czwartek, 22 grudnia 2016

Sen sto dwunasty - Historia

We śnie słychać było łkanie kilku osób opłakujących swych towarzyszy. Niemal wszyscy zebrali się przy mężczyźnie, który leżał nieprzytomny w kałuży własnej krwi. Nachylały się nad nim łowczynie, których łzy pędziły strumykami po skórze, aż skapywały na postać.
- To nie możliwe - rzuciła gniewnie wciąż szlochając. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że oto dwójka ludzi, która postanowiła pomóc jej i Blaine'owi, teraz zapłaciła za to własnym życiem. Słone krople napływały do jej niebieskich oczu, by zaraz po tym przeciąć szybko jej poliki. Przetarła oczy jednocześnie mając nadzieję, że zaraz po tym widok zakrwawionego Williama zniknie i zobaczy go z powrotem radosnego i pełnego energii. Oddałaby wiele, by usłyszeć, jak przytacza kolejne słowa Szekspira, bądź by zobaczyć, jak drażni się na zajęciach teatralnych ze swoimi uczniami. Jednak po przetarciu oczu nic się nie zmieniło. Próżne życzenie, by było to tylko iluzją przestało ją męczyć. Umysł kazał jej pogodzić się z rzeczywistością, bo nie potrafił już zdobyć się na stwierdzenie, że to tylko zły sen. To był zły sen, ale nie miało to znaczenia.
- Alice... - pogładziła ją po plecach z promyczkiem nadziei, że choć odrobinę podtrzyma na duchu towarzyszkę. Ta obróciła się momentalnie w jej stronę, nie mogąc już patrzeć na nieprzytomnego sojusznika. Nie potrafiła już dłużej wytrzymać. Josephine się do tego jednak wciąż zmuszała, opłakując znajomego, przy którym kucnął brunet.
Nastolatka wtuliła się w Avril, która pozwalała jej się wypłakać. Objęła ją delikatnie z bólem w sercu wsłuchując się w jej płacz, który zdawał się zgrać ze szlochem Josephine, a także Christophera, który nie potrafił nawet oderwać oczu od swego pana. W jednej chwili łzy spadały ociężale w dół, jakby były niezwykle ciężkie, podczas gdy dwójka sojuszników nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Blaine z uwagą przyglądał się sojusznikowi. Ostrożnie pokierował rękę w silnie zakrwawione miejsce, jakie postanowił odkryć.
- Co ty robisz? - zapytała Avril, gdy ten rozpiął marynarkę. Wbił wzrok w ranę, a później sprawdził tętno
- On żyje - oznajmił, wtem momentalnie zarówno Alice jak i Josephine wysunęły się do niego, jakby nie wierząc w to, co słyszą
- Co? - zapytały z przejęciem, wbijając wzrok w nastolatka, który wskazał ramię mężczyzny
- Został postrzelony, ale to nie jest śmiertelna rana - oznajmił, lecz te jeszcze przez chwilę uległy wrażeniu, że ich zmysły płatają im figle, a umysł fałszywie podsuwa słowa, jakie chciałyby usłyszeć, przemawiajac przez chłopaka
- Więc czemu... - zaczęła płaczliwie, jej łzy wywołane smutkiem zaczęły się zlewać z tymi, które właśnie spływały z powodu radości, jaką wywołała dobra wiadomość
- Stracił przytomność, bo jest osłabiony. Jego wskaźnik za chwilę będzie pusty - oznajmił, a blondynka o różowych oczach zaczęła się oddalać. Spojrzał na nią z podejrzliwościami. - A ty dokąd? - rzucił szybko
- Po perłę dla niego, to chyba jasne - odparła lekceważąco
- Pójdę z tobą - zaproponowała ochoczo nastolatka, ale ku jej zdziwieniu, rozmówczyni machnęła na nią ręką dając jej do zrozumienia, by tego nie robiła
- Mała, poradzę sobie. Wy już dość się dzisiaj namęczyliście. Wrócę nim się obejrzycie! - okrzyknęła z szerokim uśmiechem, chcąc w ten sposób przekonać blondynkę, że wszystko będzie dobrze. - Pilnujcie go, zaraz przyniosę perłę - oznajmiła zaczynając biec w stronę wyjścia i już po chwili opuściła sen Zoey, pozostawiając w nim towarzyszy.
- Williamie, obudź się - mówiła do niego Josephine. Alice na powrót zwróciła się ku niemu, zaczęła go obserwować uważnie wypatrując jakichkolwiek oznak życia. Mimo to leżał nieprzytomnie przez cały czas. - Musi się ocknąć, by przywołać kartę... - mruknęła przejęta. Blondynka zerknęła na rówieśnika, którego wyraz twarzy świadczył o głębokim zastanowieniu, a jednocześnie zmartwieniu.
- Wyjdzie z tego, prawda? - zapytała wreszcie, gdy przyuważyła u niego chwilowy grymas. Momentalnie ukrył po sobie te przejawy niepewności, jakie mu towarzyszyły.
- Tak... - odparł bez przekonania, ostatecznie niwecząc swój plan zatuszowania wątpliwości. Alice nie miała już siły, by posłać mu srogie spojrzenie, czy jakiekolwiek inne niż ponure. Poczuła jak na powrót łzy cisną jej się do oczu, więc chcąc nie chcąc brunet wstał, obszedł mężczyznę i usiadł tuż przy rówieśniczce nie chcąc, by jego słowa dotarły do Josephine. Uważał, że już i tak jest wystarczająco przejęta i roztrzęsiona, choć tak samo ocenił stan Alice. Jednak przed nią nie udało mu się ukryć sceptycyzmu.
Spojrzała na niego wyczekującą, lecz jak się okazało musiała dać mu chwilę na ułożeniu wyrazów w sensowne zdanie. Westchnął przed próbą wyjaśnienia jej swoich przeczuć. Zbliżył się ostatecznie, by przemówić
- Chodzi o jego wskaźnik - powiedział konspiracyjnym szeptem, co jakiś czas zerkając na staruszkę, jednak ta była tak całkowicie pochłonięta próbą wybudzenia Williama, że nie zwracała większej uwagi na otoczenie. - Wydaje mi się, że już jest pusty
- Ale... - wystraszona tym stwierdzeniem zaczęła mówić dość płaczliwie o ton za głośno, więc brunet szybko jej przerwał
- Spokojnie
- Skąd w ogóle to przeczucie?
- Ponieważ już od dłuższego czasu się nie wybudził, a jego funkcje życiowe są tak słabe, że ledwie wykrywalne. Jestem pewien, że ten strzał go nie zabił, ale jestem też przekonany, że w jego wskaźniku nie ma już wcale energii - powiedział ponuro. Alice wysunęła się do niego gwałtownie, niesiona przejęciem i emocjami.
- Musi mieć jej choć trochę! - zaprotestowała zdecydowanie zbyt głośno
- Alice, uspokój się... - powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że to nie jest moment, w którym powinien ją nakłaniać do opanowania się. W jej oczach było to z resztą coś niemożliwego, za bardzo przeżywała to, co się wydarzyło.
- Nie będę spokojna! - warknęła gniewnie na bruneta
- Posłuchaj...
- On musi przeżyć! - przerwała mu płaczliwie. Złapał ją za ramiona i spojrzał w oczy żałując, że w ogóle poruszył ten temat, wyjawiając to, co mógł zachować w milczeniu.
- Przeżyje - odparł stanowczo
- Przeżyje - powtórzyła, a ten przytaknął. Ponownie wybuchnęła płaczem
- Będzie dobrze - zapewnił ją, wnet poczuła jak więcej łez napływa do jej oczu. Przytuliła rówieśnika chcąc ukryć twarz w jego ramieniu, a on jej na to pozwolił. Przez chwilę łkała, wciąż jednak starając się uspokoić. Okazało się, że nie było to proste zadanie. Próbowała uciec myślami od tego, co doprowadzało ją do płaczu starając się myśleć o czyś innym: o delikatnym objęciu bruneta, w którym się znalazła, o tym, że Avril na pewno już zdobyła perłę, o czymkolwiek. Wszystko jednak sprowadzało się do tego samego, bądź nie była po prostu w stanie uciec myślami gdziekolwiek poza sen przyjaciółki.
- Wyjdzie z tego? - zapytała wciąż przytulając chłopaka, a ten przytaknął. - Ale mówiłeś, że nie ma już energii
- Bo nie ma - odparł ze spokojem
- Więc jak to w ogóle możliwe? - zapytała, stopniowo się uspokajając, choć słowa Blaine'a wcale jej w tym nie pomagały. - To nie powinien być jego koniec, jeśli jego wskaźnik jest całkowicie pusty?
- Jest pusty, ale kartę wciąż utrzymuje energia perły, którą stara się przyjąć - powiedział, na co dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Odchyliła się trochę od bruneta, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Jaką perłę? - zapytała zdziwiona, a ten jedynie skinął głową w kierunku mędrca, przy którym stale siedział Christopher. Zerknęła tam niechętnie, na powrót czując ogromny ból w sercu.
- William przeniósł go portalem w to miejsce, razem z jego krwawą perłą. Jego karta wyczuwa jej energię, więc póki jest szansa na zdobycie jej, to utrzymuje się - wyjaśnił nieco uspokajając nastolatkę. W pierwszej chwili już chciała rzucić propozycję ofiarowania mu jej, ale szybko do niej dotarło, że przecież mowa jest nie o zwykłej perle upiora, a o krwawej perle jej towarzysza. O krwawej perle osoby, nad którą szlocha bliska osoba. Nie miałaby serca nawet  podsunąć takiej sugestii. Póki jednak perła znajdowała się we śnie, William miał szanse przeżyć, pod warunkiem, że Avril szybko wróci z inną. Pozostało im czekać.
Wreszcie blondynka zjawiła się z powrotem we śnie Zoey. Jej strój był obszarpany oraz ubrudzony w głównej mierze krwią. Alice zerwała się na równe nogi, gdy tylko ujrzała dziewczynę, która z szerokim uśmiechem na ustach pokazała perłę. Tym jednym gestem wywołała uśmiechy na twarzach łowczyń. Podbiegła energicznie do nich z zadowoleniem
- Mówiłam, że ją zdobędę - oznajmiła dumnie, rzucając niewielki przedmiot brunetowi
- Jesteś wielka - uśmiechnęła się nastolatka, na co rozmówczyni wypięła dumnie pierś i zadarła do góry podbródek
- Ah, dzięki. Wiem
- Ale co teraz, skoro sie nie ocknął? - mruknęła zdenerwowana staruszka, podczas gdy chłopak kucnął bliżej Williama
- Perła go ocuci - odparł ze spokojem i przystawił niewielką kulkę blisko serca mężczyzny. - Mam nadzieję, że to perła jakiegoś silniejszego upiora, a nie marnej płotki - rzucił po chwili do blondynki, która prychnęła głośno
- Wal się. Wierz lub nie, ale zdobycie tego maleństwa nie było proste, a upiór był strasznie męczący - rzuciła oschle. - To nie był słaby przeciwnik, więc powinno wystarczyć - dodała niechętnie jednak postać wciąż nie odzyskiwała przytomności.
Wreszcie po chwili William powoli zaczął otwierać oczy. Wszyscy się nachylili nad nim z nadzieją w oczach, podczas gdy on był całkowicie pozbawiony sił.
- Williamie, musisz przywołać kartę
- Karta, proszę pana... - mówili, ale ich głosy zlewały się dla niego w jeden przytłumiony dźwięk.
- Karta! - wrzasnął nagle Blaine przekrzykując wszystkich, a także docierając tym samym do mężczyzny i to faktycznie zadziałało - przywołał przedmiot. Zmaterializował się w jego dłoni, której nie miał siły nawet podnieść. Czym prędzej nastolatek upuścił nad nią perłę. Pusty wskaźnik jeszcze przez chwilę pozostawał całkowicie złoty. Zaczęto się obawiać, że być może przedmiot posiadał za mało energii, by wywołać rozruch. Obserwowali z wielkim przejęciem sojusznika w całkowitym milczeniu.
- Jestem na to za stary - rzucił po chwili William, powoli się podnosząc. Łowczynie uśmiechnęły się. Rozpromienione odetchnęły z olbrzymią ulgą
- Ty za stary? Jesteś młody, spójrz na mnie - zaśmiała się Josephine, on także
- W tej chwili czuję się jak emeryt - oznajmił, niezwykle powoli układając się w pozycję siedzącą. - A ponoć: "Sen jest balsamem dla duszy." - zacytował, na co blondynka zaśmiała się pod nosem przez łzy. To było dla niej niezwykłe, że tak bardzo raduje ją fakt, iż jest jej dane raz jeszcze powiedzieć to Williamowi
- Znowu Szekspir - rzuciła wesoło
- Wariat - odparł nagle, jednocześnie próbując się podnieść, czując jak stopniowo wraca do siebie i odzyskuje siły. - "Sen jest balsamem dla duszy". Wariat jak nic. Moja dusza ma dość tego snu - prychnął i dopiero po chwili dostrzegł Christophera siedzącego przy ciele starca. Zrobił wielkie oczy, można było ulec wrażeniu, iż dopiero teraz dotarło do niego to, co się wydarzyło we śnie Sharon. Zaczął iść niczym zombie w kierunku mędrca, a cała reszta ruszyła jego śladem.
William ułożył krzepiąco dłoń na ramieniu mężczyzny o kasztanowych włosach, który wpatrywał się w starca.
- Przykro mi - rzekł do niego nie wiedząc, co innego mógłby zrobić w tej sytuacji. Żadne słowa nie potrafiły wyrazić, jak teraz się czuli co to niektórzy, jak również nic nie potrafiło wyrazić ich wdzięczności. - Musisz wiedzieć, że Dae Shim jest naszym bohaterem - dodał. Łowca szybko otarł oczy ręką, jakby nie chcąc okazać pozostałym towarzyszom swoich łez, choć każdy zdawał sobie sprawę, że uronił ich już całą masę.
- Moim też - zdobył się tylko na krótkie zerknięcie w stronę pozostałych. Czuł się tak, jak nigdy przedtem. Jakby był pusty w środku, jakby opuściła go dusza, a serce zalała żrąca ciecz. Najmniejszy ruch wydawał mu się ciężki do wykonania, uległ wrażeniu, że uleciała z niego cała energia. W tej chwili zapomniał o wszelkich pozytywnych uczuciach, bo wszystkie zastąpił smutek i żal, które strąciły na dalszy plan nawet gniew.
Josephine zaczęła iść nieco dalej, William też, wkrótce wszyscy stanęli dookoła starca, przy którym klękał Christopher. Jeszcze przez moment wpatrywał się w niego pozwalając sobie na uronienie kolejnych słonych kropel. Ostatecznie jednak szybko ponownie przetarł oczy i wstał, zamykając krąg. Wciąż wpatrywał się w mężczyznę
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała kobieta, usilnie się powstrzymując od wybuchnięcia płaczem, ale im dłużej spoglądała na zmarłego, tym było to trudniejsze.
- Christopher, zgadza się? - zwrócił się do niego William, starając się nawiązać kontakt wzrokowy z rozmówcą. Ten jednak tylko przytaknął, lecz nie oderwał wzroku od swego pana. - Nie miałem przyjemności cię wcześniej poznać. Nie miałem też niestety okazji, by lepiej poznać Dae Shima. Żałuję, bo choć znałem go chwilę, to z całym przekonaniem stwierdzam, że to wspaniały człowiek - oznajmił
- Panie Christopher... - odezwała się nieśmiało nastolatka. Mężczyzna już ignorował łzy spływające po jego twarzy. - Pan Dae Shim nas uratował. Nas wszystkich. Naprawdę jest bohaterem. Żałuję, że musiał się poświęcić, byśmy mogli uciec - powiedziała smutno
- Wiedział, że umrze - odezwała się nagle Josephine, przykuwając na sobie wzrok pozostałych. - Przedstawiłam mu swoją wizję, choć sama z niej niewiele zrozumiałam. Musiał uznać to za najlepsze rozwiązanie
- To w jego stylu - odezwał się nagle Christopher. - Myślał o innych, nie o sobie. Sam wiem o tym najlepiej... - przyznał wspominając zajście z przeszłości. - Od zawsze miał na uwadze dobro innych
- Miałam kilka wizji przyszłości tej samej chwili. W jednej z nich postać, która miała poderżnięte gardło, była jedyną ofiarą. Dostrzegł więcej, niż sama byłam w stanie dostrzec i pokierował los tą ścieżką... Był człowiekiem, któremu każdy mógłby pozazdrościć mądrości, a za razem szlachetnym i gotowym do poświęceń - zabrała ponownie głos
- Ledwie go poznałem... - przyznał William. - Jednak dostrzegłem to. Był mądrym, oddanym człowiekiem i na pewno wartościowym sojusznikiem. Jest dla nas bohaterem
- Ja go nie znałam - wtrąciła niepewnie Avril. - Ale wygląda na to, że pozostali zawdzięczają mu życie - powiedziała spoglądając z zastanowieniem na mędrca. - Jesteśmy łowcami, nocami żyjemy w tym wymiarze, który z biegiem czasu nas psuje. Choć to wydaje się niepojęte, to coraz większą rzadkością jest spotkać osobę, która się nie zatraciła przez bycie łowcą i przebywanie w tym wymiarze... bo wymiar zabija człowieczeństwo, zamienia ludzi w bestie - przeniosła wzrok na Christophera, który wciąż miał opuszczoną głowę. - Jednak ten łowca umarł jako człowiek. Okazał więcej szlachetności, niż posiada ponad połowa przebudzonych - powiedziała spokojnie
- Gdybyśmy tylko mogli wtedy coś zrobić... - zaczęła markotnie Alice, czując nieustannie silne kłucie w sercu i poczucie winy
- Nic nie mogliśmy zrobić - zapewnił ją cicho mężczyzna nie chcąc, by ta się zadręczała
- Tego nie wiemy - zaoponowała spoglądając ponuro na rozmówcę
- Nikt z nas nie mógł użyć mocy, bo wszystkich nas wyczerpał rytuał, a wy nie mogliście jej użyć, bo w innym przypadku zabiliby nas wszystkich. Dae Shim wiedział, co powinien zrobić. Stale zaglądał w moje oczy, jakby wyczekiwał momentu, w którym będę w stanie ponownie użyć mocy. Musiał ją w nich dostrzec, bo gdy tylko zyskałem możliwość otworzenia portalu, on już zaczął działać
- I tak czuję się winna - przyznała markotnie. - Gdybyśmy nie prosili was o pomoc... Gdybyśmy nie pojechali do niego...
- To stalibyście wciąż w miejscu, aż nastąpiłaby apokalipsa - zwrócił nagle uwagę Christopher, który choć wciąż w środku był przybity i roztrzęsiony, to już tego po sobie wcale nie okazywał, sprawiając wrażenie, jakby doszedł do siebie. Spojrzał na blondynkę, której oczy wypełniały łzy. - Mój Pan wierzył w przeznaczenie. Stale powtarzał, że nic na tym świecie nie dzieje się przypadkiem - zaczął mówić czując pewną nostalgię. - Nigdy w to nie wierzyłem, czasem zdarzyło mi się nawet powiedzieć mu, że to bzdury. On jednak pozostawał przy swoim zdaniu, wciąż usilnie wierząc, że naszym życiem rządzi przeznaczenie, wytyczając nam ścieżki, jakie zapisał nam los - rzekł. Josephine zaśmiała się cicho pod nosem również czując nostalgię słuchając słów Christophera.
- Doskonale pamiętam nasze debaty na ten temat - przyznała z uśmiechem, jaki przecięła kolejna słona kropla
- Nie podoba mi się to, jak przeznaczenie pokierowało losem mojego Pana - kontynuował hamując łzy. - Jednak znam go na tyle dobrze, by z całą pewnością stwierdzić, że rzekłby na to: "Tak najwyraźniej być musi"
- Przykro mi - odezwał się Blaine, zachowując całkowitą powagę. - Niepotrzebnie go w to wciągnąłem
- Nie - odparł szybko. - Już mówiłem, że gdyby nie to, dalej stalibyście w miejscu, aż nadeszłaby apokalipsa. Jeśli wierzyć w przeznaczenie, tak jak on, to właśnie ono was do niego zaprowadziło - powiedział dość spokojnie, jednak jego spojrzenie było niezwykle ponure. - Nie wierzyłem w coś takiego jak przeznaczenie i wciąż nie wiem, czy w nie wierzyć. Jednak jeśli to prawda, to właśnie ono połączyło nas wszystkich i sprowadziło do tego miejsca - oznajmił stanowczo. - Los połączył wasze ścieżki, a później skrzyżował nasze. Przeprowadził przez to wszystko i poprowadzi jeszcze dalej. Waszym przeznaczeniem jest pokonać Czerwonego i zapobiec zagładzie - oznajmił wpatrując się z powagą w bruneta
- Tak będzie - odparł. - Nie pozwolimy, żeby śmierć Dae Shima poszła na marne
- Pokonajcie Jokera
- Pokonamy - zapewnił.
Christopher klęknął z powrotem przy ciele mędrca, nad którym uniósł dłoń. Krwawa perła wyłoniła się z ciała zmarłego. Mężczyzna chwycił ją drżącą ręką. Wstał z powrotem i spojrzał niepewnie na przedmiot.
- Mój Pan powiedział kiedyś, że rodzimy się po to, by tworzyć historię... - rzekł w lekkim zamyśleniu, wpatrując się w krew, jaka przelewała się wewnątrz niewielkiej kulki. - Jesteśmy łowcami, więc nikt naszej historii nigdy nie pozna - oznajmił, a po tych słowach każdy bez wyjątku poczuł ukłucie w sercu. - Nasza historia nigdy nie zostanie opowiedziana, nikt jej nie pozna, nikt nie dowie się kim byliśmy. Jesteśmy łowcami, ukrywającymi swe czyny w Wymiarze Snów, więc nie zostanie odkryte, jak poprowadziliśmy nasze historie. Taki jest nasz los - stwierdził, a wszyscy opuścili ponure spojrzenia. Przez chwilę każdy stał w całkowitym milczeniu, w czasie którego ciało mędrca zaczęło zanikać. Po twarzach ponownie zaczęły spływać łzy. - Jesteśmy łowcami i choć rodzimy się po to, by tworzyć historie, to zostaną one nieznanymi nikomu opowieściami, jakie nie przetrwają długo - zacisnął perłę w dłoni, nie chcąc już na nią dłużej patrzeć. Uniósł wzrok na nastolatków. - Blaine, Alice - przywołał do siebie ich spojrzenia, jakie gwałtownie zostały mu posłane. - Mój Pan... - przerwał nagle i wziął głęboki wdech. - Dae Shim wierzył, że jesteście w stanie stworzyć historię, która być może nie zostanie opowiedziana nikomu więcej i nie pozna jej wiele osób, lecz będzie znaczyć wszystko dla łowców i jeszcze więcej dla śniących, nawet jeśli nigdy się o niej nie dowiedzą - oznajmił donośnie i z powagą, sprawiającą, że wypowiedź zdawała się brzmieć w pewien sposób podniośle. - Stwórzcie historię, w której nie nadchodzi apokalipsa, Jokery zostają pokonane, a my uwolnieni od tego wymiaru - powiedział, a w jego oczach dało się dostrzec wręcz błaganie. Alice otarła szybko wilgotne od łez poliki i przytaknęła energicznie, jednak nie mogła wypowiedzieć słowa czując, że jeśli to zrobi, to wybuchnie płaczem
- Stworzymy ją - odpowiedział w imieniu swoim i rówieśniczki
- Tak - wykrztusiła
- Dziękuję - odparł spokojnie, nie mają już siły na nic więcej. - Mieliście przekazać nam wszystko, ale... - zaczął niepewnie i jeszcze raz rzucił okiem na perłę
- Wiemy - wtrącił krótko William i spojrzał po pozostałych. - To nie jest najlepszy moment na to. Musisz dojść do siebie, z resztą my także
- Dziękuję - powtórzył zmęczonym głosem i zamknął przedmiot w dłoni. - Więc jeśli pozwolicie, wrócę do swojego snu - dodał
Ostatecznie Josephine i Christopher odłączyli się od grupy mając dość wrażeń jak na jeden sen. Pozostali również mieli już zamiar opuścić wymiar, lecz mimo to jeszcze przez chwilę stali przed wejściem do snu Zoey. Jedynie Avril zaraz po wkroczeniu na korytarz zaczęła się mimowolnie wybudzać. Pozostała tylko dwójka nastolatków wraz z nauczycielem.
- Alice, co się dzieje? - zapytał mężczyzna podejrzliwie gdy spostrzegł, że blondynka od pewnego momentu zaczęła mu się stale przyglądać
- Po prostu cieszę się, że jednak nic panu nie jest - odparła obdarzając go szerokim uśmiechem
- Ależ moja droga, gdybym faktycznie pożegnał się z życiem, to chyba zamknięto by szkołę, bo wszyscy byliby w zbyt wielkiej żałobie, by do niej uczęszczać - rzucił dość dumnie, jednak szybko zmarkotniał i ze wstydem opuścił wzrok. - Wybaczcie, humorem staram się uciekać od smutków i żali. Taki nieładny nawyk ratunkowy
- Nie, nie - odparła natychmiastowo. - Dobrze widzieć pana takiego jak zawsze - dodała szybko. - W zasadzie to powinniśmy podziękować panu za pomoc w ucieczce. Pan też jest bohaterem - powiedziała z uśmiechem, na co mężczyzna chwycił się za serce wielce wzruszony na tyle, że jego oczy faktycznie stały się przeszklone, a usta wykrzywiły się w drżącym uśmiechu
- Oh, moja cudowna uczennica. Bohaterem... oh rany! - rzucił i otarł kącik oka. - Zły nawyk. Willi, nie powinieneś odstawiać scen w żałobnych chwilach pełnych smutku - skarcił sam siebie, po czym spojrzał na blondynkę. - A ty Alice, jesteś wspaniałą uczennicą... ale nie podwyższę ci oceny za te miłe słowa
- Nie trzeba - uśmiechnęła się życzliwie. - Dla mnie naprawdę jest pan bohaterem - powiedziała, na co mężczyzna posłał jej równie życzliwy uśmiech
- Miło to słyszeć - przyznał spokojnie
- Trzeba będzie znowu ustalić spotkanie, żebyśmy mogli wszystko przekazać - stwierdził Blaine po czym westchnął ciężko
- Muszę was przestrzec, że mimo wszystko ja już mam dość tych rewelacji. Nie miejcie mi tego za złe - uśmiechnął się żałośnie
- Nie, skądże. I tak już nam pan bardzo pomógł - odparł ze spokojem chłopak
- Lejesz miód na me uszy - machnął skromnie ręką, ale szybko spoważniał. - Tak naprawdę cała reszta teraz będzie już zależeć tylko i wyłącznie od was - stwierdził markotnie i dość troskliwie.
Portal zniknął, tak samo jak wszyscy łowcy. We śnie Sharon pozostała już tylko grupa Selene, która wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stało przejście stworzone przez Williama. Zapanowała grobowa cisza, jaką przerwał dopiero Limbo
- Nie. Nie. Nie! Nie! - wrzeszczał wściekle i niespodziewanie zaczął strzelać z pistoletu w różne miejsca. - No po prostu, kurwa, nie! - zaczął krzyczeć wniebogłosy
- Limbo! - krzyknęła karcąco Enigma, która wciąż trzymała osłabioną Selene.
- Zajebię tą sukę. Jak ją tylko zobaczę to rozpierdolę jej łeb! - zaczął przeklinać wymachując wściekle bronią, podczas gdy Arcano ze spokojem podszedł do kobiet.
- Co mu? - parsknęła zirytowana
- Spudłował - oznajmił mężczyzna, a Limbo tupnął gwałtownie nogą zdenerwowany
- Ja nie pudłuję, jasne!? - warknął groźnie i zaczął zmierzać w kierunku łowców, wciąż przepełniony gniewem. - Gdyby tylko ta stara torba nie użyłaby mocy, to rozstrzeliłbym ich wszystkich. Podziurawiłbym jak ser szwajcarski! Jasna cholera, co za szmata! - krzyczał dalej
- Więc jak w końcu wygląda sytuacja? - zapytała Selene, wyczekując, aż wreszcie ból głowy ustąpi
- Zabiłem... - zaczął Arcano, lecz nagły wrzask sfrustrowanego Limbo zagłuszył resztę zdania. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby ze znudzeniem.
- Zabiłbym go, trafiłbym mu prosto między oczy, gdyby tylko nie tamten babsztyl! - krzyknął i zaczął strzelać w górę tylko po to, by usłyszeć towarzyszący temu dźwięk. - Przez tą staruchę miałem tak nawalone w bani, że nie trafiłbym nawet zapalniczką w papierosa - prychnął
- Ty to masz porównania... - mruknęła cicho Azjatka
- Skoro tak mówi, to naprawdę nie był w stanie wycelować - przyznał Arcano
- No przecież mówię! - wrzasnął. - Ledwie cokolwiek widziałem. Taka schiza, że nawet energii nie dało się dobrze wykryć. Ja pierdole, co za...
- Przypominam ci, że jesteś w obecności Selene - warknęła wreszcie czarnowłosa postać. Limbo posłał jej srogie spojrzenie, po czym wystrzelił jeszcze kilka naboi, a następnie wciągnął dym ze spluwy. Odetchnął już odrobinę spokojniejszy.
- Jak zaraz nie zapalę, to wysadzę wszystko - parsknął odwołując wreszcie broń.
Selene wreszcie mogła stanąć o własnych siłach. Zawroty głowy, niewyraźny obraz i silne bóle wreszcie ustąpiły. Spojrzała po towarzyszach jeszcze lekko rozkojarzona
- Więc udało im się uciec... - stwierdziła
- Pozbyliśmy się tylko jednego, drugi został ranny - odparł łowca z maską gazową. - Niestety to wszystko. Reszta uciekła
- Nie szkodzi - rzuciła Selene i wzięła głęboki oddech. - To po części moja wina. Nie doceniłam go - oznajmiła. - Nie sądziłam, że będzie w stanie zatrzymać moją umiejętność i to w dodatku bez utrzymania ze mną kontaktu wzrokowego. Powinnam była to przewidzieć
- Nie, Selene - zaprotestowała błyskawicznie. - To moja wina, bo mogłam ich dokładniej sprawdzić, nim zjawili się właściciele elementów - powiedziała posępnie. Zaraz po ich zjawieniu się we śnie Sharon, Enigma zdobyła niewiele informacji, jakie głównie dotyczyły portalu. Odkryła, że jeśli przejdą przez niego, to stanie się on na tyle niestabilny, że zostanie zamknięty, a więc musieli czekać na powrót dwójki łowców, zamiast ruszyć ślepo do Fioletowego. Sam fakt, że znajdował się na swoim terenie, wraz z dwójką sprzymierzeńców, dawał mu przewagę prawdopodobnie tak dużą, że grupa Jery znalazłaby się w nie najlepszym położeniu, gdyby tylko przeszli przez portal.
- Zrobiłaś wystarczająco wiele - uśmiechnęła się do niej radośnie, ale twarz Azjatki przyozdobił grymas. - Poza tym, musiałaś mieć jak najwięcej energii, więc nie mogłaś jej za bardzo marnować na sojuszników tamtej dwójki
- Jednak wciąż uważam, że mogłam zrobić cokolwiek więcej, by temu wszystkiemu zapobiec
- Enigma, jesteśmy tutaj dzięki tobie. W czasie spotkania z właścicielem elementu ognia udało ci się kosztem dużego wysiłku dostać informacje o rytuale
- Bo były to świeże myśli... Jednak ostatecznie, to ty uznałaś, że ta dwójka może nam się jeszcze do czegoś przydać
- To bez znaczenia. Dzięki tobie trafiliśmy tutaj, a teraz dzięki tobie wiemy znacznie więcej, niż mogłabym sobie tego życzyć - powiedziała dość kojąco
- Więc wiadomo już, jak trafić na Ciemną Strefę? - zapytał mężczyzna, któremu udało się wreszcie wystarczająco ochłonąć
- Można tak powiedzieć - odparła i raz jeszcze odetchnęła głęboko. Opuściła wzrok, oddała się chwili zamyślenia. - Dobrze... - rzuciła cicho pod nosem, jednocześnie na powrót unosząc spojrzenie, przenosząc je na towarzyszy. - Już wiem, jaki będzie nasz następny ruch
- Już? - rzucił Limbo z zadowoleniem. - Dorwiemy pozostałych? Powiedz, że tak. Chcę wyrównać rachunki z tamtą staruchą
- Limbo - rzucił krótko Arcano, do którego zwróciła się kobieta
- Mam dla ciebie zadanie - oznajmiła, a ten zamienił się w słuch. - Gdy tylko wróci od Jokera, ma się u mnie stawić. Dopilnujesz tego? - zapytała, a ten przytaknął
- Zdajesz sobie sprawę, że może się nie zgodzić nam pomóc? - zwróciła uwagę Azjatka
- Bez obaw - odparła krótko. - Nie sądzę, by tak się stało
- Co planujesz? - zapytała w końcu zaciekawiona. Selene uśmiechnęła się podstępnie.
- Widzisz moja droga, do tej pory toczyliśmy z naszymi znajomymi grę, ale była to tylko rozgrzewka... - zaczęła mówić wesoło, czując pewną ekscytację. - Dopiero teraz zaczyna się prawdziwa rozgrywka, choć muszę oddać jedną kartę... - powiedziała już mniej chętnie i wesoło. Minęła sojuszników, udając się do drzwi będących nieopodal. Enigma odprowadziła ją pytającym spojrzeniem i szybko wraz z pozostałą dwójką łowców dołączyła do Pani Czasu.
- Wystawisz pionka - stwierdziła
- Przewiduję dwa scenariusze dla najbliższego rozdania - powiedziała ze spokojem. - I choć zdecydowanie ich wynik różni się od siebie, to w ostateczności w obu przypadkach zostaniemy zwycięzcami - oznajmiła trzymając klamkę. - Bo widzisz, albo wygramy w tym jednym rozdaniu całą grę, albo zdobędziemy silną kartę na pozostałe - rzekła z powagą, po czym opuściła sen nastolatki, a w ślad za nią ruszyli pozostali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine