środa, 1 kwietnia 2015

Sen jedenasty - Ryzyko

Alice i Lucas przebywali wciąż w śnie Ellen C. Miller. Nastał moment ciszy. Blondyn niepewnie zaczął opowiadać swoją historię.
- To wydarzyło się jakieś pół roku temu...
> RETROSPEKCJA <
Po upiorze została jedynie ciemna szata, która szybko opadła na ziemie. Chłopiec podniósł radośnie perłę.
- Tato, mam ją! - oznajmił równie wesoło. Od razu podbiegł do mężczyzny, który mu towarzyszył. Czarnowłosa postać z delikatnym zarostem ułożyła rękę na głowie dziecka i potargała go.
- Dobrze się spisaliśmy - powiedział, po czym poprawił wąskie okulary korekcyjne, których szkła przysłaniały jego piwne, małe oczy. Przez ten gest dziecko uśmiechnęło się jeszcze szerzej. W końcu oboje wyszli z pomieszczenia. Znaleźli się na długim, opustoszałym korytarzy wypełnionym drzwiami i pustą przestrzenią.
- Kiedy pójdziemy walczyć z jakimiś silniejszymi potworami? - zapytał z nadzieją w głosie chłopiec. Jego spojrzenie w wystarczającym stopniu błagało o chociażby jedną potyczkę z potężnym przeciwnikiem. Rodzic mimo wszystko nie był co do tego przekonany. Jego twarz wydawała się zawsze być niezwykle przyjazna. Nieznajomi od razu brali go za osobę dobrą i życzliwą. Tym razem jednak dobroć zostało przysłonięte przez targającą niepewność i zmartwienie.
- To nie jest dobry pomysł, jest zbyt duże ryzyko
- Ale tato, te perły w coraz mniejszym stopniu uzupełniają nasze wskaźniki! - oburzył się. Była to absolutna prawda, z której obaj zdawali sobie sprawę. Co więcej perłami musieli się dzielić przez co ciągle byli blisko granicy. Nadrabiać to mogli jedynie ilością pokonanych stworów, ale to zajmowało dość sporo czasu, a korzyści były coraz mniejsze. Czarnowłosa postać podrapała się po głowie przy tym starając się podjąć w końcu ostateczną decyzję. Lucas złapał jego drugą dłoń. Uparty jak mało kto. Szybko się uczył i był dość zdolny, a i pewności siebie nie można było mu odmówić, choć przez to bywał porywczy. Czy poradziłby sobie? Łowcą był ledwie kilka miesięcy, a już dobrze mu szła współpraca w trakcie bitwy.
- Dobrze, niech będzie - rzekł przegrany. - Tylko nie zbyt silnego, zgoda? - blondyn odpowiedział na to okrzykiem radości. Zaczął uważnie przyglądać się wszystkim klamką szukając ciemniejszej niż te, które zwykle wybierali. W końcu dotarli. Stali przed wejściem do snu Marica W. Hamiltona. Czekało ich trudniejsze starcie niż zwykle. Podekscytowany chłopiec wbiegł do środka, a zaraz za nim Johnson zachowujący ostrożność.
- Gdzie ten potwór? - pytał radośnie pełen energii. Wciąż był dzieckiem, które nie wszystko rozumie. Nie zdawał sobie między innymi sprawy z niebezpieczeństwa, z którym się wiąże ta walka. Biegał po pustej przestrzeni wypatrując wroga
- Lucas, uspokój się! - powiedział stanowczo. W tamtym momencie nastąpiły zmiany. Podłoże, które wydawało się nie istnieć, przybrało formę. Przedtem można było mieć wrażenie, iż chodzi się po szybie, pod którą nie ma nic poza pustą białą przestrzenią. Tak zawsze było. W każdym śnie, w którym bywali mogło się wydawać, że chodzi się w powietrzu, w całkowitej pustce. Teraz to się zmieniło. Po podłożu przejechało kilka linii. Kilka wzdłuż i wszerz. Niektóre, z powstałych przez to kwadratów przybrały czarny kolor, inne umocniły swą biel.
- To... to szachownica - stwierdził niepewnie
- Tato, co się dzieje!? - zapytał przerażony chłopiec ostrożnie idąc do opiekuna
- Spokojnie. Już ci to chyba kiedyś mówiłem. Te silniejsze potwory są w stanie wpłynąć na otoczenie i je zmienić. Mają większą moc, więc mogą manipulować snem śniącego, by dopasować sobie teren. Ten zmienił tylko podłogę, więc może nie będzie tak źle
- Ale dlaczego akurat szachy? - dopytywał będąc już tuż obok
- Cóż... nie mam pojęcia - odparł z żałosnym uśmiechem
- Jak to!? Ty nie masz pojęcia!? - zdziwił się przekonany o rozległej wiedzy ojca na temat tego świata. Nim jednak doczekał się odpowiedzi, między nimi wielki miecz sunął się i uderzył o ziemię. Obaj szybko się odsunęli. Czarna istota na wielkim koniu w tym samym kolorze uniosła swą broń. Wierzchowiec wbił czerwone, krwiożercze spojrzenie w mężczyznę po czym ruszył galopem.
- Lucas! - krzyknął. Jego wyraz twarzy stał się śmiertelnie poważny. Uchylił się nieco w kolanach przywołując kartę Jokera.
- Wiem! - odparł jakby zdenerwowany, chociaż w istocie targała nim niemal całkowita dezorientacja. Gdy tylko złapał w dłoń swoją broń, stał już pewnie i dumnie. Zamknął jedno oko, a drugim starał się dokładnie wycelować. Wziął zamach i rzucił przed siebie drewniany bumerangiem. W locie zmienił kolor z ciemnego brązu na granatowy. Materiał, z którego broń była wykonana również się zmieniła, teraz połyskiwała, jakby była z jakiegoś metalu. Oręż zaczął latać wokół przednich nóg konia wytwarzając linę. Nim zwierze dobiegło do Johnsona, padło na ziemię przez to, iż związano jego kończyny. Czarnowłosy łowca rzucił w niego niewielką kulę. Rycerz z mieczem zeskoczył z konia. Przedmiot po zetknięciu z wierzchowcem zamknął go w ciasnej klatce. Bestia wydała żałosny skowyt. Klatka zaczęła się coraz bardziej zmniejszać powoli miażdżąc wroga.
- Załatw tego z mieczem - wydał polecenie do chłopca. Ten rzucił ponownie bronią, która chwilę temu do niego wróciła. W trakcie lotu wysunęły się ostrza, które doprowadziły do odcięcia głowy rycerzowi w chwili, gdy ten próbował zaatakować osobnika w okularach.
- I tyle? To było proste - oznajmił chłopiec. Kiedy zrobił krok nastąpił wybuch. Odrzucił go nieco dalej. Obolały leżał na ziemi powoli się podnosząc
- Lucas, nic ci nie jest!? - zapytał przerażony rodzic
- Boli! - wrzasnął powstrzymując się od płaczu. - Chyba mam coś z ręką - dodał zdając sobie sprawę, że przez to będzie wolniej atakować. - Dobrze, że jestem oburęczny - dodał chociaż nie bardzo go to pocieszyło.
- Chyba to przez to, że poszedłeś po skosie. Możliwe, że panują tu zasady jak w grze w szachy - wyjaśnił wysilając swój mózg. - Chyba jeszcze nie pokonaliśmy stwora
- Jak to? Przecież trafiłem - oburzył się i zrobił naburmuszoną minę
- To był tylko jego pionek - rzekł uważnie się rozglądając. Nagle z białej płytki wynurzył się niewielki żołnierz. Był cały biały, zupełnie jakby go oblano farbą tego koloru. Uniósł cienkie ostrze na wysokość ramion, a jej koniec skierował w stronę chłopca, będącego nieco dalej. Nim jednak zdążył zrobić krok został uwięziony w klatce, która błyskawicznie go zniszczyła.
- Wstawaj szybko Lucas! Jeśli dobrze myślę to musimy zniszczyć wszystkie pionki, by załatwić stwora - oznajmił. Na planszy pojawiło się jeszcze więcej wrogów. Chłopiec się podniósł i wziął zamach lewą ręką. Bumerang przybrał barwę srebrną, wyglądał jak zgięty sztylet. Bez problemu przepołowił trzej żołnierzy. Wracając przybrał z powrotem swoją pierwotną postać i wylądował w dłoni blondyna. Jednak pojawiali się kolejni rywale.
- Wolę warcaby! - krzyknął smutno.
Walka trwała dość długo, ale Millerowie sukcesywnie unicestwiali wrogów. Postacie odpowiadające za wieże, czy też gońce były znacznie potężniejsze, ale i one w końcu zostały pokonane. Chłopiec prawdę mówiąc dobrze się bawił. Pionków może i było wiele, ale nietrudno było je zniszczyć. 
- Czas na króla i królową - oznajmił zmęczony łowca. Przez krótką chwilę panował spokój. Przez ciszę, która nastała dokładnie było słychać ciężki oddech piwnookiego. - Starzeję się, nie ma co. Nawet jeśli to Wymiar Snów - parsknął cicho pod nosem prostując się. Niespodziewanie zaczął rozprzestrzeniać się kłąb dymu, a z jego źródła powoli kroczyła postać. Hetman zawitał na pole przysłonięty ciemnym obłokiem. Kiedy tylko opadł, Millerowie uważnie przyjrzeli się przeciwnikowi. Chociaż dotychczas walczyli zarówno z pionkami białymi, jak i czarnymi, to teraz wróg był pomieszany, jakby na znak, że prezentuje oba te kolory. Sylwetka w niewielkim stopniu przypominała ciało kobiety, gdyby nie fakt, iż było potwornie wychudzone, a kończyny wyglądały jak cienkie gałęzie. Brzuch wydawał się być pusty - pozbawiony żeber i wszelkich wnętrzności, grubością podobną raczej do grubości szyi. Z tego smukłego kawałka ciała kreatury rozkładał się długi kawałek sukni, a przynajmniej miało się wrażenie, że tym właśnie jest. Czarna kreacja w białe kwadraty ciągnęła się aż do podłoża. Na niej stwór ułożył dłonie o długich palcach i jeszcze dłuższych szponach. Chociaż skóra miała kolor biały, to pazury były czarne jak atrament.
- Lucas, staraj się nie patrzeć na jej twarz - ostrzegł drżącym głosem mężczyzna. Jednak przyniosło to odwrotny efekt. Dziecięca ciekawość kazała blondynowi przyjrzeć się obliczu stwora. Szybko tego pożałował, kiedy ujrzał bladą jak kreda twarz z wyraźnymi rysami. Oczy w prawdzie wydawały się być jedynie pustymi oczodołami wypełnionymi czarną jak smoła cieczą, która powoli spływała po polikach królowej. Niczym panna z horroru, na którą rzucono przerażającą klątwę. Jej spowite czernią, rzadkie pasma włosów opadały na wątłe ramiona. Chłopca na moment sparaliżowało. Dopiero gdy kreatura zaczęła powoli iść w stronę łowców, ten się ocknął.
- Tato, co robimy!? - zapytał z przerażeniem
- Słuchaj na przyszłość ojca. Chciałem powiedzieć, że będziesz miał koszmary, ale kogo ja oszukuję. Poza tym już w jakimś jesteśmy - odparł, a przeciwnik wciąż się zbliżał. - Staraj się przebywać na polach poza zasięgiem królowej. Wiesz jak ta figura się porusza, prawda? - dodał, a ten mu przytaknął. Stopniowo poruszali się do tyłu bądź do przodu, a przeciwnik dotrzymywał im kroku. Ta gra w podchody jednak dość szybko mu się znudziła. Hetman zniknął i pojawił się na zupełnie innym kafelku. Następnie ruszył szarżą na Johnsona. Ten nie wiedząc co zrobić, rzucił się jak najdalej w bok. Złamał zasady, podłoże wybuchnęło odrzucając mężczyznę dalej. Ponownie był na miejscu poza zasięgiem rywala. Zakaszlał, a zmartwiony chłopiec, nie wiedząc co ma zrobić, przyglądał się mu czekając, aż ten coś powie. Czarnowłosy mężczyzna podniósł się. Był obolały, ale rany nie były głębokie. Przez popękane szkła okularów rzucił szybko okiem na królową. Kreatura stała dumnie w miejscu unosząc delikatnie rękę, jakby chciała dać znak, że łowcy powinni się obawiać tego, co za chwilę nastąpi. Oni jednak już żałowali. Żałowali, że podjęli się ryzyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine