sobota, 9 lipca 2016

Sen dziewięćdziesiąty - Dyrygent

Scarlett wbiła szpony w ziemię i zatrzymała się. Pozostali idąc jej śladem również przystanęli lekko uchyleni. Wzniesienie robiło się dość strome, trochę wyżej już znajdowali się orkowie. Posyłali bez przerwy kolejne grady strzał na pole bitwy, a czwórka nastolatków wyczekiwała odpowiedniego momentu, by wkroczyć do akcji.
Blondynka była coraz bardziej zdenerwowana. Nie znała za dobrze dwójki łowców, którzy postanowili im towarzyszyć. Nie miała pojęcia, czy plan się uda. Z obecnego położenia niewiele było widać. Jedynie wysunięte do przodu łuki i lecące w dal strzały. Orkowie pozostawali schowani, stali na długim pasie otaczającym wzgórze, w zagłębieniu wzniesienia.
- Pójdziemy pierwsi - oznajmiła dziewczyna konspiracyjnym szeptem do pozostałych 
- Gdy tylko zauważą wroga, na pewno postanowią go podziurawić jak ser szwajcarski, więc większość łuczników obierze nas za cel 
- To niebezpieczne, będziecie tak ryzykować? - wtrąciła Alice z lekka przejęta. Na powrót w jej głowie przedstawiane były tylko wizje najgorszych scenariuszy. Zbyt dużo osób straciło już życie, ostatnie czego chciała, to by ta liczba zwiększyła się o tą dwójkę 
Javier uśmiechnął się do niej i z całym przekonaniem zapewnił, że nic im się nie stanie. Mimo to widać było po łowczyni, że nie czuje się w najmniejszym stopniu co do tego przekonana 
- Alice, moja moc jest idealna na takie akcje - uspokoiła rozmówczynię. - Kto, jak nie ja, ma być przynętą? - uśmiechnęła się życzliwie 
- Jak ta twoja moc działa? 
- Jest duchem - wtrącił nastolatek 
- Zamknij się, kretynie - warknęła do niego w miarę możliwości cicho. - Na jakiś czas mogę sprawić, że moje ciało będzie niematerialne. Znaczy... - szukała odpowiednich słów. - Po prostu w skrócie mogę przenikać przez różne rzeczy 
- Ta moc ma ograniczenia - zwrócił jej uwagę brunet z poważną miną 
- Sporo czasu minęło, teraz potrafię więcej - mruknęła z drobną urazą 
- Ale wciąż ogranicza cię energia 
- Kontroluję jej przepływ. Nic mi nie będzie - odparła stanowczo, chociaż ta rozmowa przywołała do niej przykre wspomnienia. Dziękowała Bogu, że Blaine postanowił już nic więcej nie mówić i nie kazać jej długo pozostawać myślami w wydarzeniach z przeszłości. Domyślała się jednak, jakie słowa cisną mu się na usta. 
- Plan jest taki. Scarlett wbiega pierwsza. Robi z siebie ducha i przynętę, odwraca uwagę większości łuczników. Ci za wszelką cenę będą chcieli ją zestrzelić, więc skupią się całkowicie na niej. Ja w tym czasie skupiam energię - mówił Hiszpan przywołując w międzyczasie kartę Jokera do swojej dłoni. - Gdy tylko etap pierwszy się uda, to wtedy wkroczę ja i niespodziewanie ich zaatakuję. W ten sposób pozbędziemy się przeszkody número uno - oznajmił z uśmiechem 
- A pozostałe przeszkody? 
- Widzimy to tak... Wyżej znajduje się coś jak ścieżka, która biegnie wokół wzgórza, a na której stacjonują orkowie. Pas łuczników jest rozstawiony wzdłuż niej, więc nawet jeśli Scarlett zwróci na siebie uwagę, to na pewno tylko tych upiorów, którzy będą najbliżej. Pozostali zapewne będą kontynuować strzelanie w łowców znajdujących się na polanie - odparł chłopak zerkając kątem oka na omawiane miejsce, gdzie wciąż trwały walki. - Będą zwróceni do niej, więc jak już wyskoczę do nich i od razu zaatakuję, to nie zdążą zareagować. Atak z zaskoczenia się uda, ale pozostaje kwestia reszty łuczników, którzy prawdopodobnie zwrócą na nas uwagę uznając nas za zagrożenie 
- Sugerujesz się tym, że są upiorami rozumnymi? - wtrącił szarooki ze spokojem 
- Pełnia wydaje mi się na tyle silna, by każdy z upiorów wykazywał się chociaż odrobiną inteligencji - odparła ciemnowłosa. - Gdy wbiegnę tam sama, to zostanę uznana za maleńki problem, no bo co może zrobić jeden łowca przeciwko tylu upiorom, którzy od razu zaczynają w niego strzelać? 
- Ale jak rozpocznę atak, to większa część łuczników zwróci na nas uwagę 
- Jak to się ma do nas? - zapytała Alice słuchając z uwagą wypowiedzi towarzyszy. - Też mamy się włączyć do walki 
- Nie, wy biegniecie na szczyt - odparł momentalnie Hiszpan. - Zaraz po tym, jak zabiję najbliższe upiory, to postawię lodowe ściany i na moment odgrodzę wam trochę przejścia. Przy odrobinie szczęścia nawet nie zauważą, że kolejna dwójka łowców się zjawiła i kroczy na górę 
- A jeśli zauważy... - zaczęła nieśmiało Scarlett 
- To zajmę się strzałami - oznajmiła stanowczo blondynka. - To nie powinien być żaden problem - dodała szybko 
- Właściwie to... - wtrącił się brunet. - Mogę po prostu tam wejść i wszystkich spalić 
- Myślisz, że to będzie takie proste? Wejść tam i zaatakować? - oburzył się Javier 
- W sumie, to tak. Sam przecież zamierzasz to zrobić 
- Atak z zaskoczenia, a nie na powitanie 
- Blaine, nie marnuj energii - wtrąciła się zielonooka. - Skoro zamierzasz walczyć z upiorem pełni na szczycie, to powinieneś zachować na niego energię, a nie marnować ją na upiory, z którymi sami sobie poradzimy - powiedziała stanowczo i to nie podlegało dyskusji. Z resztą nikt nie zamierzał się spierać w tym temacie. - Poza tym, moja intuicja wciąż jest dobra, a mam przeczucie, że sobie dobrze poradzimy - dodała. Blaine i Alice spojrzeli na siebie porozumiewawczo, w końcu brunet westchnął i dał za wygraną 
- W skrócie, wy namieszacie, a my mamy zacząć biec na górę, gdy tylko lodowy postawi ściany, tak? 
- Ej, ognisty - burknął momentalnie. - Javier. Ja-vier. 
- Ej, oboje - warknęła. - Nie czas na to, skupcie się - spojrzała głównie na brata. - Wkraczam. A ty Javier ani mi się waż popisywać, albo zrobić coś głupiego, jasne? 
- Za kogo ty mnie masz? - prychnął 
- Za Ja-vie-ra, właśnie dlatego ci to mówię - odparła i ruszyła w górę. Strome wzniesienie nie było dla niej żadnym wyzwaniem. Wbiła szpony w ziemię przedzierając się coraz wyżej pewnymi ruchami. Zbliżała się powoli. Jej serce biło coraz mocniej od napływu adrenaliny. Wiedziała, że sobie poradzi. Nie było innej opcji. Jednak pomimo posiadania takiej mocy, jaką miała, ciężko jej było myśleć o poddaniu się odstrzałowi. Moc musiała zadziałać, wszystkie pociski przenikną przez nią, a jednak wizja lecących na nią strzał napawała pewnym strachem. Zwłaszcza po słowach Blaine'a i powrocie złych wspomnień. To się nie powtórzy, pomyślała. Zajęła pozycję gotowa, by wyskoczyć 
Adrenalina płynęła w żyłach, oddech przyspieszył, serce biło jak szalone. Wzięła głęboki wdech. Musisz to zrobić, przekonywała samą siebie. Wtem spojrzała wyżej z ogromnym skupieniem. Była gotowa. Wyskoczyła do wrogów. Już na samym wstępie jej oczom ukazała się dwójka orków. 
Byli przerażający, wielcy, umięśnieni, a ich twarze wyglądały okropnie. Ich skóra była zielonkawa, a u niektórych bardziej szarawa. Każdy bez wyjątku był odziany w lekką zbroję. W oczach wydawało się kryć istne obłąkanie i gniew. Od razu ryknęli wściekle na wroga, odsłaniając żółte, krzywe, poniszczone zęby, niektóre były ostro zakończone. 
Wyskoczyła prosto na nich. Już na wstępie użyła mocy i przeniknęła przez ich ciała. Gdy tylko znalazła się za nimi, w popłochu odwrócili się do niej. Zdążyła poderżnąć im pazurami gardła. Zatopiła ostrza głęboko, momentalnie wytrysnęła krew. Ciała łuczników padły na ziemię, a ona pobiegła dalej. Zwróciła na siebie uwagę, upiory już wiedzieli o jej obecności. Jednak to tylko jeden wróg, myśleli zupełnie tak, jak to zakładali nastolatkowie. Ośmiu strzelców odwróciło się za zielonooką, a pozostali kontynuowali ostrzeliwanie polany. 
Akcja przebiegała zgodnie z planem. Scarlett biegła, aż do miejsca, gdzie ponownie rozciągało się wzniesienie. Stanęła na drugim końcu szerokiego pasu, a łucznicy wycelowali w nią strzały. Posłali je w oka mgnieniu. Pociski leciały jeden za drugim, a ona stała. 
Tak jak myślała, moc musiała działać. Każda ze strzał przenikała przez jej ciało i wbijała się w ziemię za nią. Mimo to adrenalina niemożliwie skakała, gdy tylko widziała, jak ich grot znajduje się tuż przed nią. Za każdym razem, gdy strzała była posyłana prosto między jej oczy, serce na moment wydawało się zamierać. Nie mogła jednak opuścić powiek. Musiała wyglądać przybycia brata. 
Ten wreszcie nadszedł. Orkowie zwróceni do niej wciąż atakowali. Strzały pojawiały się w ich dłoniach z ułamku sekundy i już po chwili naciągali je na cięciwy łuków. Javier wyskoczył na szlak, wzdłuż którego rozciągał się pas łuczników. Nim zdążyli jakkolwiek zareagować, było już za późno. 
Nastolatek stanął na równej ziemi i nie czekając chwili wykonał machnięcie ostrzem. Stal szabli przejechała lekko ziemię, a później świsnęła na wietrze. Czterech orków po lewej nie zdążyło nic zrobić, nagle wysunęły się sople lodu, które przebiły się przez ciała każdego z nich. Czwórka z prawej momentalnie obróciła się wtedy w stronę nowo przybyłego wroga. Nim jednak zdążyli posłać ku niemu strzały, chłopak powtórzył ruch, ale tym razem cięcie skierował w ich stronę. Sople pojawiły się błyskawicznie i zakończyły żywot upiorów. 
Nagle rozległ się głośny okrzyk i rzężenie. Cała masa łuczników obróciła się w stronę ciemnowłosego łowcy i wycelowała w niego strzały. Puścili cięciwy łuków, pociski przecięły powietrze, świsnęły na wietrze, ale wtem niespodziewanie z ziemi wysunęły się wysokie lodowe ściany. 
- Biegiem! - dał znak towarzyszom, którzy zgodnie z ustaleniami wdrapali się na szlak. Orkowie nawet nie zauważyli ich przybycia przez twór Hiszpana. Dwójka łowców przemknęła między wytworzonymi ścianami, aż dotarła do Scarlett, która czekała na ich przybycie. 
- Powodzenia tam na górze - uśmiechnęła się do Alice i Blaine'a 
- Dzięki - odparła blondynka, a chłopak już wskoczył na wzniesienie. Blondynka odepchnęła się lekko przy pomocy mocy wiatru i stanęła obok niego, a zielonooka pobiegła do swojego brata, który utrzymywał wciąż lodowe ściany, jakie stale były ostrzeliwane przez łuczników. 
Rodzeństwo zostało na miejscu, a dwójka nastolatków ruszyła dalej. Kroczyli w górę, ale nie udało im się pozostać niezauważonym. Większość orków skupiła się na lodowych tworach Javiera, ale część postanowiła zlikwidować udających się na szczyt łowców. Alice, tak jak powiedziała, zaczęła wykorzystywać wiejący wiatr, by odbijać nadlatujące strzały. 
Starali się uważać na każdy swój krok, by nie zakończył się on poślizgnięciem. Alice nie mogła jednak się powstrzymywać od posyłania zerknięć w stronę Javiera i Scarlett. Udali się jeszcze trochę wyżej, aż w końcu się zatrzymali. Dziewczyna spojrzała na Blaine'a, który obrócił się w kierunku, z którego szli. Uczyniła to samo 
- Jest ich więcej, niż przypuszczałam - rzuciła spoglądając na orków. Lodowe ściany wciąż były ostrzeliwane. Kilkoro orków ruszyło, by własnoręcznie zająć się przeszkodami. Powoli były niszczone. 
- Ta - odparł krótko wciąż śląc wzrok w dół, na szlak 
- Musimy się spieszyć - przypomniała. - Więc załatwmy to w miarę szybko - dodała już nieśmielej. Rozmówca spojrzał na nią kątem oka, przywołując kartę Jokera i przemieniając ją w katanę. 
- Daj rękę - rozporządził, a ta wykonała polecenie. Chwycił jej dłoń i przyłożył do uchwytu swojej katany. Ponownie poczuła energię chłopaka przepływającą przez broń. Lekkie porażenie i drżenia, a później uczucie, którego wciąż nie potrafiła opisać. Trzymała mocno rękojeść, którą po chwili chwycił też brunet. Ustawił broń, by była zwrócona ostrzem ku górze i uniósł ją nad ich głowy. - Może trochę piec - przestrzegł, ale dziewczyna już teraz czuła żar 
Zielonooka pobiegła do swojego brata. Stanęła przy nim gotowa do walki 
- Już? - zapytał ją krótko, trzymając dłoń przyłożoną do lodowej ściany, a ta przytaknęła i odwróciła się w stronę wzniesienia, by upewnić się w swych słowach. Spodziewała się zastać widok dwójki nastolatków udającej się pośpiesznie na szczyt. Poniekąd tak właśnie było, lecz po chwili ta dwójka się zatrzymała i odwróciła w jej stronę. 
- Tylko nie... 
- Co? - zapytał i podszedł do drugiej ściany, po czym przyłożył do niej dłoń. W tym czasie Blaine przywołał katanę 
- Głupek - rzuciła markotnie z małym grymasem na twarzy 
- Co znowu zrobiłem? - mruknął z oburzeniem 
- Nie ty - parsknęła i obserwowała bruneta, który po chwili podał broń nastolatce, a później sam ją ujął i uniósł w górę. Nad ostrzem zaczęły się wić ogniste strumienie niczym węże. Każda strzała była stale odpychana przez wiatr 
- Co oni robią? - zdziwił się Hiszpan podążając za wzrokiem siostry 
- Chcą nam pomóc 
- Mieli nie marnować energii 
- Tak - westchnęła. - Ale on się nigdy nie słuchał - dodała, a wnet łowcy skierowali gwałtownie ostrze katany w ich kierunku. Płomienie ruszyły wściekle do przodu jednym strumieniem, przeplatając się nawzajem. Będąc już blisko szlaku rozdzieliły się i uderzyły w potwory, które uparcie dążyły do zniszczenia lodowych ścian. Ogień ich objął i zaczął pożerać. Przeskakiwał z jednego wroga na drugiego. Rodzeństwo stało z małym zdezorientowaniem, aż nagle ciemnowłosy się zaśmiał. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco 
- Najwyraźniej te ściany postoją odrobinę dłużej - stwierdził wesoło. - Cwaniak kupił nam trochę czasu - dodał i uderzył się w klatkę piersiową otwartą dłonią zamykając przy tym oczy. Zaczął skupiać energię 
- Javier, nie przesadzasz...? - zapytała niepewnie 
- Trzeba wykorzystać okazję 
- I zużyć mnóstwo energii? 
- Naszym zadaniem jest pozbycie się łuczników - odparł czym prędzej. - Skoro tak, to się nimi zajmę - dodał 
Blaine jeszcze przez chwilę kontrolował ogień. Alice starała się to wytrzymać, ale żar bijący z rękojeści się wzmagał. Używała na broni mocy wiatru, by wzmocnić atak rówieśnika. Pomagała w kontrolowaniu go. Jednak im dłużej to trwało, tym gorętsza stawała się w jej mniemaniu broń. Patrzyła na orków. Żarząc się ogniem wykonywali konwulsyjne ruchy nim padli na ziemię. Wszyscy, którzy stali przy lodowej ścianie zostali pożarci przez płomienie, które ani drasnęły twór Javiera. 
W końcu katana zniknęła, a dziewczyna poczuła w pewnym stopniu ulgę. Czuła już tylko lekki żar bijący z dłoni bruneta, w której jeszcze przez moment trzymał jej dłoń. Poczuła, jak uwalnia jej rękę, spojrzała na niego wyczekująco 
- Idziemy - dostała krótki sygnał i oboje ruszyli w górę, a rodzeństwo zostało z masą orków. 
Hiszpan stanął prosto, a jego siostra spojrzała na niego, po czym odsunęła się trochę. Przeniosła wzrok na lodowe ściany, które po chwili opadły. Orkowie w jednym momencie naciągnęli strzały na cięciwy łuku. Javier uśmiechnął się przebiegle, przyłożył dłoń do ostrza, nagle mogło się poczuć, jak temperatura przy nim gwałtownie zaczyna spadać. 
- Adiós - rzucił, a z jego ust wydobyła się para wodna w postaci białych obłoczków. Wziął wdech, orkowie posłali swoje strzały, a on chuchnął wydobywając z buzi kolejną mgiełkę. Nagle krople deszczu zamieniły się w kryształki lodu, mokrą trawę opętał chłód, a lecące prosto na łowcę strzały zamarzły i opadły na ziemię. 
Hiszpan zamknął oczy, był całkowicie skupiony. Przepływająca przez niego energia ulatywała w szybkim tempie w zamian za ogarniające wszystko zimno. Chłopak wciąż trzymał otwartą dłoń przyłożoną płasko do ostrza swego oręża. Przestał chuchać, zaczął przejeżdżać dłonią wzdłuż stali. Dotknięte miejsce pokrywał momentalnie cienką warstwą lód. Temperatura wciąż spadała. Im bliżej był dłonią końca szabli, tym zimniej było dookoła. Łucznicy ignorując to już przygotowywali się do wystrzelenia kolejnych strzał. Niemal wszyscy już skupili się na atakowaniu ciemnowłosego. 
- Nie zużyj całej energii, kretynie - rzuciła do niego niby szorstko, ale kryła się za tym troska. Chłopak jednak był głuchy na jej słowa. Pozostawał całkowicie skupiony. Dotarł do końca ostrza, cała broń została pokryta lodem. Orkowie naciągnęli cięciwy, a on uniósł szablę, kierując ją w dół. Wystrzelili strzały, on wbił stal w podłoże i nagle ziemię zaczął pokrywać lód. Zamarzał coraz większy obszar, dookoła nastolatka wybuchnął chłód. Gwałtowny podmuch zimna z dodatkiem śniegu rozprzestrzenił się potężną falą. Niczym lawina, sunął na wrogów. 
Javier puścił swoją broń, pozostawiając ją wbitą w podłoże. Zielonooka ugięła się w nogach, gotowa do biegu i rozpoczęcia ataku, ale on nie skończył. Otworzył dłoń, nad którą wydawać się mogło, że panuje istna zamieć. Dziewczyna spojrzała na niego robiąc wielkie oczy 
- Javier, przeginasz 
- Raz się żyje - odparł wesoło 
- To nie zabawa! 
- Czego płaczesz, zwróci mi się energia jak tylko dostaniemy perłę upiora pełni - odparł. Orkowie zaczynali powoli zamarzać 
- Będziesz tego później żałować... - mruknęła cicho pod nosem, a on wyglądał na wrogów jakby z wyczekiwaniem. Skupiał energię gromadzoną w dłoni. Potwory starały się przełamać przeciwności. Stanie w miejscu sprawiało, że lód zaczynał pokrywać i ich, więc zaczynali chaotycznie się przemieszczać. Wreszcie nastolatek uznał, że atak jest gotowy. Uśmiechnął się raz jeszcze i uderzył otwartą dłonią, w której utkwił energię, w podłoże. Błyskawicznie w pobliskim otoczeniu zapanowała zamieć, z podłoża wysunęło się mnóstwo sopli, wrogowie całkowicie zamarzli, pokrył wszystko lód. Chłopak zaczął ciężko dyszeć wyraźnie zmęczony tym atakiem, a z jego ust wciąż ulatywały białe obłoczki. Podniósł się powoli, trochę chwiejnie. 
- Zadowolony? - zapytała go srogo, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy 
- Bardzo - odparł spoglądając na swe dzieło. Wszyscy łucznicy wyglądali jak lodowe rzeźby, niektórych przebiły sople, podłoże pokrywał lód tak, jakby znajdowali się na lodowisku. Zamieć powoli słabła. 
- Ty to zawsze musisz się popisać - westchnęła i od niechcenia ruszyła w stronę najbliższego orka. Brat zignorował jej słowa i spróbował uspokoić tętno, podczas gdy ta zadała mocne ciosy szponami i zniszczyła zamarzniętego potwora. Szybko zamienił się w masę małych kawałków lodu 
- Jak masz siłę czepiać się mnie, to wykończ teraz ich wszystkich, a ja sobie usiądę - zaproponował luźno, a ona przekręciła oczami i dobijała kolejną kreaturę 
Dwójka nastolatków wreszcie dotarła na szczyt wzniesienia. Ledwie tam dotarli, brunet pociągnął dziewczynę z powrotem nieco niżej. Zaraz po tym tuż nad ich głowami przeleciał łowca odepchnięty silnie przez przeciwnika. Odleciał na kilkadziesiąt metrów od wzgórza. Powoli spadał ledwie przytomny po mocnym uderzeniu, lecz nagle się ocknął, odzyskał równowagę i machnął dłonią pod swoimi nogami, a wtem pod nimi ukazał się niejasny znak, od którego wydawało się, że się odbił i skoczył niewyobrażalnie daleko, praktycznie z powrotem do wroga. 
Alice spojrzała na niego, później na towarzysza widocznie przestraszona i przejęta. On jednak wydawał się całkowicie spokojny. To trochę w pewnym stopniu była dla niej kojące, chociaż nie zmieniło faktu, że mimo wszystko obawiała się tego starcia. 
- Staraj się unikać jego ataków i skupić się na wzmacnianiu moich, jasne? - rzucił do niej pośpiesznie, a ta przytaknęła. - I nie zbliżaj się do niego. Pozostań z tyłu jak inni łowcy wsparcia - dodał i oboje ruszyli, by dołączyć się do walki. 
Ukazał się im oczom upiór w pełnej swej okazałości. Niebiesko-fioletowy dyrygent był ogromny. Łowcy sięgali mu jedynie do pasa. Stał przez cały czas dumnie, jakby wcale nikt nie próbował go zaatakować. Każdego, kto spróbował się zbliżyć i tak odrzucał swoją mocą. Patrzył z góry na ludzi z niewymowną pogardą i odrazą. Jego twarz wykrzywiała się w grymas niezadowolenia. 
Dookoła już dostrzec można było kilka ciał poległych. Pozostali walczyli z całych sił nie dając się zastraszyć groźnie wyglądającemu wrogowi, który sprawiał wrażenie, jakby to on rozstawiał ich po kątach. Brunet przyspieszył kroku, ale nie rzucił się jeszcze do bezpośredniego starcia. Chciał wpierw ujrzeć w jaki sposób atakuje przeciwnik. Nie musiał na to długo czekać. Łowcy stale wymierzali w niego ciosy. Mężczyzna trzymający ogromną tarczę cofnął się kilka kroków do tyłu w momencie, gdy upiór uniósł swoją pałeczkę ku górze. 
- Atakuje! - krzyknął ktoś 
- Za mnie! - wtrącił facet z tarczą. Symbole wyryte na ciele kreatury zaczęły się świecić, zalśniły jasnym blaskiem, a on machnął gwałtownie pałeczką w prawo. Momentalnie błyskawice uderzyły w miejsce, które potwór sobie zażyczył. Jeden, drugi, a potem trzeci. Każdy z nich uderzył w szczyt wzniesienia, ale tylko jedna osoba została ranna. 
- Teraz, ruchy, ruchy! - okrzyknęła kobieta i dotknęła pośpiesznie leżącego obok kamienia. Nagle całe jej ciało zmieniło właściwości, przybrało formę głazu. Zaczęła biec prosto na wroga, ale do monstrum ciężko było się dostać. Stale machało pałeczką odpychając wrogów jak za sprawą jakiejś magi. Odrzucał każdego jednym krótkim ruchem. 
- Połowa niech zaatakuje z prawej, druga z lewej. Osoby z mniejszą ilością energii niech spróbują go zajść od tyłu! - okrzyknął ktoś zdający się spróbować objąć funkcję dowodzącą. Mimo to łowcy nie byli armią, nie mieli nikogo, kto wydawałby im rozkazy. Kto był skory się dostosować do słów tej osoby, zrobił to, ale niektórzy uparcie trzymali się własnego planu. To nie miało jednak większego znaczenia dla dyrygenta. Odtrącał każdego, kto tylko się zbliżył, nie pozwalając im się obejść. Zaczynał powoli atakować nawet osoby, które nie były wcale tak blisko niego. Okrężnym ruchem pałeczki sprawiał, że rzucało przeciwnikami w boki, niektórych dotykał urok tak silnie, że zrzucał ich ze wzgórza. 
Blaine pozostawał jeszcze przez moment z tyłu i atakował z dystansu dzięki mocy ognia. Jego katanę pochłonął płomień, a on machnął szybko w kierunku upiora. Wydawało się, jakby z ostrza zostały wystrzelone ogniste pociski. Silniejsze przy zderzeniu wybuchały. Wróg machnął pałeczką w dół, a wtem przed nim rozpostarła się bariera, która wchłonęła nadlatujące pociski. Jednak w momencie, gdy to robił, nie miał możliwości, by odepchnąć nadchodzących wrogów. Wciąż jednak chroniła go bariera, która nikła dopiero po otrzymaniu jakiejś części obrażeń. 
Machnął pałeczką w lewo, jego znamienia znowu rozjaśniały. 
- Nadciąga kolejny atak! - przestrzegł ktoś. Tym razem nie dobył się jasny blask, jak poprzednio, tylko ciemny fioletowy. - Duchy, osłonić się! 
Czym prędzej każdy postarał się przyjąć pozycję obronną. Upiór wydobył z siebie tak głośny dźwięk, jakby był on wzmacniany przez głośnik. Jednocześnie był drżący i sprawiał wrażenia, jakby dogrywało mu nieco cichsze echo. Dookoła upiora wzleciały purpurowe duchy wyglądające jak umarli wojownicy. Szkielety w ciężkim opancerzeniu, bądź makabryczne postacie. Wszystkie bijące purpurowym blaskiem ruszyły na przeciwników, a ich dyrygent stał z uniesioną wysoko pałeczką, skierowaną w lewo. Zamarł po jej machnięciu w całkowitym bezruchu, a umarli ruszyli do ataku 
Blaine stanął przy Alice, ta czym prędzej wykonała silne podmuchy. Teraz to w głównej mierze ona odpierała atak upiora. Duchy nadlatywały szybko dobywając lśniące purpurą bronie, takie jak miecze, czy też kiścienie. Nadlatywały hordą na łowców, blondynka starała się przejąć silny wiatr i wykorzystać. Na jakiś czas chroniła innych ludzi posyłając podmuchy wszędzie tam, gdzie duch już przymierzał się do ataku. Energia spadała, a duchy szybko wracały. 
Kamienna kobieta stanęła przy mężczyźnie z tarczą. 
- Pozwolisz? - zapytała go, a on przytaknął. Dotknęła jego broni i szybko jej ciało miało taką formę, jak oręż postawnego łowcy. Zaczekała z pozostałymi, aż duchy znikną. Gdy tylko to nastąpiło, zawołała do ataku i ruszyła. 
Blaine ponownie atakował na dystans. Upiór wykonywał pałeczką okrężne ruchy odpychając napastników, a wtem został trafiony. Strzały rewolwerowca, kule ognia i inne pociski trafiły w niego, ale wyrządziły niewielkie szkody. Największe pozostały po bezpośrednich starciach, chociaż nie było ich wiele. Rzadko komu udawało się przedrzeć do upiora nie zostawszy odepchniętym ani zatrzymanym barierą. Najczęściej udawało się przedrzeć łowcy o mocy prędkości, jednak często też upiór skupiał się, by odepchnął właśnie jego. 
Uniósł pałeczkę ku górze, symbole zalśniły na niebiesko. Każdy momentalnie się cofnął 
- Wszyscy za tarczę! - rozniósł się głos i większość łowców posłuchała polecenia. Mężczyzna przykucnął trzymając mocno osłonę. Kreatura raz jeszcze wydobyła z siebie niezrozumiały, przerażający dźwięk i zamarła w bezruchu, utrzymując pałeczkę zwróconą w górę. Płomień tańczący na jego głowie zmalał praktycznie całkowicie, aż nagle buchnął na nowo. Upiór ryknął, a od niego ruszyły błękitne płomienie pędzące niemal jak przy wybuchu bomby. 
Łowca stęknął i utrzymywał tarczę. Pozostali stali za nim z wyczekiwaniem. Niebieski ogień sprawiał wrażenie jakby pochodził od eksplozji - silny i gwałtowny, pożerał wszystko, co miał na swej drodze. Już miał dosięgnąć ludzi, kiedy nagle zza tarczy rozrosła się na olbrzymi obszar wielka bariera, która osłoniła wszystkich. Była jak niewidzialna ściana powstrzymująca wszystko przed przedarciem się. 
Ludzka forteca - niektórzy określali tak mężczyznę, który ich ochraniał. Po jego twarzy spłynęły stróżki potu, napiął mięśnie, wyodrębniły się jego żyły. Stękał chwilę wciąż utrzymując osłonę i przyjmując na siebie cały atak upiora. Wreszcie ogień ustał, a on opuścił tarczę i zaczął ciężko oddychać. 
- Ile już przyjął na siebie ataków upiora, nim zdążyliśmy tutaj dotrzeć? - pomyślała ponuro Alice spoglądając na wyczerpanego łowcę, który na pewno nie raz już w ten sposób uratował innym życie 
Pozostali nie czekali, od razu ruszyli przed siebie do ataku. Blondynka przez moment patrzyła zmartwiona na nieznajomego, ale szybko zmusiła się do obserwacji pola walki i zignorowania wszystkiego innego. Brunet stał niedaleko niej
Jeszcze nim armia mroku zbiegła na polanę koncentrował energię. W drodze na szczyt starał się to utrzymać, ale miał wrażenie, że to wciąż za mało. Stojąc skryty za tarczą mężczyzny powrócił do skupiania energii i teraz to kontynuował. Panowała pełnia, nie miał zamiaru oszczędzać mocy. Chciał szybko zakończyć ten koszmar, ale mimo wszystko potrzebował chwili. Wiedział, że dzika szarża nic mu nie da.  
Wróg machnął pałeczką w prawo. Burzowe chmury nad wzgórzem zdały się być jeszcze ciemniejsze. Ponownie usłyszano polecenie, by schronić się za łowcą zajmującym się obroną. Był coraz bardziej osłabiony, ale oczekiwał od siebie, że wytrzyma wszystko. Oczekiwał od siebie, że to właśnie on musi to wytrzymać za wszystkich. Skoro atak spoczywa na ich barkach, niebezpieczne próby zbliżenia się do dyrygenta zostały ich zadaniem, to on chciał chociażby odegrać tą rolę. Rolę obrońcy. Błyskawice uderzyły w barierę. Posłano ich kilka. Wyładowania były niezwykle potężne. Osłona mężczyzny wytrzymała. 
- Do ataku! - ryknął jakiś chłopak rzucając się z powrotem do przodu. Ponownie każdy atakował, jednak nawet gdy udało się trafić kreaturę, szkody wyglądały na naprawdę niewielkie. Potwór nie sprawiał w ogóle wrażenia zmęczonego, mimo iż walka z nim trwała już dość długo. Blondynka nie była pewna, czy tak sytuacja wyglądała od samego początku starcia z nim, czy może jednak są jakieś postępy, z których ona nie zdaje sobie sprawy. Jedak liczyło się to, że teraz wydawało się, iż nic nie jest w stanie poważnie skrzywdzić kreatury. 
Istne oberwanie chmury i błyskawice rozdzierające horyzont stanowiły dobijające tło dla bitwy. Podmuchy tak silne, jakby chciały urwać każdemu głowę bądź zmieść z ziemi, oderwać od podłoża, by wzbili się w powietrze. Upiór stał bez zmian ze spokojem, jakby żadne warunki atmosferyczne go w ogóle nie były w stanie dosięgnąć. Kilkoro kolejnych łowców padło z wyczerpania. Nie mogli już kontynuować walki, ale ona wciąż trwała, tak samo jak bitwy na polanie. 
- Będziesz w stanie mnie wspomagać z dużej odległości? - rzucił do blondynki, która spojrzała na niego podejrzliwie 
- Przecież praktycznie zawsze tak robię 
- Gdy będę biec - dodał po chwili. Upiór burknął wydobywając z siebie ponownie okropny, drżący głos i wciąż odpychał wrogów. Sprawiał, że łowcy zderzali się sami ze sobą. Zaczął odbijać ich ataki. 
- Jeśli będę w stanie cię dostrzec, to chyba tak - odparła niepewnie. - Ale jeśli będziesz biec zbyt szybko to... 
- Spróbuj. Jeśli się nie uda, trudno - powiedział i na szybko skupił energię. Potwór uniósł pałeczkę, ku górze 
- "Trudno"? Jesteś pewien? - zapytała z przejęciem. Kreatura machnęła przedmiotem w górę i zamarła w bezruchu 
- Tak - odparł i zaczął iść powoli przed siebie, uspokajając tętno i stabilizując przepływ energii 
- Wszyscy za mnie! - okrzyknął mężczyzna dysząc. Kucnął, by silniej utrzymywać tarczę, a ludzie czym prędzej wycofali się za niego. Wiedzieli, że jeśli nie zdążą, to niebieski ogień ich pochłonie. 
Każdy, poza nastolatkiem, cofnął się za łowcę z tarczą. Brunet szedł powoli przed siebie. 
- Hej, ty. Oszalałeś? Wracaj tutaj! - krzyknął do niego utrzymując wciąż pozycję. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na niego kątem oka. Jego katanę przestał otaczać ogień. Błękitny płomień na głowie kreatury gwałtownie zmalał. - To nie żarty! - nawoływał dalej z nadzieją, że przekona nieznajomego. Wyraźnie mówił z przejęciem i nie chciał niczyjej śmierci mając tą świadomość, że mógłby do niej nie dopuścić. Jednak jego słowa zostały całkowicie zignorowane. Nastolatek ugiął się lekko na nogach i chwycił obiema dłońmi rękojeść katany. Stał w całkowitym skupieniu, zamknął oczy. Płomień na głowie stwora wybuchnął momentalnie, a wtem na ludzi ruszył potężny ogień. 
Alice stała przejęta i zdenerwowana. Obserwowała z uwagą, jak wybuch niebieskiego ognia błyskawicznie podążą do jej rówieśnika, by go pochłonąć. Serce zaczęło jej uderzać jak szalone z nerwów, ale nie odezwała się słowem. Wiedziała, że to nic by nie zmieniło i po prostu musi zaufać chłopakowi, jaki szalony pomysł nie wpadłby mu do głowy. Zacisnęła dłoń w pięść, gdy tylko płomienie dosięgły nastolatka. Już po chwili nie była w stanie go dostrzec. Widziała jedynie zarys sylwetki, która stoi w ogniach upiora, na które ani wiatr, ani deszcz nie ma wpływu. Sylwetka bruneta ugięła się jeszcze bardziej pochłaniana przez ogień. Mężczyzna utrzymywał tarczę, starając się na to nie patrzeć. Błękitne płomienie szalały na wzgórzu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Yassmine