciec, a jednak przeżył. 
Nadszedł atak o niezwykle niszczycielskiej sile. Wszystko dookoła wybuchnęło, jak za sprawą potężnej bomby niosącej fale płomieni. Żar się wzmógł, a ogień szalał pochłaniając wszystko dookoła. Jednak demon dostrzegł wroga, którego ni stąd ni zowąd spowiła bariera. Chciał raz jeszcze przypuścić atak na ofiarę, atakować tak długo, aż wreszcie zabije drapieżcę, ale nie był już w stanie. Po tym ciosie nie mógł się ruszyć, przekroczył swój limit. Matt wykorzystał okazję i uciekł za snu, podczas gdy chłopiec odzyskał swą formę i padł z wycieńczenia na podłoże. 
Ogień zniknął, a Blaine wrócił. Dopiero wtedy dotarło do niego, co przed chwilą się wydarzyło. Padł na podłożę całkowicie pozbawiony energii. Ostatkami sił spojrzał na otoczenie. Dostrzegł ciała poległych, które zostały całkowicie spalone. On je spalił. Tak samo jak spalił żywcem przyjaciół, których ostatecznie nie zabił Matt. 
Westchnął ciężko, stale unikając spotkania się spojrzeniem z rówieśniczką, która zaniemówiła.
- Chciałem pomścić przyjaciół. Chciałem uratować tych, którzy jeszcze żyli. Ostatecznie wszystko spłonęło, bo nie potrafiłem nad sobą zapanować. - powiedział zastanawiając się, jak bardzo musiało to zmienić zdanie Alice o nim, ale obawiał się spojrzeć jej w oczy. Jednak ostatecznie odważył się umiejscowić wzrok w rówieśniczce. Była przerażona, spoglądała na niego przeszklonymi oczami nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa. Poczuł wewnętrznie jeszcze większy ból, który przyjął ze spokojem uznając, że przecież zasłużył na to - na wszystkie przeraźliwe, bądź pogardliwe spojrzenia i niechęć do jego osoby. - To było bardzo dawno temu, choć nie byłem świeżo upieczonym łowcą. Teraz mam większą kontrolę nad mocą, ale... - zaczął, lecz coraz trudniej było mu ubrać myśli w słowa. - Gdy przyszedłem do tamtego snu, niektórzy jeszcze żyli. To ja ich zabiłem. - nie miał zamiaru się tłumaczyć. Sam uznawał się za winnego tej zbrodni i nie zamierzał się tego wypierać. Miał krew na rękach i nie była to tylko krew należąca do drapieżców, jacy go próbowali zabić. Miał na sumieniu przyjaciół, czego sobie nigdy nie wybaczył. Chciał o tym zapomnieć, ale to nie było możliwe.
Westchnął ciężko i przyłożył dłoń do twarzy, zamykając jednocześnie oczy, próbując uporządkować wszystko w głowie, choć prawda była taka, że nie potrafił. Wreszcie uniósł powieki raz jeszcze spoglądając na wstrząśniętą tą historią dziewczynę.
- Dlatego jeśli zauważysz, że sprawy przybierają zły obrót, że tracę nad sobą panowanie, to po prostu uciekaj, bo nie chcę cię skrzywdzić - powiedział boleściwie i opuścił wzrok, po czym nastała chwila całkowitego milczenia. Ciężka, nieznośna w tamtej chwili dla niego cisza, której nie mógł przełamać. Wydawał się wobec niej bezsilny, więc niechętnie pozwalał, aby trwała
- Nie zrobisz mi krzywdy - usłyszał wreszcie głos nastolatki i choć powiedziała to spokojnie, brunet poczuł lekkie zdenerwowanie. Wbił w nią wzrok, ale wciąż milczał. - Nie zrobiłbyś tego - stwierdziła z całym przekonaniem, jakiego on nie mógł zrozumieć. Podniósł gwałtownie dłoń na wysokość swoich ramion, którą od razu spowił płomień
- Na pewno nie świadomie, ale co z tego? - odparł ponuro. - Wystarczy, że stracę panowanie nad mocą, wpadając w szał i co wtedy? - mówiąc to, ogień spowijający jego dłoń buchnął gwałtownie żarem, jakby na potwierdzenie tych słów.
- Nie stracisz panowania - powiedziała niewzruszona tym pokazem, a nawet podeszła bliżej
- Już raz to się stało - rzucił już spokojniej, wpatrując się w niebieskie oczy rozmówczyni, w których nie dostrzegał już strachu. Ona jednak wciąż widziała w szarości cierpienie.
- Ale się nie powtórzy - zapewniła, jakby faktycznie mogłaby mu to zagwarantować. Stanęła tak blisko niego, że stykali się czubkami butów.
- Nie możesz mieć pewności - odparł wpatrując się w rozmówczynię. Ta uniosła rękę, po czym posłała ją w kierunku ognia. Płomień się wzburzył, a mimo to nastolatka bez cienia zawahania wsunęła w niego rękę. Ze spokojem przyłączyła delikatnie palce do sztywno zgiętych palców chłopaka, które jakby za sprawą jej dotyku poddały się i wyprostowały. Przyłożyła dłoń do dłoni Blaine'a, wydawała się taka mała w porównaniu do jego. Obie spowił płomień, ale dziewczyna czuła tylko lekki żar, który nie wyrządzaj jej nawet w najmniejszym stopniu krzywdy.
- Czuję ogień, ale nie robi mi krzywdy i jeszcze nigdy mi jej nie wyrządził, nie twój - powiedziała utrzymując wciąż wymianę spojrzeń, którą ani myślała przerwać. Nawet gdyby chciała, to nie potrafiła. Czuła się uwięziona przez szare spojrzenie rówieśnika, jakie ją hipnotyzowało, nie pozwalając już uciec. Lecz on czuł to samo. Patrzył głęboko w jej oczy, zatopiony w niebieskiej barwie, nie mogąc i nie chcąc od niej odejść.
- Bo teraz nad nim panuję - zwrócił jej uwagę, na dowód swych słów zmniejszając i zwiększając płomień. - Ale jeśli stracę nad nim kontrolę... - nie chciał nawet dokończyć tego zdania. Nie chciał nawet myśleć o tym, chociaż musiał. Szybko poczuł jak Alice wsunęła między jego palce swoje. Poszedł za jej śladem, spletli dłonie i na moment zamilkli. Ich serca, jakby w jednym rytmie, zaczęły bić szybciej
- Nie stracisz - powiedziała z całym przekonaniem
- Jak możesz być tego taka pewna?
- Po prostu cię znam i ci ufam - odparła, a ten zamilkł na dłuższą chwilę
- A co jeśli ja sam sobie nie ufam? - zapytał smutno
- Masz mnie - odpowiedziała spokojnie, wprawiając nastolatka w małą zadumę. Poczuła, jak zaciska mocniej uścisk, w którym trzymał jej dłoń, zrobiła to samo.
- Sądzisz, że uda ci się ujarzmić ogień? - uśmiechnął się i jeszcze trochę zbliżył się do dziewczyny. Już czuli na skórze swoje oddechy. Dziewczyna nawet była w stanie odrobinę wyczuć energię rówieśnika, która wydawała się niemal tak samo niespokojna, jak jej.
- Spróbuję - również się uśmiechnęła. - Będę próbować, aż do skutku - dodała, po czym raz jeszcze zamilkli. Po ciele dziewczyny przebiegł już po raz kolejny przyjemny dreszcz. Blaine zaczął opuszczać rękę, ale nie uwolnił dłoni Alice z uścisku. Obie opadły w dół, wciąż splecione palcami, stale spowite płomieniem, a w tym czasie chłopak zaczął zmniejszać, już i tak niewielki dystans, jaki dzielił ich twarze. Zaczął przymrużać oczy, ona uczyniła to samo, odrobinę unosząc podbródek. Poczuła rosnące podniecenie, jakie ją ogarnęło. Rozchyliła nieznacznie wargi, gdy usta chłopaka były już tuż przy nich.
- Wybaczcie, że tyle czekaliście! - okrzyknął łowca, który wreszcie stawił się na spotkanie dokładnie w chwili, kiedy ci byli niezwykle bliscy złączenia się w pocałunku. Blaine zatrzymał się, gdy tylko usłyszał łowcę, natomiast speszona blondynka szybko odsunęła się od nastolatka, zalana całkowicie rumieńcem. Płomień zniknął, dłonie się rozłączyły, a mężczyzna wpatrywał się w nastolatków z zażenowaniem. - Przeszkodziłem!? Boże, przepraszam! - okrzyknął i naprawdę było mu z tego powodu przykro.
- Ty jesteś tym łowcą z mocą portali? - zapytał szorstko, na co ten przytaknął. Nastolatka wbiła z niedowierzaniem wzrok w łowcę, a jej zawstydzenie szybko zostało przegnane przez duży szok.
- Niemożliwe... - wydusiła z siebie nie wierząc własnym oczom
- Alice, nie rób takiej zdziwionej miny - machnął ręką
- Pan William... - wykrztusiła wreszcie, choć z trudem
- We własnej osobie - ukłonił się teatralnie. - Spóźniony, ale obecny na spotkaniu - dodał wesoło, a blondynka nie mogła wyjść z szoku.




*Salvas - (łac.) oszczędź
*Ignis - (łac) ogień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine